Puk, puk.
Kiedyś było tak pięknie. Gdy On był przy tobie, świat się
zatrzymywał, a serce waliło w piersiach. Jeden uśmiech czynił cię
najszczęśliwszą osobą pod słońcem, jeden dotyk sprawiał, że cała drżałaś. Pragnęłaś
go, gdy był obok, boleśnie tęskniłaś, gdy był daleko. Serce pękało z radości,
gdy wziąwszy jego dłoń w swoją, czułaś na jego palcu chłód obrączki. Był całym
twoim wszechświatem. Był twoją pierwszą myślą, gdy się budziłaś i ostatnią, gdy
kładłaś się spać. Uwielbiałaś spędzać z nim dni i noce, miesiące, lata.
Uwielbiałaś każdy milimetr jego skóry, każdą głoskę wypowiedzianą jego ustami.
Całe życie kręciło się wokół niego, kochałaś go jak jeszcze nikogo: mocno,
namiętnie, niemal do utraty tchu.
I on cię kochał. Kochał twoje piegi, których ty
nienawidziłaś i które ukrywałaś pod warstwą pudru. Kochał przypaloną lasagne,
którą robiłaś, co piątek. Kochał być przy tobie, brać cię w ramiona i całować w
czubek głowy. Byliście razem tacy idealni.
A teraz on stoi przed tobą, a ty zamiast rzucić się w jego
ramiona z uśmiechem tak szerokim, że aż policzki bolą, stoisz w miejscu cała
sparaliżowana, czując jak rozpadasz się po raz kolejny. Kawałek po kawałku, z cichym zgrzytem, w drobny mak. Na jego oczach. I nawet nie próbujesz tego
ukryć. Jesteś gruzami czegoś, co kiedyś nazywaliście miłością.
Bo świat bez niego okazał się cholernie trudnym i zimnym
miejscem. Bo twoje życie straciło sens, a w sercu zamiast czystej miłości,
rozlał się przerażający, paraliżujący ból. Obiecał, że będzie, że nie opuści, a
tymczasem odszedł, pozwalając, aby wszystko wokół ciebie pękło niczym mydlana
bańka. Miał cię chronić, a sam zadał najboleśniejsze ciosy.
Więc koniec końców nie jesteś pewna waszej miłość. Czy ona
w ogóle istniała? Czy byliście razem szczęśliwi, czy to wszystko to stek
wymyślonych bzdur, usilna chęć widzenia świata lepszym niż był w
rzeczywistości?
Patrzysz na niego - na najpiękniejszego mężczyznę, jaki
stąpa po ziemi - i czujesz odrazę.
Ale potem spoglądasz w jego ciemne oczy i wiesz, że równie
mocno, jak go nienawidzisz, kochasz go. Wciąż i mimo wszystko.
Cholera.
Wydaje ci się, że stoicie na progu waszego mieszkania całą wieczność. Bez żadnych słów, wysilonych
uśmiechów, niepotrzebnych uprzejmości. W głuchej ciszy, tak bardzo niepewni,
wystraszeni, obcy. W końcu przesuwasz się odrobinę, a on wchodzi do środka.
Zamykasz za nim drzwi, po czym wędrujesz do salonu, w którym on już zdążył się
rozgościć. Siadasz jak najdalej od niego, próbując usilnie ignorować zaciśnięty
do granic możliwości żołądek i wielką gulę w gardle. Trochę się boisz, a trochę
boli cię to, co się z wami stało. A przecież jeszcze nie tak dawno temu było
normalnie - on siedział dokładnie w tym samym miejscu, co teraz i oglądał coś
na kanale sportowym, a ty stałaś niedaleko przy rozłożonej desce do prasowania
i walczyłaś ze stosem pogniecionych ubrań. Rozmawialiście wtedy. Śmialiście
się. Na jakiś sposób byliście szczęśliwi.
Bang, świat pękł.
Słyszysz, jak Isaak wciąga powietrze.
- Przepraszam. - Mówi, wbijając wzrok w swoje splecione
palce, nerwowo ułożone na kolanach. - Spieprzyłem, wiem.
