piątek, 27 listopada 2015

Dziewięć




Pójść dalej, żeby to jeszcze było takie łatwe.
Naciągasz na głowę kaptur i kuląc się przed zacinającym deszczem, pokonujesz dystans, jaki dzieli cię od domu. Jest zimno, szaro, deszczowo. Śnieg zdążył zmienić się w szarą breję, błoto pokryło ziemię. Ciężkie chmury wiszą nisko nad miastem, nie zapowiadając, by opady miały wkrótce ustąpić. A w twojej głowie... W twojej głowie wcale nie jest lepiej. Myśli wciąż się plączą, układają się w chaotyczną łamigłówkę. Jakakolwiek nadzieja nie potrafi rozbudzić płomienia, który rozproszy mrok, jaki je ogarnął. Masz wrażenie, że obojętnie, w którą stronę ruszysz, coś pójdzie nie tak i znowu wszystko się spieprzy.
Ostatnio podejmujesz beznadziejne decyzje.
W korytarzu zrzucasz z siebie ciepłą kurtkę i przemoczone buty, ręką przeczesujesz jasne włosy. Wiesz, że nie możesz zostawić wszystkiego losowi, że czekanie, aż twoje problemy i dylematy same się rozwiążą nie jest dobrym pomysłem. Musisz sam stawić czoła swojemu życiu, poukładać wszystko od początku do końca, wyprostować kręte ścieżki. Każda inna droga przyniesie jeszcze więcej trosk i skrzywdzonych uczuć.
A przecież już nie chcesz krzywdzić.
Nie podoba ci się to, co dzieło się na przełomie minionego roku. Życie tak, jakby wymknęło ci się z rąk i podążyło we własnym kierunku, za nic mając twoje rozpaczliwe nawoływania. Zresztą chyba nie krzyczałeś wystarczająco głośno; pokusy były przecież takie silne, ty taki słaby, uległy. Dla minuty zapomnienia, dla chwilowej ucieczki od rzeczywistości mogłeś zrobić tak wiele, choć - paradoksalnie - to nie były trudne wybory. Pchany impulsem, dziwną chęcią zbuntowania się przeciw uporządkowanemu, perfekcyjnemu życiu kapitulowałeś podczas, gdy powinieneś był walczyć, zapominałeś podczas, gdy powinieneś pamiętać, byłeś krótkowzroczny podczas, gdy zdrowy rozsądek kazał ci pomyśleć.
Teraz płacisz za błędy.
Bo przecież Titisee, a potem Kulm były karą. Pieprzona karma.
Jakbyś miał mało problemów na głowie, doszły troski o zdrowie, karierę sportową. O to, żeby twoja córka miała przy sobie ojca, który będzie jej strzegł.
Spieprzyłeś. Spieprzyłeś na całego.
- Thomas, masz gościa.
W przedpokoju pojawia się twoja matka. Uśmiecha się lekko, po czym wychodzi do swojej sypialni, by dać ci trochę prywatności. Jesteś zdziwiony, bo przecież nie spodziewałeś się nikogo. Zresztą ostatnio ograniczyłeś kontakty z ludźmi do minimum; nie chciałeś, by inni widzieli, jak bardzo zmagasz się ze swoim życiem.
- Cześć, Gregor. - Nawet nie kryjesz zaskoczenia, gdy wchodząc do salonu, widzisz Schlierenzauera siedzącego na skórzanej sofie i popijającego kawę. Mężczyzna posyła w twoją stronę uśmiech grzecznego chłopca, najwyraźniej będąc usatysfakcjonowany twoim zdziwieniem.
- Siema, łamago. - Podaje ci rękę, po czym znowu zasiada na swoim miejscu, po drodze częstując się ciasteczkami leżącym na stoliku. - Pójdzie w cycki, nie?
Kręcisz głową z rozbawieniem.
- Oby. Inaczej będziesz klepać bulę jak Koreańczycy.
- Hej, nie obrażaj ich! To spoko goście.
- Okej. - Podnosisz ręce w geście obrony, po czym postanawiasz usiąść na fotelu. Czujesz, że Schlierenzauer nie przyszedł do ciebie w towarzyskiej wizycie, za jego odwiedzinami na pewno kryje się coś więcej. Najpewniej chłopcy wysłali go na przeszpiegi. - Nie mów, że gdzieś z nimi zapiłeś i od tamtej pory jesteście psi-psi.
Tyrolczyk szczerzy zęby w kretyńskim uśmiechu.
- A nawet jeśli, to co? Zazdrosny?
- O ciebie? Zawsze.
- Wiedziałem! - Krzyczy, tryumfalnie podnosząc zaciśniętą pięść. - Każdy chce być moim najlepszym przyjacielem. W końcu ma się to coś.
Prychasz.
