niedziela, 19 kwietnia 2015

Pięć



Znasz ją.
Nie masz pojęcia, kim jest, jak się nazywa. Nie wiesz, do kogo jest podobna. Ale znasz ją. Ciemnobrązowe, falowane włosy sięgające pasa, lekko zatarty nos, pełne usta. Niezbyt wysoka, ubrana w ciepły płaszcz i buty zdecydowanie za lekkie jak na zimę w Seeboden. Kiedy podnosi na ciebie wzrok, dostrzegasz jakiś dziwny, chwytający za serce, wyzbywający z nadziei smutek utkwiony w jej intensywnie zielonych oczach. Przez kilka sekund stoisz jak sparaliżowany - z jej zadziwiająco bladej twarzy można czytać jak z otwartej księgi. Niemal namacalnie czujesz ból, jaki targa brunetką, jej zrezygnowanie, całkowitą akceptację dla sytuacji, w której się znalazła. Marszczysz czoło, wręcz desperacko próbując wyjąć z własnych wspomnień jej twarz, ale za żadne skarby świata nie potrafisz przypomnieć sobie, kim ona jest. Kobieta natomiast, zauważywszy twoje spojrzenie, spogląda na ciebie niezbyt przyjaźnie, mocniej ściskając w ręku butelkę jakiegoś taniego wina i nerwowo zagryzając wargę.
- Przepraszam panią, wszystko w porządku? - Pytasz, dostrzegając jak jej zdenerwowanie się pogłębia. Jest w niej coś takiego, co nie pozwala ci od niej odejść. Patrząc w jej oczy, widząc napięte ciało nie potrafisz pozostać obojętnym. Ona... Ona po prostu wygląda jak ruina niegdyś bardzo pięknego budynku. Tylko to nie przejawia się w jej wyglądzie, a raczej w sposobie w jaki mruży oczy, w przygarbionych ramionach, w dziwnej desperacji w ruchach.
- Tak. - Zbywa cię szybko, gwałtownie trzęsąc głową i idąc do kasy. Płaci za wino i wychodzi ze sklepu, pozostawiając cię samego z dziwnym wrażeniem, że brunetka nie jest dla ciebie kimś obcym.
Jakiś niezrozumiały impuls każe ci odłożyć koszyk z zakupami pod regałem i wyjść za tajemniczą kobietą. Musisz dowiedzieć się, kim jest, dopasować odpowiednie nazwisko do jej zrozpaczonej twarzy. A przede wszystkim nie możesz zostawić jej samej - bo co jeśli nie ma nikogo, kto jej pomoże?
Nie zauważasz jej od razu. Dopiero po chwili dostrzegasz jak jej sylwetka znika za pobliskim zakrętem. Biegiem niwelujesz dystans między wami. Wciąż nie wiesz, co właściwie chcesz jej powiedzieć, więc decydujesz się na krótkie hej zaczekaj. O dziwo, kobieta zatrzymuje się i odwraca się w twoją stroną z lekkim zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Zaskoczenie szybko ustępuje miejsca jakieś niewyjaśnionej złości. Chcesz rozładować jej - prawdopodobnie - bezpodstawny gniew uśmiechem, którym zawsze zjednywałeś sobie ludzi. Skoro nigdy cię nie zawiódł, to może i tym razem zadziała i przełamie lody między tobą a brunetką?
- Czy my się przypadkiem nie znamy? - Pytasz, nieco zakłopotany własną niewiedzą i zawstydzony tym, jak infantylnie to zdanie zabrzmiało. Niepewnie wciskasz dłonie głęboko w kieszenie płaszcza i czekasz na odpowiedź. Kobieta przez kilka chwil przygląda ci się ze skupieniem, wciąż przygryzając dolną wargę i kuląc się pod wpływem lodowatego wiatru, który raz po raz atakuje wasze ciała. W końcu brunetka cicho prycha, jakby rozdrażniona twoją... Sklerozą? Osobą? Nie masz pojęcia.
- Elena Ebe... Bursche. - Jej ton wciąż daleki jest od przyjaznego, ale wbrew wszystkiemu, nie odrzuca cię od niej. Wręcz przeciwnie.
Elena Bursche. Przeczesujesz wspomnienia, próbując znaleźć te, w których gości Elena Bursche. Mózg szybko kieruje cię do odpowiednich urywków i w końcu przypominasz sobą kobietę stojącą naprzeciwko ciebie. Zmieniła się. Bardzo. W ogóle nie przypomina tego rudego chudzielca z wystającymi żebrami i nogami cienkimi jak patyki, najlepiej z całej waszej bandy broniącego karne Bergera. Wyrosła, wypiękniała. Aż trudno uwierzyć, że niegdyś piliście razem piwo nad brzegiem jeziora i kradliście jabłka z sadu pana Witta. Jakie to życie bywa nieprzewidywalne.
- Przefarbowałaś włosy! - Mówisz odkrywczo, nie zdejmując z twarzy przyjaznego uśmiechu. Ale twój uśmiech nie pomaga, brunetka znowu prycha, patrząc na ciebie z wrogością. Próbujesz przypomnieć sobie wasze ostatnie spotkanie. Czy powiedziałeś wtedy coś, co mogło ją urazić? Czy jakkolwiek ją do siebie zniechęciłeś?
Niestety nie pamiętasz, kiedy ostatni raz się widzieliście, ani w jakich stosunkach przebiegło wasze spotkanie. To było tak dawno...
Cholera. Dlaczego wasze drogi się rozeszły? Dlaczego wasz kontakt tak nagle się urwał? Dlaczego nie dbaliście o waszą przyjaźń?
No tak. Życie skoczka narciarskiego i sukcesy, który nagle na ciebie spadły, zmusiły cię do życia w wiecznych rozjazdach, a Elena jakoś wkrótce wyjechała do Salzburga na studia i już tam została. Wygodniej było odrzucić waszą relację na bok i pozwolić jej umrzeć w cieniu nowych obowiązków i nowego życia.