- Chcesz herbaty? - Pytasz niespokojnie drżącym głosem,
jakbyś próbowała odwlec to, co przecież nieuniknione. Nie możesz już dłużej
uciekać, oszukiwać samej siebie. Musisz zdobyć się na odwagę i spojrzeć
prawdzie w oczy.
Twojego małżeństwa już nie ma. Rozpadło się, zniknęło,
skończyło.
- Elena, na litość boską. - Twój wciąż mąż patrzy na ciebie z irytacją. - Porozmawiajmy wreszcie. Po
to tu jesteśmy, nie?
- Zrobię malinową. - Tchórzysz i znikasz w kuchni.
Nastawiasz czajnik, wyciągasz z szafki dwa, pękate kubki, wrzucasz do nich po
torebce herbaty. Opierasz się o blat, oddychając płytko i szybko, niczym po
długim biegu. Przymykasz oczy, zaciskasz pięści, próbujesz się nie rozkleić.
To, co za chwilę się stanie, przeraża cię. Nie wiesz, czy dasz radę, czy jesteś
na tyle silna, by mówić otwarcie o tym, co cię boli, jak bardzo jesteś
skrzywdzona, jak mocno - mimo wszystko - tęsknisz. Nie wiesz, czy uda ci się
przebić przez bariery, na jakie natykasz się za każdym razem, gdy ktoś próbuje
porozmawiać z tobą na temat twojego małżeństwa.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to przecież Isaak -
człowiek, z którym przegadałaś niejedną noc, człowiek, przed którym nigdy nie
miałaś żadnych oporów, by mówić o swoich najintymniejszych uczuciach. Nikomu
bardziej nie ufałaś.
Do czasu, kiedy nie przewrócił twojego życia.
Nienawidzisz tego, co z tobą zrobił.
Woda się zagotowuje, więc chwytasz czajnik w drżącą dłoń i
uważnie zalewasz herbatę. Jesteś przerażona, nie wiesz, czy dasz radę wrócić do
salonu. Coś ściska cię w żołądku, oddech grzęźle w płucach, w gardle ci
zasycha. Chcesz wziąć kubki, ale próba kończy się rozlaniem herbaty i
delikatnym poparzeniem dłoni. Z przekleństwem na ustach odkładasz naczynia na
blat, a rękę przemywasz chłodną wodą. Dzisiaj nic nie idzie gładko.
- Pomóc?
W drzwiach kuchni staje Isaak. Chcesz zaprzeczyć, zbyć go,
sprawić, by stąd wyszedł, zanim zorientuje się, w jak katastrofalnym stanie
jesteś. Nim się odzywasz, on chwyta za ucha kubków i wychodzi do salonu.
Patrzysz za nim, trochę z wdzięcznością, a trochę z jeszcze bardziej połamanym
sercem. Wciąż wie, kiedy potrzebujesz chwili samotności, by móc wziąć się w
garść, wie, że w takich momentach nie powinien się do ciebie odzywać, tylko
grzecznie odejść. Zna cię, jak nikt inny. Wciąż.
Z nerwów zagryzasz od wewnątrz policzki, odwracasz się w
stronę okna i licząc do dziesięciu, próbujesz wyrównać oddech. Wszystko się
sypie, a ty nie jesteś w stanie tego powstrzymać. Chyba czas przyzwyczaić się
do tej myśli.
Kilka minut później, względnie spokojna, wracasz do salonu.
Isaak siedzi na kanapie, w ręku trzyma kubek z do połowy wypitą herbatą. Na
twój widok odkłada porcelanę na stolik i wbija w ciebie może nieoczekujące, ale
na pewno przenikliwe spojrzenie.
- Więc... - Zaczyna, zasysając powietrze i wyginając palce
na wszystkie strony. Też się denerwuje.
Ostrożnie siadasz na fotelu, wzrok zatrzymujesz na stoliku.