- Umówmy się, fajny to masz żel do włosów, nic więcej.
Gregor wydyma durnie usta, dąsając się jak obrażone dziecko. Wiesz jednak, że tylko żartuje; wbrew temu, co twierdzi cały świat, Schlieri ma dystans do samego siebie i nie obraża się o byle bzdurę.
A poza tym to chyba jest twoim najlepszym przyjacielem. Również wbrew temu, co twierdzi świat.
- Zazdrościsz mi. Wszystkiego.
- Jasne. - Przewracasz oczami. - Zazdroszczę ci figury, napalonych fanek i układów z Walterem.
- Daj spokój. - Gregor macha ze zrezygnowaniem ręką. - Już mnie nie lubi. Chyba przerzucił się na młodszych. Byle do naszego Poppingi się nie dobierał, bo wiesz, jak on młodo wygląda...
- Gregor?
- Hmm?
- U mnie wszystko w porządku, naprawdę. Trzymam się i wiesz co, nawet całkiem dobrze mi to wychodzi.
- Nie pytałem.
- Ale tu jesteś.
Skoczek marszy czoło, uparcie odwracając wzrok i obdarzając zainteresowaniem filiżankę, którą trzyma w rękach. Nerwowo porusza nogą - jak zawsze, gdy temat schodzi na trudny tor. Aby zamaskować własną niepewność, wolną ręką przeczesuje włosy, posyłając w twoją stronę coś na kształt swojego firmowego uśmiechu.
Ale ty widzisz, co próbuje ukryć. Bo nawet najszerszy uśmiech nie zamaskuje strachu w oczach, dziwnej bezradności w spojrzeniu, nutki niepewności błąkającej się po ustach.
Znasz to doskonale z własnego lustra; codziennie patrzysz na Thomasa, który zachowuje się tak samo, jak Gregor teraz, z tą różnicą, że twoje odczucia są tysiąc razy intensywniejsze i zdecydowanie bardziej bolesne.
W końcu każdego dnia staczasz ze sobą bój o własne życie.
- Że niby nawet nie mogę wpaść do kumpla na kawę?
- W sezonie, na dzień przed odlotem do Skandynawii? Wątpię. - Posyłasz mu wszystkowiedzące spojrzeniem, z trudem powstrzymując się przed wymownym skrzyżowaniem ramion. Przecież nie jesteś głupi i od razu widzisz, o co się rozchodzi.
Dlaczego każdy traktuje cię jak pieprzoną, delikatną porcelanę, która rozleci się, gdy ktoś za mocno ją ściśnie? Do cholery, jesteś Morgensternem, facetem, który wygrywał przegrane wojny, który zdobywał góry nie do zdobycia. Jesteś twardy. Nawet teraz.
Tylko czasami, gdy noc okryje świat, a cichy szept strachu wślizgnie się pod twoją kołdrę, upadasz tak nisko, jak nigdy wcześniej. Wtedy wyraźnie widzisz, jak kruchy, połamany i zwyczajnie ludzki jesteś, jak bardzo się boisz, i jak bardzo nie chcesz, by jutro nadeszło. Bo każdy nowy dzień przynosi nowe demony i nowe wyzwania.
Jesteś po prostu zmęczony.
- Świat jeszcze mi się nie zawalił.
- Ale na pewno zatrząsł się w fundamentach. - Gregor mierzy cię oceniającym spojrzeniem zupełnie, jakby nagle spłynęła na niego fala odwagi. - Pointner powiedział mi, że rozważasz zakończenie kariery. - Dodaje szeptem.
Zrywasz się z fotela, nerwowo przechadzając się po pokoju, by na koniec zatrzymać się pod oknem. Opierasz się o parapet, nie wiedząc, co powiedzieć. Myśl, że być może pożegnasz się ze skokami paraliżuje cię za każdym razem, gdy wypływa na wierzch twojego umysłu. Dlatego unikasz tego tematu tak często, jak się da. Nawet przed sobą ukrywasz własne rozterki.
Ale Gregor teraz nie odpuści, czujesz to.
Więc wzruszasz obojętnie ramiona, próbując przywdziać swój pancerz. Powoli wypuszczasz z ust nieświadomie wstrzymywane powietrze, zupełnie nieśpiesznie wkładasz kciuki do kieszeni dżinsów. Ze wszystkich sił starasz się opóźnić moment, gdy padnie twoja odpowiedź, bo, szczerze powiedziawszy, nie wiesz, co powiedzieć. To nowość, rzadko, kiedy coś sprawiało, że zapominałeś języka w gębie, a teraz, na samą myśl o końcu... Pustka w głowie. Jedna, wielka pustka, brak pojęcia, co dalej. Żadnej alternatywy w głowie, żadnego wyjścia awaryjnego.
Bo co jeśli koniec z byciem skoczkiem to i koniec ciebie?