Tak szybko zapominasz o ludziach, Thomas. Krótkie ukłucie w sercu. Potrząsasz głową, by odepchnąć od siebie przykre wspomnienie, po czym całkowicie skupiasz się na Elenie. Twój wzrok mimowolnie wędruje do prawej dłoni kobiety, mocno zaciśniętej na szyjce wina.
- I wyszłaś za mąż. - Dodajesz, dostrzegając błysk złotej obrączki wciśniętej na jej serdeczny palec.
- Taa. - Potwierdza cicho, jeszcze bardziej się spinając i jeszcze bardziej nienawistnej na ciebie patrząc.
- Przyjechałaś odwiedzić rodziców? - Brniesz dalej, jeszcze więcej ciepła wciskając w uśmiech. Ale im bardziej się starasz, tym Elena coraz bardziej się od ciebie oddala. Nie rozumiesz jej zachowania, tego gniewu, nerwowości oraz przygnębionego spojrzenia. Próbujesz przypomnieć sobie plotki, jakie o niej krążyły ostatnimi czasy. Chyba ukończyła studia z wyróżnieniem. A tak poza tym... Pustka.
- Muszę iść. - Odpowiada, odwracając się na pięcie. - Cześć.
- Hej. Coś się stało?
Kobieta z powrotem obraca się w twoją stronę, mocno zaciskając usta i wyglądając na złą i zirytowaną. Jej spojrzenie ciska w ciebie gromami, a burza, jaka nad wami wisi, jest tylko kwestią kilku sekund.
- Nie interesowało cię to przez prawie dziesięć lat, więc dlaczego nagle jesteś taki dociekliwy? - Wyrzuca, mierząc cię ostrym spojrzenie.
Czujesz, jak policzki zaczynają cię piec. Trafiony zatopiony. Jednak szybko uświadamiasz sobie, że wina nie jest jednostronna; oboje pozwoliliście, aby wasza relacja się rozpadła, nie robiąc absolutnie nic, aby ją uratować.
- Widzę, że coś nie gra. Chcę tylko pomóc. - Mówisz, zachowując stoicki spokój.
Gniew z twarzy kobiety nie ulatnia się ani na chwilę. Elena prycha jak rozdrażniona kotka, nie zapominając o efektownym przewróceniu oczami.
- Cokolwiek. Cześć. - I odchodzi.
- Jakbyś chciała powspominać stare czasy... Wiesz, gdzie mnie szukać. - Krzyczysz jeszcze za nią, ale Bursche nawet się za siebie nie ogląda. Po chwili znika z twojego pola widzenia, a ty z cichym westchnięciem wracasz do sklepu i kończysz zakupy.
Kompletnie nie rozumiesz tego, co właśnie się wydarzyło.
*
Gdy tylko przekraczasz próg domu i gdy tylko słyszysz radosny śmiech Lily, od razu zapominasz o całym zajściu z Eleną. Kładziesz siatki z zakupami na kuchennym blacie, po czym szybko wędrujesz do salonu, gdzie Lily noszona jest na rękach przez twoją siostrę, a twoi rodzice siedzą przy szklanym stoliku i piją kawę razem z waszą sąsiadką z naprzeciwka. Bierzesz córkę od Vereny i całując ją w jasne włoski, mocno przyciskasz do swojego torsu.
- Kristina przywiozła ją wcześniej. - Informuje cię Ver, po czym sama zajmuje miejsce przy stole.
Lily cały czas szczebiocze i raz po raz ciągnie cię za nos albo włosy. Gdy patrzysz na jej uśmiechniętą twarzyczkę i szczerą, dziecięcą radość wszystkie twoje problemy kurczą się i przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Ważne jest jedynie to, że możesz trzymać córkę w ramionach, słuchać jej śmiechu i rozszyfrowywać słowa, jakie tworzy. Możesz się o nią troszczyć i pilnować, aby nie została skrzywdzona. Możesz przy niej być. A przecież tak mało brakowało by ciebie nie było. Byś nie trzymał jej w ramionach, byś nie cieszył się z kilku metrów, które udało jej się przejść, byś nie mógł jej strzec. Tak mało.
Ona nie może cię stracić tak, jak ty nie możesz stracić jej. Na tym wielkim świecie jest tylko jednak osoba, dla której mógłbyś zrezygnować z dosłownie wszystkiego - z całego swojego dotychczasowego życia, które kręciło się wokół skoków i adrenaliny - i tą osobą jest Lily. Nikt więcej.
Głaszczesz ją po włosach i stawiasz na ziemi. Dziewczynka na kolanach pokonuje parę metrów i zatrzymuje się wśród rozrzuconych zabawek, po czym zaczyna bawić się kolorowymi klockami. Nie spuszczając z niej wzroku, siadasz na skraju beżowej kanapy.
- Thomas, słyszałeś, że Elena wróciła?
Przenosisz zdziwiony wzrok na matkę, przypominając sobie brunetkę, którą dzisiaj spotkałeś. Twoja mama jednak nie rozumie twojego zaskoczenia i dodaje:
- Ta, która mieszkała trzy domy od nas. Trzymała się z wami, pamiętasz?
- Wróciła na dobre? - Pytasz.
- Kto wie. - Mówi pani Weber, wasza sąsiadka. - Ponoć rozwodzi się z mężem.
Oou. Nagle puzzle zaczynają do siebie pasować, a tobie robi się najzwyczajniej głupio. Z drugiej strony zaczynasz rozumieć dziwne zachowanie Eleny i jej - jak ci się złudnie wydawało - bezpodstawny gniew. Nic nie dzieje się bez przyczyny i w tym przypadku też tak było.
Postanawiasz sobie, że jeszcze porozmawiasz z Eleną, po czym kierujesz swoją uwagę na Lily, która poślizgnęła się na zabawce i obiła sobie kolanko.
- Lily, gapo moja.