Nie masz pojęcia, co dalej, Isaak zresztą również. O czym rozmawiają ludzie,
których małżeństwo wisi na włosku?
- Dlaczego? - Wyduszasz z siebie szybko, ale ból i tak
przychodzi. Pulsuje w twoim sercu, napełnia oczy łzami, a usta zapycha
wyrzutami. Głośno przełykasz ślinę i patrzysz na męża niepewnie, z lekką obawą.
Nie wiesz, czy chcesz znać prawdę.
Isaak wstrzymuje oddech. Cisza się przedłuża, niemal dudni
w uszach.
- Kocham cię. - Szepcze nieśmiało, nawet nie patrząc w
twoim kierunku. - Cholernie cię kocham.
Trzask. Znowu coś
w tobie pęka. Łzy wymykają się spod przymkniętych powiek, zostawiając po sobie
czarne smużki tuszu. Łapiesz szybko powietrze, kulisz ramiona, panikujesz. Nie
takiej odpowiedzi się spodziewałaś, nie
to chciałaś usłyszeć. Za nic nie potrafisz powstrzymać drżenia rąk ani łez bezustannie
spadających po policzkach. Dlaczego on jeszcze bardziej wszystko komplikuje?
Chyba łatwiej byłoby, gdyby wszystko zakończył jednym szybkim "To koniec,
nasze małżeństwo nie ma sensu.".
- Nie o to pytałam. - Wykrztuszenie czegokolwiek przychodzi
ci z wielkim trudem, a zapakowanie słów w chłód stanowi wręcz nieludzki
wysiłek. Nie chcesz pokazywać Isaakowi swoich uczuć, ale wiesz, że on czyta z
ciebie jak z otwartej księgi, że nieważne, jak mocno się starasz, on będzie
potrafił dostrzec każde twoje zawahanie. Nie masz żadnej przewagi nad nim.
Isaak posyła w twoją stronę smutne spojrzenie. Nie wygląda,
jak ktoś, kto skrzywdził, raczej na kogoś, kto został skrzywdzony. Czy to
znaczy, że żałuje?
- Nie wiem, jak to się stało, dlaczego. - Wzdycha z
wyraźnym ciężarem. Mocno zaciska pięści i oczy, głośno przełyka ślinę. - To nie
powinno się stać, nigdy.
- Ale się stało. - Wypominasz łagodnie. Rozbraja cię jego
zdenerwowanie, wyczuwalne wyrzuty sumienia, żal nie do wypowiedzenia. Cały twój
gniew wyparowuje, gdy natykasz się na bezlitośnie smutne i stęsknione
spojrzenie Isaaka, zapominasz o swoim bólu, gdy widzisz jego cierpienie. Ale
nie potrafisz powiedzieć, czy jeszcze kochasz go na tyle mocno, by mu wybaczyć.
Powinnaś się ogarnąć. Teraz, natychmiast. I wreszcie poczuć
coś stabilnego, bo zaczynasz gubić się w kochaniu i nienawidzeniu, poruszasz
się jakąś dziwną sinusoidą uczuć, która raz niesie się ku Isaakowi, a raz
ciągnie cię od niego w zupełnie przeciwnym kierunku.
- Kim ona była? - Próbujesz zebrać w sobie całą złość, jaką
wzbudziła w tobie ta zdrada, i posłać ją w kierunku męża. Szkopuł tkwi w tym,
że nie potrafisz jej znaleźć. Jesteś... zmęczona. Może obojętna. Ale nie zła.
Już nie.
Brunet przełyka głośno ślinę, nie mogąc uspokoić dłoni,
które raz leżą na kolanach, a raz sięgają do karku czy po kubek z zimną już
herbatą. Jego spojrzenie ucieka przed tobą, oddech staje się ciężki.
- Koleżanka z pracy. - Mówi z trudem. - Byłem wtedy na
delegacji, piliśmy, dużo... - Urywa na chwilę, jakby ze wstydem. - To nie
powinno się stać. Boże, ja nawet tego nie pamiętam. - Śmieje się nerwowo, nieco
groteskowo. Rzuca ci trudne do przejrzenia spojrzenie, kręci głową, jakby chcąc
wyrzucić z głowy obraz siebie i tej kobiety. - Przepraszam, tak bardzo
przepraszam.