- Rozważam, dobre słowo. - Wyduszasz z siebie z trudem. - No wiesz. - Chcesz coś jeszcze dodać, uspokoić Gregora, siebie, ale właściwie nie masz powodów, by być spokojnym. Kogo chcesz oszukać? Obecnie twoje życie przypomina morze w sztormową noc; możesz próbować bronić się przed morskimi bałwanami, ale nawet, gdy ubierzesz kapok i chwycisz się koła ratunkowego, nie będziesz silniejszy od żywiołu.
Z żywiołem jeszcze nikt nie wygrał.
- To chyba normalne, że próbuję poukładać sobie wszystkie opcje, nie? A że marnie mi to wychodzi to już inna sprawa. - Wlepiasz wzrok w buty. Nie wiesz, czy powinieneś być szczery, gdy wszyscy chodzą wokół ciebie na paluszkach.
- Jestem pewien, że wybierzesz dla siebie najodpowiedniejsze wyjście. - Twarz Schlierenzauera jest poważna, może trochę zadumana, jednak chłopak nie wydaje się być ani odrobinę uspokojony rozmową z tobą. - Na pewno każdy cię zrozumie, więc nie myśl o tym, co inni pomyślą; myśl o sobie.
- O Lily. - Wymyka ci się. Mocno zaciskasz pięści, gdy bezbronna twarzyczka córki staje ci przed oczami.
Gregor obdarza cię  uważnym spojrzeniem. Milczy. Chyba rozumie.
Gdy piętnaście minut później stoicie przed jego samochodem, kuląc się przed porywistym wiatrem i odmrażając sobie tyłki, czujesz, że przyjaciel nie powiedział ci jeszcze wszystkiego. Czekasz, aż zrzuci bombę, ale zamiast tego nawija o treningach, drużynie i pijanym Dietharcie. Przez chwilę możesz poczuć się, jakbyś był tam z nimi wszystkimi - jakbyście siedzieli razem w Austriobusie, wcinali kanapki z paprykarzem i śmiali się z Didla. Do tej pory nie zdawałeś sobie sprawy, że tak bardzo tęsknisz za tymi frajerami, że dni bez nich są nijakie i przygaszone, pozbawione energii, jaką daje bycie częścią drużyny.
Umiesz bez tego żyć?
- A tak poza tym - Gregor wsiada do samochodu, opuszcza szybę i zapala silnik - ostatnio dzwoniła do mnie Silvia. Pytała o ciebie.
I zanim zdążasz cokolwiek odpowiedzieć, on już odjeżdża.
***
Silvia. Silvia. Silvia.
Cholera. Wystarczyła jedna wzmianka, a spokój, jaki udało ci się osiągnąć chociaż w tej kwestii życia rozpłynął się w powietrzu z prędkością światła.
Nie chcesz myśleć, o tym, co było między wami i jak bardzo było to pozbawione sensu. O tym, że kosztowało cię to tak wiele, że przez minutę zapomnienia straciłeś rodzinę, miłość oraz ciepło, jakie dawał ci własny dom. Chwila bliskości zaowocowała gorzką samotnością.
I całą masą późniejszych wypadków, które zmieniły twoje życie w pasmo porażek.
Przegrałeś. Przez kobietę, której przecież nawet nie kochałeś.
Bo jej nie kochałeś, prawda?
Wzdrygasz się i, aby odgonić dręczące myśli, idziesz do garażu po narzędzia - już dawno obiecałeś córce, że naprawisz jej bujanego konika.
Mimo wszystko Silvia nie znika z twoich myśli, wciąż pojawia ci się przed oczami, niczym mara oddalająca sen i spokój. Masz swój punkt zwrotny w życiu, coś przez co wszystko zaczęło się sypać. Ale to nie wina Silvii, to wina twojej głupoty i słabości.
Czasami nawet superbohaterowie upadają.
***
- Franz, weź tego psa na spacer!
Wchodzisz do kuchni, gdy matka wycierając ręce w ścierkę, próbuje zmusić twojego ojca, by zwlekł się z kanapy i wyprowadził labradora na spacer. Wiesz, że zadanie, jakiego się podjęła jest awykonalne - w telewizji leci właśnie powtórka wczorajszego "Top Gear", a tata, jak na prawdziwego zagorzałego fana nie odpuści żadnej okazji, by obejrzeć swój ulubiony program.
- On ma na imię Hector. - Odkrzykuje z salonu ojciec.
Mama wznosi do góry oczy w geście irytacji i kręcąc głową, myśli nad dobrym argumentem.
- A chcesz spać na kanapie?
- Ja z nim pójdę. - Mówisz, podchodząc do psa i głaskając go po mordce. Potrzebujesz świeżego powietrze, długiego spaceru, który oczyści twój umysł i pozwoli ci na nowo zacząć myśleć w chłodny oraz logiczny sposób. Chcesz całkowitej samotności podczas, której nie przeszkodzi ci żaden odgłos sprzeczki rodziców czy metalowa playlista sąsiada.
