sobota, 28 marca 2015

Trzy



- Znowu to oglądasz?
Ojciec zagląda przez twoje ramię, zerkając na ekran, na którym rozgrywa się prawdopodobnie najgorsza scena twojego życia. Na początku wszystko wygląda tak jak zawsze - sadowisz się na belkę spokojny, by po chwili się od niej odepchnąć i mknąć w dół z niebotyczną prędkością. Automatycznie wybijasz się z progu i... wtedy coś się dzieje. Bezradnie próbujesz zamachać rękami, jakby w nadziei, że to pomoże ci bezpiecznie wylądować, po czym uderzasz o zeskok i koziołkujesz przez kilkanaście metrów bezwładny niczym szmaciana lalka. W końcu się zatrzymujesz, a na skoczni zapada cisza, jaka gości na Kulm jedynie późnymi nocami. Każdy wstrzymuje oddech, w napięciu wpatrując się w twoje drobne ciało i czekając na jakikolwiek, nawet najmniejszy gest z twojej strony. Ale nic takiego się nie dzieje. Przez tych kilka, przeraźliwie długich sekund, zanim ratownicy medyczni do ciebie docierają, nie poruszasz się ani o milimetr.
- Nawet tego nie pamiętam. - Mówisz, śmiejąc się nieco nerwowo. - Cholerna czarna dziura.
Służby ratunkowe układają cię na noszach i znoszą ze zeskoku. Wciąż się nie ruszasz, kibice nie otrzymują od ciebie tak pożądanego skinienia ręką. Potem operator zmienia ujęcie - Pointner jakby próbując zaprzeczyć temu, co właśnie się wydarzyło, kiwa głową na boki, w ręku ściskając swoją ukochaną chorągiewkę. Ze zdenerwowaniem przygryza dolną wargę, a grymas przeszywa jego twarz. Trudno stwierdzić, co w tym momencie myśli. Jest zły, martwi się czy boi?
Zgadujesz, że wszystko naraz.
- Może to nawet i lepiej. - Stwierdza cicho twój ojciec.
Filmik kończy się, a ty wreszcie zerkasz na swojego tatę. Pozioma bruzda przecina jego czoło, a ból i strach, który codziennie próbuje przed tobą ukrywać, wyraźnie odbija się w jego szarych oczach. Mocno zaciska usta, w głowie mając wciąż świeże wspomnienie twojego upadku. Chciałbyś zabrać od niego ten obraz, sprawić, by zapomniał, nawet jeśli równałoby się to powiększeniu twojego własnego lęku.
Przynajmniej wiedziałbyś, czego dokładnie się obawiasz, miałbyś realną i odczuwalną wizję przed oczami, coś przed czym broniłbyś się wszystkimi siłami. A tak z tyłu głowy masz jedynie jakieś widmo, niewyraźne urywki, głównie zapamiętane z oglądania kilkuminutowego filmiku. I dziwną blokadę, której nie potrafisz zrozumieć. Nie bez kompletnej świadomości tego, co stało się na Kulm.
- Naprawdę cię podziwiam.
Twój ojciec podchodzi do niewielkiego okna i wygląda przez nie. Wiesz, co widzi - tyle razy sam stawałeś w tym miejscu i rozmyślając nad własnym życiem, wpatrywałeś się w rozciągające się przed twoimi oczami krajobrazy, że doskonale znasz ten widok na pamięć i możesz odtworzyć go w każdej chwili. Niewielki ogródek - zazwyczaj zielony i z porozrzucanymi wokół zabawkami Lily - teraz zasypany śniegiem. W oddali wyraźnie rysujące się zalesione góry i jasny błysk pobliskiego jeziora, nad które niegdyś często zabierał cię ojciec - przepadaliście wtedy na całe dnie, łowiąc ryby i rozmawiając o "Simpsonach", a gdy wieczorem wracaliście do domu, czekała na was mama z kazaniem o nieodpowiedzialności i ciepłą kolacją w kuchni.
Tęsknisz za tymi czasami.