- Jeśli tego nie pamiętasz... - Zaciskasz mocno pięści,
chwytając się tej jednej myśli, która może jeszcze was uratować, które sprawi,
że wszystko wróci na swoje miejsce. - Skąd masz pewność, że wy... - Nie
kończysz, bo nie potrafisz wypowiedzieć na głos tego, co on zrobił, a on wciąż
nie odpowiada. Cisza znowu między wami zalega i jeśli udało się wam choć
odrobinę się do siebie zbliżyć, teraz masz wrażenie, że Isaak ucieka od ciebie.
Nic nie mówi, nie patrzy na ciebie, prawie nie oddycha. Jakby próbował
przeciągnąć moment, w którym... twój świat znowu pęknie?
Zagryzasz mocno wargę, czując metaliczny posmak krwi.
Nerwowo zaciągasz rękawy swetra na dłonie, z trudem powstrzymujesz kolejną falę
łez, która już czai się gdzieś pod powiekami. Twój oddech przyśpiesza, mózg
podsuwa same czarne scenariusze. Boisz się. Tak cholernie i mocno się boisz.
Już raz twoje życie się zawaliło, czy teraz stanie się coś gorszego? Czy istnieje
jeszcze jakaś gorsza rzecz od tamtej katastrofy?
- Isaak. - Szepczesz cichutko, z jakimś dziwnym bólem
wplecionym w intonację.
Mężczyzna przełyka głośno ślinę. Wciąż milczy. Wciąż unika twojego wzroku. Wciąż siedzi nieruchomo, jakby sparaliżowany. Tylko ręce mu się trzęsą.
W końcu otwiera usta, powoli zbierając się do wyduszenia
odpowiedzi. Nieświadomie wstrzymujesz oddech.
- Na pewno dowiem się za kilka miesięcy, kiedy... kiedy na
świat przyjdzie dziecko.
Trzask.
Otwierasz oczy ze zdziwienia, dziwny dreszcz przebiega
wzdłuż twojego kręgosłupa, a żołądek kurczy się jeszcze bardziej. Na początku
myślisz, że się przesłyszałaś, na pewno się przesłyszałaś. Bo to przecież nie
może być prawda. Nie, po prostu nie. On nie może mieć dziecka z inną, nie,
kiedy sami planowaliście, że niedługo przyjdzie na świat wasz potomek. Nie
zniesiesz, że tamto dziecko będzie miało jego nazwisko, jego uśmiech, jego
opiekę. Że skradnie połowę waszego świata. To niemożliwe.
Przymykasz powieki, całkowicie tracąc kontrolę nad sobą.
Dławisz się łzami, bólem, waszymi marzeniami, które teraz Isaak będzie dzielił
z inną kobietą. Znowu tracisz grunt pod nogami, znowu twój świat pęka,
pozostawiając po sobie stertę bezużytecznych, już nie do posklejania kawałków. Znowu
jesteś sama ze swoim bólem, rozwalonym sercem i marzeniami, które pękły tak
łatwo jak pękają bańki mydlane. Gdzie te wszystkie na zawsze, gdzie obietnice, gdzie kocham? Dlaczego?
Bo się upił? Po ten jeden cholerny raz stracił nad sobą
kontrolę i w ciągu kilkunastu minut zniszczył wszystko? Całe wasze życie,
plany, małżeństwo?
To nie może być prawda. Musisz się obudzić, teraz,
natychmiast. Musisz wyjść z tego koszmaru, wrócić do swojego bezpiecznego świata.
Proszę.
- Nawet nie wiesz, jak tego żałuję. - Słaby głos Isaaka
próbuje przebić się przez twój ból. Zakrywasz dłonią usta, gdy żadne słowa nie
mogą przejść przez twoje gardło, po czym przenosisz wzrok na męża. Jego oczy
lśnią od łez.