Ubierasz się, po czym zakładasz psu smycz. Wychodzicie na dwór. Jest zimno, ale nie przeszkadza ci to, wszakże jesteś przyzwyczajony do gorszych mrozów. Prowadzisz Hectora polną drogą, która na szczęście jest odśnieżona i która prowadzi aż do jeziora. Spuszczasz psa ze smyczy, pozwalając mu pobiegać i ścigać zające, a sam przechadzasz się brzegiem, czekając aż dręczące myśli zaczną opuszczać twoją głowę.
To byłoby za piękne, czyż nie?
Nie możesz pozbyć się sprzed oczu widoku rozczarowanej twarzy Silvii ani łez Kristiny. Gdzieś pomiędzy przewija się troska wypisana na twarzach twoich najbliższych i obraz samego ciebie - pozbawionego sił, przypiętego do szpitalnego łóżka rozmaitą aparaturą. Ostatnio więcej w twoim życiu tych złych chwil niż pięknych, częściej twoją twarz przecina grymas zadumy niż szczery uśmiech. Tak wiele dręczy cię pytań pozostawionych bez odpowiedzi, tak wiele przed tobą dróg do wyprostowania. Chyba czas najwyższy pozamykać wszystkie rozpoczęte rozdziały.
Tylko jaki epilog dopisać do twojej bogatej kariery?
Wzdychasz głęboki. Nie chcesz o tym myśleć, jeszcze nie. O wiele łatwiej jest uciekać od niewygodnych tematów, od własnego zgubienia. Łatwiej jest  dać się pociągnąć na dno, pozwolić, aby pesymizm cię obezwładnił. Czasami trzeba po prostu odpuścić, nie?
Skoro o odpuszczaniu mowa. Prychasz pod nosem, gdy w oddali widzisz zarys czyjejś sylwetki. Z każdym krokiem widzisz ją coraz wyraźniej, aż w końcu potrafisz rozpoznać to charakterystyczne zgarbienie ramion wypalonego człowieka i ciemnozieloną butelkę w ręku.
- Elena?
Ebeling, jakby zawstydzona, chowa butelkę między nogami. Uśmiechasz się pod nosem, ledwo dostrzegalnie kręcąc głową z rozbawieniem, choć - paradoksalnie - nie ma w tej sytuacji nic zabawnego. Bo przecież znowu widzisz ją, taką smutną i przybitą, trzymającą tanie wino, znowu widzisz, jak boleśnie obija się o dno i nawet nie próbuje się przed tym asekurować.
Głaszczesz Hectora, który zdążył do ciebie wrócić, po mordzie i wbrew niezbyt przychylnemu spojrzeniu Eleny, siadasz obok niej.
- Daj się napić. - Wyciągasz w jej kierunku dłoń. Brunetka waha się przez kilka sekund, trochę zdziwiona, a trochę wściekła, jednak podaje ci butelkę. Wino jest cierpkie i niesmacznie, ale przyjemnie ogrzewa przełyk; potrafi ogrzać dziwną pustkę, która ostatnio coraz częściej nawiedza twoje serce. I to jest bardzo pożądane uczucie. - Szkoda marnować życia na złe wino.
Uśmiechasz się lekko i opowiadasz o jakimś zdarzeniu sprzed kilkunastu lat, czujnie obserwując profil Eleny. Przez jej twarz przebiega dziwny grymas, a postawa jest jakby jeszcze bardziej zamknięta niż wcześniej. Próbuje wstawić między wami barierę, ale jakaś jej część... pamięta, jak kiedyś było fajnie.
- Każdy ma problemy, ale nie każdy rozwiązuje je alkoholem. - Stwierdzasz.
Elena mocniej zaciska szczęki, cicho prychając pod nosem. Oddycha ciężej, spod zmarszczonych brwi posyła ci gniewne spojrzenie. Gdyby mogła, urwałaby ci co nieco. Zamiast tego sprawnym ruchem wyciąga z twojej ręki butelkę z winem i pociąga z niej kilka, solidnych łyków.
 - Nie potrzebuję kazań, nie mam szesnastu lat, jakbyś nie zauważył. - Fuka.
Uśmiechasz się, bo znowu widzisz w tej scenie coś zabawnego. Brunetka zachowuje się, jakby była obrażoną na cały świat nastolatką, której czubek własnego nosa przysłania resztę świata. A tymczasem wokół pełno jest katastrof; codziennie ktoś ma swój mały koniec świata, codziennie ktoś upada, wypuszczając z rąk swoje życie.
Pełno jest też cudów, tych małych, całkiem malutkich, jak i wielkich, dla których warto walczyć nawet, gdy już brakuje sił.