- Nie wiem, skąd masz w sobie tyle siły. Żeby po dwóch upadkach pozbierać się tak szybko i wziąć udział w igrzyskach? I jeszcze zdobyć medal! Trzeba być tobą.
Pocierasz dłońmi zmęczoną twarz. To, że ludzie nieprzerwanie od kilkunastu dni podnoszą cię do rangi bohatera, kiedy sam czujesz się malutki i zagubiony, ciąży ci na sercu niczym wielki głaz i spędza sen z powiek. Wcale nie postrzegasz siebie za zwycięzcę, nie, kiedy targają tobą te dziwne, rwące bóle i smutki nagle nawiedzające twoją duszę i czyniące w niej spustoszenia nie do zapełnienia.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem z ciebie dumny, synu. - Twój ojciec odwraca się w twoją stronę. - Zrobiłeś coś niezwykłego. Thomas?
Bierzesz głęboki wdech. Prostujesz ramiona. Uspokajasz rozszalałe serce. Ale to nie wystarcza. Nadal jesteś wewnętrznie rozbity, rozczłonkowany na tysiące części. Nadal nie umiesz wziąć własnego życia w swoje ręce i uporządkować je tak, by wszystko z powrotem grało. Nie wiesz, dokąd zmierzasz i to cię najbardziej przeraża.
- Jestem... zmęczony. Tym wszystkim.
Ojciec kiwa ze zrozumieniem głową.
- Musiało cię to kosztować wiele sił.
Uśmiechasz się smutno. Chyba to najwyższy czas, by spróbować zrozumieć własne życie - nie tylko te ostatnie tygodnie, ale wszystko, co działo się na przestrzeni lat. Nie byłeś idealnym człowiekiem, ludzie też to wiedzą, ale jakoś pomijają ten fakt, uznają twoje grzeszki za coś nieznaczącego, zupełnie nie zmniejszającego twojej chwały. A co jeśli ten upadek to nic innego jak wracająca karma, jak zapłata za krzywdy, które niegdyś wyrządziłeś?
- Cokolwiek zdecydujesz... Ludzie zrozumieją. - Tata klepie cię po ramieniu i wychodzi z twojego pokoju, zostawiając cię samego z przygniatającymi myślami. Dlaczego wszystko musiało się aż tak skomplikować?
*
- Potrzebuję przerwy.
Pointner nawet nie podnosi na ciebie wzroku z nad swoich ukochanych tabelek i wykresów, które zawsze tak pieczołowicie analizuje. Z głośnym westchnięciem odsuwasz krzesło i siadasz na nim, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony trenera. Mężczyzna jeszcze przez chwilę przerzuca różne kartki, po czym przecierając dłonią zmęczone oczy, prostuje się i wreszcie zaszczyca cię spojrzeniem. Ani grama zdziwienia.
- Nikt od ciebie nie oczekuje, że będziesz skakać do końca sezonu. - Mówi nieco przekrzywiając głowę i przyglądając ci się uważnie. - Wyśpij się. Spędź czas z rodziną. Odpocznij. Spróbuj zapomnieć.
Prychasz rozdrażniony.
- Jak mam zapomnieć o czymś, czego nie pamiętam?
- Wiesz, co mam na myśli.
Alex rzuca ci jeszcze jedno spojrzenie, po czym znowu zanurza się w papierach. Dla niego to też nie jest komfortowa sytuacja - jeden z jego najlepszych zawodników odpadł z rywalizacji i kto wie, czy jeszcze kiedykolwiek wróci do tego swojego świetnego skakania. Boli cię świadomość, że gdyby nie te dwa upadki... Wzdychasz głęboko. Złoty medal olimpijski, a może nawet i Kryształowa Kula - to wszystko mogłoby być tak blisko, dosłownie w zasięgu ręki. Albo nart. Bo przecież tak właśnie zapowiadał się ten sezon. Na przełomie listopada i grudnia nikt nie śmiałby przypuszczać, że losy tak się potoczą, a ty koniec końców zamiast skakać na skoczniach świata, będziesz siedzieć w domu, cały czas myśląc o tym, co właściwie się wtedy stało i czując napierający z każdej strony ból.