Kręcisz głową. Musisz to zrobić. Nie ma dla was już żadnej
nadziei, nie jest ważne kocham i żałuję, nie będziesz w stanie mu
wybaczyć, jeśli to dziecko będzie... jego.
- To koniec. - Wyduszasz z siebie.
Isaak nawet nie próbuje walczyć. Bez słowa podnosi się z
kanapy i powlekając za sobą nogi, wychodzi z mieszkania.
Déjà vu.
Ból. Płacz. Wino. Samotność.
Ponownie.
**********
Maintenant je maudis le jour où je t`ai rencontré
J`aurais pas dû te regarder
Si t`es plus là, tous ces souvenir qu`est-ce que
j`en fais?
Je veux juste t`oublier
**********
trolololololo, hejka.
Rozdział może wydaje się trochę oderwany od wcześniejszych części, ale pisałam go dość dawno i no. Postaram się go jakoś odrobinę dokleić w następnej elenowej części.
Ciao!
Jest mi wstyd, wiesz?
OdpowiedzUsuńBo jestem tu po raz pierwszy. Bo od powrotu do czytania obiecywałam sobie, że tu przyjdę, bo przecież to Kam, przecież uwielbiam Kam i jej pisanie. I nie mogłam się zebrać, bo zawsze było coś, bo nie mam czasu, bo jestem zmęczona, bo to tamto pierdamto. Nieważne, błahe powody. I jest mi wstyd.
Jest mi wstyd, bo zapomniałam, jak pięknie potrafisz pisać. Jak piękny masz styl, jak pięknie konstruujesz zdania, jak pięknie snujesz opowieść. I jak piękne opowieści rodzą się w Twojej głowie.
Jest mi wstyd, bo zapomniałam, jak uwielbiam Cię czytać. A o takich rzeczach nie można zapominać.
Jest mi wstyd i przepraszam, że jestem dopiero teraz. Że zawiodłam, zawaliłam, bo powinnam tu być od początku. Bo Ty jesteś od tylu lat. Jest mi wstyd i przepraszam.
Przeczytałam, spędziłam tu wieczór. I to był dobrze spędzony wieczór. Ze łzami w oczach, ale z dziwną satysfakcją. Chociaż nie, nie dziwną. Normalną. Bo uwielbiam tę satysfakcję czytania czegoś perfekcyjnego, a to takie jest.
Bo idealnie opisujesz dwójkę ludzi, którzy nie mają prawie nic. Stoją na rozdrożu i nie wiedzą, gdzie dalej iść. Mogą wszystko, mogą iść w każdą stronę. Tylko nie wiedzą, co zaboli najmniej.
I wiesz co? Cieszę się, że znamy się z blogosfery tak długo. Mam cholerną satysfakcję, że od lat czytam i rozmawiam z kimś tak wspaniałym, jak Ty. Ostatnio zajrzałam na Kawę, czytałam ostatni rozdział, taka sentymentalna podróż. I to też jest satysfakcja, obserwowanie, jak z czegoś bardzo dobrego doszłaś do perfekcji tego tutaj. Obserwowanie Twojego rozwoju było i jest niesamowite. I dziękuję, i jestem dumna, że mogę powiedzieć, że gdzieśtam, bliżej czy dalej, byłam z Tobą od lat. Nie zawsze zauważalna, ale byłam. Kibicowałam. Podziwiałam.
Podziwiam nadal.