Tylko... skąd je wziąć, do cholery?
Bierzesz uspokajający oddech i na powrót zabierasz Elenie wino. Nie tylko ona ma trudno, tobie świat też się zdezorganizował, sprawiając że żaden jego element nie pozostał na swoim miejscu.
- Ale każdy potrzebuje się czasami napić. Nie tylko ty masz problemy. - Pozwalasz sobie na malutką drwinę, jakiś kpiący akcent. Masz dość, że status sportowca i gwiazdy równa się gładkiemu życiu.
Kobieta wywraca oczami.
- Jakie niby możesz mieć problemy, supergwiazdo? - Przejmuje od ciebie butelkę, w międzyczasie obdarzając cię tak chłodnym spojrzeniem, że ciarki samoistnie przebiegają po plecach. - Napalone fanki? Brak miejsca na ścianie na kolejny medal? Proszę, daruj sobie.
Przez chwilę coś, jakby szarpie cię w brzuchu, a powietrze wydaje się gęstnieć. Zaciskasz mocno pięści, próbując uchronić się od wybuchu, który niechybnie przedziera się przez twoje spokojne fasady. Przed oczami pojawia ci się Kristina, Silvia, Lily; gdzieś z tyłu głowy tłucze się pytanie o dalsze skakanie. Każdy ma swoje demony, myślisz, wyrównując oddech, na powrót się uspokajając. W takich momentach myślisz o córce - tylko ona jest na tym rozchwianym morzu jedynym stałym elementem, który potrafi cię zmotywować do jakiejkolwiek walki.
Czy Elena ma w swoim życiu kogoś lub coś podobnego?
- Posłuchaj - wzdychasz ciężko. - wiem, że nie jest ci teraz łatwo. Słyszałem o twoim rozwodzie. Ale to nie powód, by nienawidzić wszystkich i wszystkiego wokół.
Próbujesz być łagodny, nie chcesz jeszcze bardziej zaognić relacji między wami. Już i tak wystarczająco wkurzyłeś Ebeling. Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego traktuje cię z takim dystansem. Żeby tylko wiedziała, jak bardzo twoje życie odbiega od tej idealnej wizji, jaką wszyscy mają w głowach. Też, jak każdy człowiek, popełniasz błędy i teraz surowo za nie płacisz.
Elena z dziwnym zrezygnowaniem podaje ci butelkę. Zerujesz wino, ale zamiast przyjemnego odurzenia, czujesz jak jakiś ciężar osiada ci na sercu.
- Ja nie pozwalam, by moje problemy przejęły kontrolę nad moim życiem. - Dodajesz, mając nadzieję, że twoje słowa jakoś zmotywują kobietę.
W odpowiedzi uzyskujesz przeciągłe, pełne frustracji prychnięcie.
- Bo masz, co chronić. Ja nie mam absolutnie niczego.
- Masz siebie.
- Daruj sobie. Nie wszyscy są tacy jak ty. Nie każdy może zostać mistrzem.
Ebeling wstaje z miejsca. Nie wiesz, czy przegiąłeś, czy brunetka tylko próbuje uciec od trudnych tematów i uzewnętrzniania czegokolwiek. Chciałbyś dotrzeć do setna sprawy, miejsca zapalnego całej sytuacji, w której kobieta się znalazła. Chciałbyś rozebrać ją z chłodu, cynizmu oraz nieczucia, zobaczyć bezbronną istotę, jaką chowa i dać jej coś, co pomoże jej odbić się od dna.
Bo, na dobrą sprawę, to wszystko wydaje ci się łatwiejsze niż prostowanie własnych ścieżek.
No właśnie, to nie tak, że jesteś wyjątkowy. Elena się myli, jesteś zupełnie ludzki, taki jak wszyscy, z tą różnicą, że na twojej ścianie wisi kilka medali.
Również podnosisz się, w międzyczasie krzyżując spojrzenie z jej wzrokiem. Jest przerażona, zdystansowana, chłodna, rozżalona, wściekła. Tyle różnych emocji odbija się w jej oczach, jakiś czysty paradoks. Intryguje cię, jak to możliwe, że w jednej osobie może kryć się tyle odczuć. Coś niesamowitego w tym całym smutku.
- Wiele o mnie nie wiesz. - Mówisz cicho, choć wiesz, że nic jej nie przekona. - Też jestem tylko człowiekiem.
Brunetka uśmiecha się kpiąco, ale jakby z mniejszą pewnością niż wcześniej.
- Powiedz to swoim kibicom, na pewno ci uwierzą. Co ty możesz wiedzieć o świecie, który nagle wali ci się na głowę? No powiedz, jak to jest przegrać, co?