- Pamiętasz naszą umowę? Miałeś wrócić tylko na Soczi. Teraz kuruj się, by w przyszłym sezonie wszystkich zmiażdżyć. - Pointner oblizuje palec i przekręca stronę swojego notatnika.
Obojętnie prześlizgujesz wzrokiem po jego gabinecie. Malutki pokoik z surowym wystrojem, którego centrum stanowi dębowe biurko. Pod ścianą stoi niewielka szafka, a obok niej barek wypełniony drogimi trunkami przeznaczonymi tylko dla ważnych gości lub ważnych chwil. Natomiast na beżowych ścianach wisi mnóstwo fotografii w drewnianych ramkach - wszystkie najpiękniejsze chwile Austrii Team unieruchomione w jednym kadrze. Bez problemu odnajdujesz siebie na kilkunastu zdjęciach. Na jednym podnosisz do góry Kryształową Kulę, na innym razem z kolegami dumnie pozujecie ze złotymi medalami zawieszonymi na szyjach. Jest też zdjęcie z Soczi - wszyscy uśmiechacie się szeroko, ale twój uśmiech różni się od uśmiechów reszty. Nie obejmuje przygaszonych oczu, nie symbolizuje czystego szczęścia. Coś przykrywa, ale czy ktokolwiek to zauważa?
- Myślałem... Skoro dałem radę skoczyć w Soczi... Myślałem, że ogarnę się na resztę sezonu.
- Thomas, nie jesteś jakimś nadczłowiekiem. Miałeś dwa poważne upadki w krótkim czasie, to normalne, że potrzebujesz czasu i odpoczynku. Na skakanie przyjdzie jeszcze czas.
- Tylko, że ja nie wiem, czy w ogóle jeszcze chcę skakać. - Wyrzucasz z siebie z szybkością karabinu maszynowego i zamierasz w oczekiwaniu na reakcję Pointnera. Czujesz jak po karku spływa ci strużka zimnego potu, a gula w gardle rośnie do rozmiarów nie pozwalających na dodanie jakikolwiek słów na obronę własnego stanowiska. Nerwowo splatasz palce, głęboko oddychając. Wypowiedzenie tego zdania na głos kosztowało cię więcej niż przypuszczałeś.
Trener, jakby unieruchomiony twoimi słowami, zerka na ciebie z nad kartki, którą aktualnie się zajmował. Chrząka cicho i odkłada ją na blat biurka, po czym zamyka notatnik i wygodniej lokuje się w swoim fotelu, ponownie wbijając w ciebie zmartwiony wzrok.
- To jeszcze nie czas na takie rozmowy. Musisz dać sobie trochę czasu, nabrać dystansu.
Zaciskasz dłonie w pięści, napinając niemalże wszystkie mięśnie. Wszystkim im dobrze się mówi, ale oni nie wiedzą, jak trudno wytrzymać ten napór lęku, ten strach, który nie pozwala ci wejść na belkę startową. Nie wiedzą, jak bardzo boli świadomość, że w końcu nie możesz dłużej walczyć, że po tylu wielkich sukcesach, musisz nagle zderzyć się ze świadomością, że przegrywasz, że nie masz wystarczająco dużo siły, by po raz kolejny wstać z kolan i z dumnie uniesionym czołem wspiąć się na sam szczyt. Nawet tobie czasami świat musi powiedzieć dość.
Ale wiesz też, że trener ma rację, że nie możesz podjąć decyzji teraz, póki rany w świadomości są świeże. Musisz zawalczyć o własną karierę jeszcze ten jeden raz, jak na prawdziwego Morgensterna przystało. Potem podejmiesz decyzję na spokojnie, bez emocji, trzymając w garści fakty. Wtedy dopiero ta decyzja będzie słuszna i akceptowalna przez wszystkich.
- Dobrze. - Mówisz, wstając z krzesła i zbierając się do wyjścia. - Zadecyduję w lato.