No dobra, tutaj też dawno nie byłam i też nie wiem co powiedzieć. Ja nigdy nie wiem co powiedzieć. Jakimi słowami przekazać to, co czuję w związku z czytanymi opowiadaniami. Zwłaszcza niektórymi, bo to nie jest takie proste. Skomentować zachowanie niektórych osób. Po prostu braknie mi słów, gdy myślę, co ja bym zrobiła na ich miejscu. Nie wiem, jakbym się czuła na miejscu Eleny, ale... chyba podobnie. W końcu jej idealny świat się niesamowicie zawalił. Tu już nie chodzi o samą zdradę, którą już przeżywała niesamowicie mocno i usilnie starała się zrozumieć dlaczego – do czego wykorzystała paradoksalnie podsuniętego jej pod nos Thomasa. Tu chodzi o zazdrość. W końcu ta kobieta nie tylko zniszczyła jej małżeństwa, ale również marzenia o szczęśliwej, pełnej rodzinie. Zdecydowała ostatecznie, że nie chce być dalej z Isaakiem, a jedynym zakończeniem, które mi przychodzi do głowy to jej związek z Thomsem, ale nie jestem pewna, czy ona będzie w stanie mu uwierzyć. W końcu on zrobił dokładnie to samo tylko z kimś innym. Chyba, żę jednak szykujesz dla nas coś zupełnie innego, a tego na razie nie jestem w stanie sobie wyobrazić.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńCam, przepraszam, bo znowu jestem spóźniona. Jakoś pisanie komentarzy na czas mi nie wychodzi. Co nie zmienia faktu, że ciągle się tą historią zachwycam i z każdym rozdziałem zakochuję się w niej coraz mocniej. Po każdym Twoim zakończonym opowiadaniu zostaje ogromna pustka, ale nie wyobrażam sobie, że kiedyś nie będzie tego Thomasa. Po prostu nie.
Elena zalicza się z kolei do grona tych kobiet, za którymi nie przepadam. Rozumiem jej ból, ale... nie wiem, może to kwestia tego, że nie wyobrażam sobie na dzień dzisiejszy miłości tak silnej jak ta, którą ona obdarowała Isaaka. Uczyniła go centralnym punktem swojego świata, nic więc dziwnego, że bez niego jest w rozsypce. Z nim też mam pewien problem. Jego żal wydaje się być szczery, ale jakoś nie kupuję zwalania wszystkiego na alkohol. To świetna wymówka, owszem. Tylko nie każdy, kto sobie wypije, zdradza przy tym kobietę, którą kocha. Więc może to Elena była szczęśliwa w ich związku, a on niekoniecznie? Chociaż z drugiej strony Thomas w rozmowie z Eleną przyznał, że kochał Kristinę. Miłość nie oznacza z automatu wierności, idąc tym tokiem rozumowania. Jak dla mnie to droga do nikąd. Zdrada zmienia wszystko, nawet jeśli uda się utrzymać związek, to przecież nie da się zapomnieć. Ale wracając do Eleny, niezłe piekło jej zgotowałaś. Na ten cios absolutnie nie była gotowa. Prawdę mówiąc, ja też nie. Czytając ten rozdział, miałam wrażenie, że oni składają swoje małżeństwo na nowo z elementów codzienności, które pozostały ciągle niezmienione. Sam fakt, że Elena przystąpiła do tej rozmowy, był dla mnie sygnałem, że idzie naprzód, z Isaakiem czy bez niego. A jednak... jeśli można wybaczyć zdradę, to jednak dziecko wiele komplikuje. Bo przecież ona chciała być matką. Jak ma się teraz pogodzić z tym, że wszystko wskazuje na to, że kilka minut zapomnienia Isaaka zaowocowało w taki sposób?
Wiesz... cholernie Ci zazdroszczę tego opowiadania. Jest naprawdę mistrzowskie. Pisz dużo. ♥
Ojć.
OdpowiedzUsuńelena się przemogła, brawo! Jestem z niej dumna, że dała radę. Ale co z tego, skoro w zamian dostała taki cios?
Myślę, że byłaby w stanie mu wybaczyć. Ludzie po alkoholu robią różne rzeczy, to oczywiście nie jest usprawiedliwienie, ale przynajmniej wiadomo, że tego nie chciał... choć? mówi się o szczerości, która wychodzi z pijanego człowieka, w tym stanie człowiek nie robi nic wbrew sobie. Puszczają hamulce, ale wychodzi też prawdziwa natura człowieka, więc...?
No ale to dziecko przesądza sprawę i ja dobrze Elenę rozumiem.
Tylko... trochę szkoda tego szkraba.