To nie fair. Zagryzasz policzki od wewnątrz, zaciskasz dłonie w pięści tak mocno, że czujesz jak paznokcie wbijają ci się w skórę. Jak to jest przegrać? Kurewsko niefajnie. Jakby ktoś wbił ci w plecy nóż, po czym orientujesz się, że to ty sam zadałeś sobie samobójczy cios. Jakby wszystko wokół się rozpadało, najbliższy odwracali się od ciebie, a pewność siebie, kiedyś taka silna, oscylowała gdzieś w okolicach zera. Jakby znikąd nie było ratunku, żadnej pomocnej ręki, która wyciągnie cię z dna, poklepie po głowie i powie, że będzie dobrze. Bo nikt nie wie, czy jeszcze będzie dobrze.
Może nie ma już czego zbierać?
Jednak niczego takiego nie mówisz na głos. Zresztą Elena nie czeka na twoją odpowiedź, w pośpiechu opuszcza to miejsce, nie oglądając się za sobą i zapewne zapominając o wszystkim, co jej powiedziałeś. Przecież i tak wie lepiej.
Wzdychasz. Dlaczego nic nie może się poukładać?
***
stop and stare
i think i'm moving but i go nowhere
yeah i know that everyone gets scared
but i've become what i can't be

***

Ugh, pisanie z dwóch perspektyw to jednak uciążliwe jest. Ale ale, nie mam ochoty napisać, ze rozdział to dno, masakra i beznadzieja, więc jakiś sukces jest. :)
Taka mała prośba ode mnie, jeśli tutaj jesteś i czytasz, proszę o jakiś odzew w komentarzu. Naprawdę, wystarczy jedno słowo i wcale nie musi być ono pozytywne. Konstruktywna krytyka zawsze się przyda!
I oczywiście zapraszam na nowe opowiadanie, Austria Team czeka: another-lonely-night.blogspot.com

piątek, 13 listopada 2015

Osiem



Przestać myśleć, czemu to takie trudne?
Z cichym brzękiem odkładasz na blat kubek po kawie, po czym niespokojnie zaczynasz krążyć po ciasnej kuchni. Nie potrafisz znaleźć dla siebie miejsca, nie wiesz, co zrobić, by choć na chwilę nie myśleć. Przynajmniej nie o nim, nie o przeszłości, nie o tym, co dopiero przed tobą. Próbujesz koncentrować myśli na jakimś dennym czasopiśmie leżącym na stole, potem myjesz naczynia tak mocno, że szklanka pęka ci w dłoniach i kaleczy serdeczny palec. Z przekleństwem na ustach wycierasz ręce w ścierkę i szukasz plastrów. Opatrzona, opierasz się o blat z głośnym westchnięciem. Nic, dosłownie nic nie idzie po twojej myśli.
Wyciągasz z kieszeni grubej bluzy paczkę fajek, otwierasz okno i wychyliwszy przez nie głowę, palisz jednego papierosa za drugim. Zawsze, gdy świat walił ci się na głowę, sięgałaś po fajki, w całym tym rytuale palenia było coś uspokajającego. Ale nie dziś. Dzisiaj nic nie potrafi okiełznać twojego niepokoju, myśli pędzących ku człowieku, który zranił cię jak nikt inny.
Przez chwilę naprawdę masz ochotę wziąć telefon do ręki i oddzwonić. Chcesz usłyszeć jego głęboki głos, poczuć ciarki na ciele, gdy wypowie twoje imię. Chcesz wykrzyczeć, jak bardzo go nienawidzisz i rozpłakać się jak mała dziewczynka. Chcesz powiedzieć mu, by był i by nigdy nie pokazywał ci się na oczy.
A najbardziej chyba chcesz cofnąć się do czasów, gdy byliście tylko we dwójkę, bez żadnej jej wpychającej się między wami.
- Elena.
Rozczarowany głos ojca sprawia, że rzucasz niedopałek w śnieg i zamykasz okno, unikając wzroku mężczyzny. Boli, gdy widzisz jak razem z matką boją się o ciebie, jak cierpią, bo życie ci nie wyszło. Nie chcesz ich ciągle rozczarowywać, ale jak tego nie robić, gdy wszystko rozsypuje się w proch?
Wzdychasz głęboko. W płucach wciąż czujesz nikotynowy dym.
- No co?
Ojciec uśmiecha się lekko, na wpół smutno, na wpół nostalgicznie.
- Zachowujesz się, jakbyś znowu miała szesnaście lat.
Wzruszasz ramionami.
- Zadzwonił. - Wyrzucasz z siebie, po czym nieśmiało spoglądasz na tatę, ciekawa jego reakcji.
Jest spokojny, może nawet za bardzo. Kiwa powoli głową, jakby rozmyślając nad reperkusjami tego małego wydarzenia. Posyłasz w jego kierunku zmęczony uśmiech.