*******

Nie wiem, co ze mną nie tak, że dodaję rozdział dzisiaj, choć dwójka ukazała się we wtorek, ale chyba nie radzę sobie z weekendem bez skoków. Przerąbane. I wciąż jestem na etapie poszukiwania dobrego nagłówka, ale żaden obrazek nie przekazuje odpowiednich treści, jak żyć?
No nic. Bądźcie silne w ten okropny weekend. Ciao <3

wtorek, 24 marca 2015

Dwa



To nie żaden koniec świata. To dzień jak co dzień. Sąsiadka z góry od pół godziny odkurza swoje mieszkanie, przez uchylone okno przedostają się szczątki rozmów przechodniów, a w telewizorze stojącym w kącie pokoju austriaccy skoczkowie właśnie zostają wicemistrzami olimpijskimi.
To tylko tobie świat wymyka się z rąk, roztrzaskując się w mgnieniu oka, a ty jedynie możesz się temu z boku biernie przyglądać. Już nic nie uratujesz, nie zbierzesz tych szczątek i nie skleisz ich tak, by chociaż przypominały twoje wcześniejsze życie. Nic już nie będzie tak jak dawniej.
Nawet nie płaczesz. W ciszy stoisz na przeciwko męża, mocno zaciskając dłonie w pięści. Czujesz przerażającą pustkę w sercu zupełnie jakby jakaś cholerna czarna dziura wciągnęła wszystkie twoje emocje. Twój wzrok jest martwy, nie ma w nim cienia zawodu, bólu czy rozczarowania. Nie masz siły, by krzyczeć, jesteś już zmęczona. Zmęczona kolejnymi porażkami, ciągłą drogą pod górkę, rozczarowaniami, które raz po raz uderzają w twoje serce. Poddajesz się, tak po prostu. Nie widzisz innego wyjścia, nie chcesz walczyć o coś, co przestało mieć rację bytu, o coś, czego naprawić się nie da.
Nie chcesz walczyć o siebie.
Jedynie chcesz zamknąć oczy i spać snem bez snów.
- Elena, powiedz coś. - Isaak w końcu ośmiela się podnieść na ciebie wzrok. Jego ciemne tęczówki wypełnione są przerażeniem i wyrzutami.
Kręcisz tylko głową i siadasz na kanapie, wlepiając wzrok w telewizor. Dekoracja kwiatowa, uśmiechnięci skoczkowie, którzy właśnie osiągnęli sukces. Co za ironia.
- Do cholery, powinnaś krzyczeć, wyzywać mnie, rzucać talerzami, cokolwiek. - Brunet bezradnie klęka przed tobą, próbując nawiązać z tobą kontakt wzrokowy. Widzisz jak na jego twarzy odbija się panika, jak mocno ściska usta, hamując słowa, które pchają mu się na język. Wie, że cię zranił, ale dlaczego nie miał tej świadomości, gdy to robił?
Bierzesz głęboki wdech. Jesteś spokojna, zupełnie opanowana. Bo przecież nic wielkiego się nie stało, żaden koniec świata nie nastąpił. To tylko tobie wszystko wali się na głowę, przygniatając czymś, co wspierało całe twoje dotychczasowe życie.
Tak nagle i niespodziewanie straciłaś wszystko, zostałaś z pustymi rękami, pustym sercem. W zaledwie przeciągu kilku dni upadłaś na same dno. I nie było przy tobie nikogo, kto ochroniłby cię przed twardym podłożem.
- Spakuj się i wyjdź. - Mówisz chłodno.
Isaak bez słowo się podnosi i kieruje się do waszej sypialni. Słyszysz jak spod łóżka wyciąga walizkę, jak po kolei otwiera szafy i wyciąga swoje ubrania. Po kilku minut dobiega cię charakterystyczny zgrzyt zamykanego zamka. Więc to koniec. Bezlitosny koniec.
- Przepraszam. - Słyszysz.
Nie odpowiadasz. Nie chcesz jego przeprosin. Zdradził cię. Potraktował jak jakąś zabawkę, jak chwilowy kaprys. I to po tych wszystkich, wspólnych latach. Przecież byliście tacy szczęśliwi, przecież nic nie zapowiadało żadnego końca.
Wszystko nadeszło tak niespodziewanie i spadło na ciebie jak lawina. Nie byłaś na to przygotowana. Kompletnie nie spodziewałaś się, że twoje dobra passa zostanie tak brutalnie przerwana - strata pracy, zdrada męża. Co jeszcze może się stać? Wypadek? Choroba? Śmierć?
W tym momencie jest ci wszystko jedno.
Gdy za Isaakiem zamykają się drzwi, czujesz jak zaczynasz się kruszyć. Element po elemencie rozpadasz się na części, nawet nie próbując się przed tym ochronić. Zalana bólem nie do opisania wybuchasz spazmatycznym płaczem i przybierając pozycję embrionalną przepłakujesz całą nocą. Nie ma w tobie ani krzty nadziei na lepsze jutro ani odrobiny wiary w to, że jeszcze poskładasz swoje życie.
Sięgnęłaś dna.

you caused my heart to bleed
and you still owe me a reason
cause i can't figure out why...

************

Dziękuję za Wasze komentarze pod pierwszym rozdziałem i Waszą wiarę we mnie i w to opowiadanie. Mega motywacja. Mam nadzieję, że mimo jeszcze niekonkretnych pomysłów uda mi się przekazać to, co chcę i że spełnię moje i Wasze oczekiwania. W ramach ogłoszeń parafialnych: rozdziały nie będę się pojawiać regularnie.
A teraz idę się pomęczyć ze słowotwórstwem. Trzymajcie się ciepło <3

niedziela, 15 marca 2015

Jeden



Ruuskije Gorki. Zaciskasz oczy, zmarzniętymi palcami mocniej obejmując barierkę. Nerwowo oblizujesz spierzchnięte usta, ze zdenerwowaniem napinając mięśnie. Twój puls powoli zwalnia, wracając do normalnego tempa, serce przestaje tak przeraźliwie kołatać w piersi. Gdy otwierasz oczy, one nadal tam są - kilka pięknych, oświetlonych, tak bardzo spragnionych sportowych wrażeń skoczni. Twoja miłość i twój największy koszmar.
Ze złością odpychasz się od zimnej barierki i odwróciwszy się na pięcie, robisz kilka kroków w przód. Zatrzymujesz się, kręcąc głową. Wracasz. Unosisz twarde spojrzenie na ten narciarski kompleks, wiedząc że musisz dać radę, że wszyscy oczekują, że dasz radę. A ty jesteś przecież niepokonanym i niezłomnym Morgensternem, zawsze dajesz radę. Teraz też musisz.
Ale co...co jeśli jesteś już zmęczony? Co jeśli nie masz już sił? Co jeśli tym razem przegrasz?
Jeszcze raz potrząsasz głową, by wyrzucić z siebie te głupie myśli. Oczywiście, że wszystko się uda - jutro pójdziesz tam i skopiesz im wszystkim tyłki. Na chwilę zapomnisz o strachu, upadkach i niemocy. Na chwilę znowu staniesz się dawnym sobą, Morgensternem, którego tak łatwo nie da się złamać. Zawsze to ci się udawało, więc dlaczego nie teraz, nie w chwili, w której tego najbardziej potrzebujesz?
Wyzywającym wzrokiem jeszcze raz obejmujesz Ruuskije Gorki. I wcale nie sądzisz, że jesteś nie do pokonania.
Uśmiechasz się smutno w stronę ciemnych chmur, które, niczym groźba, wiszą nad skocznią, po czym odwracasz się i odchodzisz. Nie wiesz, czy chcesz tu być i czy jutrzejsza walka jest do wygrania.
Nie jesteś superbohaterem, jesteś tylko człowiekiem.
*
Siedzisz na belce startowej i wypatrujesz znaku od trenera. Robiłeś to już tyle razy, ale dzisiaj jest jakby inaczej. Nie ma tej dzikiej ekscytacji, która zawsze ogarniała twoje serce, nie ma nutki ryzyka niosącej cię na dalekie metry. Jest strach. Są myśli, które blokują. I migawki z Kulm. To wszystko tworzy mieszaninę, która pozbawia cię radości z lotu, czegoś, co było podstawą twojej miłości do tego sportu. Nie myślisz o tym, by wzbić się w powietrze i pozostać tam jak najdłużej - myślisz tylko o tym, by bezpiecznie wylądować.