- Kiedy byłam pod prysznicem. A potem nie oddzwoniłam.
- Dlaczego?
Znowu wzruszasz ramionami. Zaczynasz skubać brzeg bluzy, aby uspokoić rozdygotane myśli i skumulowane uczucia. Chyba było lepiej czuć pustkę. Taką obezwładniającą pustkę, która potrafiła zabić w tobie każde niepożądane uczucie, która w sztormowe noce przynosiła dziwny spokój i łagodziła dręczący ból.
- Nie chcę z nim rozmawiać. Nie mam o czym. - Mówisz ostro i zanim ojciec zacznie ględzić o ważności wyjawienia sobie wszystkiego, ulatniasz się z domu. Chłodne powietrze przyjemnie szczypie cię w policzki, oddech zmienia się w parę. Wciskasz ręce głęboko w kieszenie i wędrujesz do pobliskiego sklepu po butelkę wina.
Znieczulić się, przynajmniej to jest proste.
Nad jeziorem nie ma nikogo. Siadasz na głazie, otwierasz wino i próbujesz zatracić się w iluzji. Chociaż przez chwilę nie musisz czuć, jak wszystko w tobie walczy, jak miłość i nienawiść do Isaaka staczają ze sobą bój. Nie musisz wybaczać, ani nie musisz płakać. Przez tych kilka chwil możesz być, kim zechcesz i to jest piękne.
Dlaczego nie możesz czuć się tak już zawsze? Dlaczego za pomocą jednej substancji nie możesz usunąć z pamięci Issaka na trwale? Dlaczego, gdy tylko alkohol wyparuje z krwi, obraz twojego męża wraca wraz z wszystkimi jego niespełnionymi obietnicami? Do cholery, gdzie wasza wieczność? Gdzie dom na obrzeżach Salzburga, gdzie wrzosy kwitnące pod oknami, gdzie bycie na dobre i złe?
Gdzie miłość?
A co... co jeśli jej nigdy nie było?
Bo może wcale nie kochał, może kłamał prosto w oczy, może był, by nie być sam. Może trzy lata małżeństwa to tylko iluzja przyozdobiona czułością i troskliwością, jakaś chora próba wypełnienia swojego świata, póki życie nie zaskoczy i nie przyniesie czegoś lepszego?
Szczęście? Może tylko udawał?
- Elena?
Odwracasz twarz, jednocześnie chowając butelkę między nogami i czując się jakbyś znowu miała szesnaście lat. Niedaleko ciebie stoi Morgenstern - a jakże - z konsternowaną miną i spojrzeniem niezwiastującym niczego dobrego. Koło niego plącze się jakiś labrador. Mężczyzna klepie go po pyszczku, po czym siada obok ciebie. Spodziewasz się kazania, ale Morgenstern cię zaskakuje i wyciągając dłoń w twoją stronę, mówi:
- Daj się napić.
Więc podajesz mu butelkę, w duchu przeklinając los za kolejne przypadkowe spotkanie.
Bo wszystko, co dzieje się przez przypadek, dobrze nie może się skończyć.
Thomas bierze kilka łyków wina i krzywi się na jego niezbyt wyszukany smak.
- Szkoda marnować życia na złe wino. - Uśmiecha się, ale nie w ten wesoły, beztroski sposób, w jaki robił to za szczeniackich lat. - Chociaż właściwie... Czuję się, jakbyś znowu mieli po kilkanaście lat i pili wino, które Bastian wykradł swojej starszej siostrze. Pamiętasz?
Nie odpowiadasz, choć wspomnienia stają ci przed oczami wyraźne, jakby wszystko działo się zaledwie wczoraj. Jesteś zła, bo chciałaś pobyć sama, może poużalać się nad własnym losem, może śmiać się nad głupotą krążącej niedaleko wrony, tymczasem Thomas jak zwykle musi bawić się w superbohatera. Nie podoba ci się to, bo czujesz, że to wszystko to zaledwie wierzchołek góry lodowej, jakieś durne preludium do zupełnie nieudanej piosenki.
- Każdy ma problemy, ale nie każdy rozwiązuje je alkoholem.
No tak, wiedziałaś, że tak będzie, że Thomas nie będzie umiał przejść obok twoich problemów obojętnie. A ty przecież nie potrzebujesz jego pomocy, poradzisz sobie sama. Może. Jakoś. Kiedyś.
- Elena...
Prychasz. Oni wszyscy niczego nie rozumieją, nie rozumieją ciebie. Bo jak zrozumieć kogoś, kto stracił wszystko, gdy ma się ileśtam złotych medali dumnie prezentujących się w gablotce i nazwisko zapisane w historii złotymi głoskami? Jak chociaż przez chwilę postawić się w sytuacji przegranego?