Pointner macha chorągiewką. To już. Odpychasz się od barierki i suniesz wzdłuż najazdu. Próg. Wybicie. Lecisz. Z ulgą przymykasz oczy, gdy udaje ci się bezpiecznie wylądować i mimo wciąż odczuwalnego bólu w nodze, uśmiechasz się wdzięcznie. To już. Po wszystkim.
Na skoczni wybucha głośna żwawa. Głośnym brawom i entuzjastycznym krzykom nie ma końca. Nawet nie masz czasu zerknąć na swój wynik wyświetlony na ekranie - Haybӧck i Diethart już klepią cię po plecach i tulą do siebie.
- Stary, zrobiłeś to. Jesteś niesamowity! - Michi uśmiecha się szeroko, z podekscytowania prawie wywracając cię na ziemię.
- Jesteś bohaterem. Totalnie. - Didl kiwa głową z podziwem. - Tylko ty mogłeś tak skoczysz po takim upadku. Wow.
Chcesz coś odpowiedzieć, podziękować, cokolwiek, ale żadne słowa nie mogą przejść przez twoje gardło. Oni nie wiedzą. Nikt nie wie.
Wreszcie patrzysz na ekran. Naprawdę ci się udało - skoczyłeś na tyle daleko, że powinniście zdobyć  srebrny medal. I faktycznie, kilkanaście minut później, gdy narty Freunda - ostatniego zawodnika konkursu, dotykają śniegu na zeskoku, każdy już wie, że Austria została wicemistrzem olimpijskim. Kiedyś może gorzko byłoby przełknąć taką informację, ale w tym roku - z dwoma młokosami, jedną kaleką i Schlierenzauerem nie w swojej optymalnej formie w drużynie - srebrny medal cenniejszy jest niż złoto, zwłaszcza dla ciebie.
Łzy same cisną się do oczów, wzruszenie chwyta za gardło. Ludzie nie przestają wiwatować. Automatycznie wpadasz z jednych ramion w drugie, gratulując, dziękując. Z każdej strony słyszysz, że jesteś bohaterem, że dokonałeś czegoś niemożliwego, że jesteś najlepszy, niezwyciężony.
Ale oni nie wiedzą. Nikt nie wie.
*
Symboliczna lampka szampana to za mało. Najchętniej napiłbyś się czegoś mocniejszego, czegoś, co choć na chwilę oderwie twoje myśli od prawdy, jaką nosisz w sobie od powrotu na skocznie, ale dobrze wiesz, że nie możesz mieszać tabletek z alkoholem - a medykamentów wciąż przyjmujesz całkiem sporo. Szkoda tylko, że żaden lekarz nie przepisał ci nic na ten dziwny, palący ból serca, na obawy, które głęboko się w tobie zakorzenił, na silne poczucie własnej śmiertelności i kruchości.
- Didl, przestać się wydzierać. Nawet ja śpiewam lepiej od ciebie! - Schlierenzauer z wielkim uśmiechem na twarzy uderza Dietharta w głowę.
- Każdy śpiewa lepiej od ciebie, Gregi. - Zauważa przymilnie Michael.
Gregor prycha z irytacją. Jak zwykle chciałby być najlepszy w każdej kategorii życia.
Choć twoje usta rozciągają się w uśmiechu, nie śmiejesz się razem z kolegami. Nie potrafisz skupić się na ich przekomarzaniach, dzielić z nimi tej słodkiej, beztroskiej chwili. Nie umiesz spojrzeć na tę całą sytuację jak na zabawę.
Bo skoki to nie zabawa.
Może kiedyś tak było. Żyłeś w tej swojej idealnej bańce, nie widząc, ile zagrożeń niesie twoja praca. A przecież narażałeś się każdego dnia, każdego. Ale wtedy liczyła się tylko ta chwila w powietrzu, te kilka sekund podczas, których czułeś, że mogłeś wszystko. Błoga nieświadomość. Czy ona może wrócić?
- Morgenstern! Skurczybyku, jesteś najlepszy! - Didl prawie pakuje ci się na kolana, rozlewając na ciebie odrobinę swojej wódki. - Gdyby nie ty, to kto wie, czy cieszylibyśmy się teraz z tego medalu.
- Za Morgiego!
- Za Morgiego!
Wszyscy podnoszą do góry swoje kieliszki w geście toastu. Ty również unosisz swoją literatkę, w której zamiast mocnej, potrafiącej ukoić każdy ból wódki, jest tylko zwykła woda. Pijecie twoje zdrowie, pijecie na twoją cześć. Pijecie, bo znowu zostałeś czyimś bohaterem.
Gdy Schlierenzauer ponownie skupia na sobie całą uwagę, niespostrzeżenie wstaniesz z fotela i odstawiwszy literatkę na szafkę, wychodzisz do przedpokoju. Zakładasz buty i kurtkę. Tylko nie możesz znaleźć swojej czapki, więc bierzesz nakrycie głowy należące do Michaela. Wychodzisz. Noc jest ciemna i zimna, mróz szczypie twoje policzki. Nieśpiesznie przechodzisz kilkadziesiąt metrów, rozkoszując się chwilą spokoju i samotności. Wreszcie możesz pozwolić sobie na luksus luzu psychicznego, na zrzucenia ochronnej bariery, która otaczała wszystkie kłębiące się w tobie myśli. Rozpadasz się jak filiżanka przez nieuwagę strącona ze stołu. Znowu jesteś mentalnie rozbity i niepoukładany, zupełnie bezradny i bierny.
Oni wszyscy uważają cię za bohatera, za kogoś wielkiego, kto po każdym upadku potrafi wstać, otrzepać kolana i z uniesioną głową ponownie wrócić na szczyt. Kogoś, kogo nikt i nic nie potrafi zatrzymać. Ale oni nie wiedzą, nikt nie wie. Nie jesteś bohaterem, jesteś tylko człowiekiem. Słabym, wątłym, połamanym człowiekiem, który już dłużej nie potrafi udawać, że jest dobrze. Bo nie jest. Jest cholernie trudno. Nie masz już sił, by walczyć, by z uśmiechem siadać na belce i jak gdyby nic skoczyć. Boisz się. W nocy nie możesz przez to spać, a nawet jeśli uda ci się zasnąć, to po chwili budzisz się z krzykiem.
Czasy, kiedy Thomas Morgenstern był bohaterem minęły.
Teraz... teraz jesteś tylko człowiekiem. Nikim więcej.

i'm only human
just a little human
i can take so much
until i've had enough

*********
Kiedyś, kończąc austriacką kawę, obiecałam, że jeszcze napiszę opowiadanie, w którym Thomas będzie szczęśliwy. Obietnica, póki co została bez pokrycia, choć, gdybym musiała wskazać skoczka, o którym zaczęłam pisać najwięcej opowiadań byłby nim Morgenstern. Trudny z niego materiał. Nie chcę obiecywać, że skończę to opowiadanie, na razie nie czuję, że mogę dotrzeć do epilogu. Nie wiem, ta historia już jakiś czas żyje we mnie, ale jakoś nie potrafię jej przelać na worda. I nie powinnam tego publikować, ale tak jakoś smutno mi się zrobiło na serduszko.

"Human" Christiny Perri i "Ready to fly" Richarda Marxa to coś, na czym będzie trzymać się całe opowiadanie. Tak myślę.