- Nie potrzebuję kazań, nie mam szesnastu lat, jakbyś nie zauważył. - Mówisz złośliwie, zabierając mu z dłoni butelkę. Może i wino nie zabierze od ciebie problemów, ale na pewno zobojętni cię na irytującą obecność Morgensterna.
Thomas uśmiecha się pod nosem.
- Ale każdy potrzebuje się czasami napić. - Spokojnie odbiera ci wino i jeszcze raz pociąga kilka solidnych łyków alkoholu. - Nie tylko ty masz problemy.
- Jakie niby możesz mieć problemy, supergwiazdo? - Posyłasz mu zirytowane spojrzenie, przejmujesz butelkę i pijesz, chociaż nawet nie masz na to ochoty. - Napalone fanki? Brak miejsca na ścianie na kolejny medal? Proszę, daruj sobie.
- Posłuchaj, wiem, że nie jest ci teraz łatwo. - Spojrzenie Thomasa wydaje się być zatroskane. Szczerze? Nie obchodzi cię to. Chce? Niech się troszczy, ale niech robi to na odległość i bez wtrącania się w twoje życie. - Słyszałem o twoim rozwodzie. Ale to nie powód, by nienawidzić wszystkich i wszystkiego wokół.
Wszystko w tobie się wręcz gotuje. Kim on jest, by wygłaszać ci takie kazanie? Przecież to twoje życie i możesz robić wszystko, co ci się żywnie podoba, nawet jeśli to zniszczy jeszcze bardziej coś, co już jest wystarczająco zniszczone. Mimo to, podajesz mu wino, pozwalając, by wypił to, co jeszcze zostało.
- Ja nie pozwalam, by moje problemy przejęły kontrolę nad moim życiem.
- Bo masz, co chronić. - Wytykasz mu. - Ja nie mam absolutnie niczego.
- Masz siebie.
Uśmiechasz się ironicznie zapatrzona w dal. Brednie. Już dawno pozwoliłaś sobie zatracić siebie. Całkowicie pogodziłaś się z tym, że nie masz czego ratować. Wystarczy, że jakoś przetrwasz następny dzień, miesiąc, rok. Nie potrzebujesz już szczęścia czy miłości, chcesz jedynie świętego spokoju i butelki wina, która pozwoli ci zasnąć. Chcesz zapomnieć, tylko zapomnieć. O nim, bólu i porażce, jaką stało się twoje życie.
Jaką stałaś się ty.
- Daruj sobie. - Podnosisz się i posyłasz mu drwiące spojrzenie. - Nie wszyscy są tacy jak ty. Nie każdy może zostać mistrzem.
Thomas również się podnosi, nawiązując z tobą kontakt wzrokowy i sprawiając, że czujesz się jeszcze bardziej niepewnie. Dlaczego nie umie po prostu odpuścić? Dlaczego musi się wpieprzać i udowadniać ci, że tak, masz problem i że tak, potrzebujesz pomocy. Dlaczego nie może odejść? Przecież nie da rady uratować każdego.
A na pewno nie ciebie.
- Wiele o mnie nie wiesz. - Mówi z kamienną twarzą, ale zauważasz jakiś dziwny smutek utkwiony w jego oczach; smutek, którego nie potrafisz rozszyfrować. - Też jestem tylko człowiekiem.
- Powiedz to swoim kibicom, na pewno ci uwierzą. - Drwisz. - Co ty możesz wiedzieć o świecie, który nagle wali ci się na głowę? No powiedz, jak to jest przegrać, co?
Blondyn zaciska mocno usta i pięści. Nie czekając na jego odpowiedź, wykręcasz się i odchodzisz. Ta rozmowa i tak do niczego nie prowadziła, a Morgenstern tylko próbuje zbawić świat. Zawsze taki był, zawsze próbował się wtrącać i pomagać, nawet jeśli nikt od niego tego nie wymagał. A ty nie chcesz, by ktokolwiek mówił ci coś, co sama wiesz. Wolisz się zobojętnić na wszystko. A Morgenstern? Niech się pieprzy. Jeśli chcesz pić, będziesz pić. Chcesz zmarnować, tak zwane, życie - zmarnujesz je. To twoja decyzja.
Mimo to, kiedy wracasz do domu, pierwszą rzeczą, jaką robisz to wpisanie nazwiska Thomasa do wyszukiwarki.

you said, you'd wait forever
but i blinked
and the world was gone

*******

Ewww, matko z córką, taka katastrofa.
Ale z tych lepszych rzeczy to za siedem (SIEDEM!) dni pierwsze skoki, a za osiem dni, wraz z PŚ ruszamy z tym: another-lonely-night (obiecuję, że tam nie będzie już takiej depresji.) Już dzisiaj zapraszam Was na Didlątka, a z Thomasem i Eleną widzimy się za dwa tygodnie.
Do napisania!