we all have our secrets
behind every door
is a fall, is a fall
and no one's here to sleep

************

Eh, trzy tygodnie męczyłam się z tym rozdziałem i wreszcie go skończyłam. Jednak końca kryzysów twórczych nie widać.

(Zapraszam także TU.)

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Cztery



Nie chcesz tęsknić. Nie za kimś, kto cię zdradził, kto skrzywdził cię tak boleśnie, że nie umiesz wziąć oddechu bez tego palącego uczucia przeszywającego płuca. Nie chcesz o nim myśleć, wracać do wszystkich pięknych chwil, których w waszym życiu było przecież całkiem sporo. Próbujesz odpychać od siebie wszelkie pytania, ale każde dlaczego wraca jak bumerang, potęgując twój smutek, ból i samotność. Nie wiesz dlaczego ta cała sytuacja tak mocno cię uderzyła. Zdradził cię, okej. Ale zamiast wziąć się w garść, dumnie unieść czoło i pokazać światu, jaka silna jesteś, chowasz się w swoim mieszkaniu, pijąc wino, jedząc lody i słuchając smętnych piosenek. Wychodzisz na zewnątrz tylko, gdy skończy ci się alkohol lub wafle ryżowe. Telefon już dawno wyłączyłaś, poczta zdążyła zapchać całą skrzynkę, naczynia górują w zlewie. Usunęłaś się z własnego życia, bo co to za życie, które stało się ruiną? Jak żyć, kiedy nic cię nie cieszy, kiedy wszystko wydaje się szare i irytujące, a jedynym twoim marzeniem jest przespanie kilku godzin?
Wzdychasz, po czym szczelniej otulasz się kocem. Nic nie jest tak, jak być powinno. Sen nie chce nadejść. Zimno przeszywa twoje ciało. W mieszkaniu panuje cisza, która dudni ci w uszach. Czujesz, że wariujesz.
Wciąż go kochasz.
Jak oparzona zrywasz się z kanapy i zarzucając koc na ramiona, kierujesz swoje kroki w stronę kuchni, po drodze włączając wieżę. Bezbrzeżnie smutny głos Emeli Sande przekrzykuje ciszę, jednocześnie miło otulając twoją duszę, jeszcze bardziej wypierając cię z uczuć. Nucąc pod nosem, szukasz korkociągu, po czym otwierasz wino. Napełniasz lampkę i usiadłszy na wysokim stołku, opierasz się o blat kuchennej wyspy. Przez chwilę wpatrujesz się w martwy punkt, który po kilku minutach okazuje się być ślubną fotografią wiszącą na ścianie. Duszkiem opróżniasz kieliszek, nalewasz kolejną porcją i przykładasz szkło do ust.
Cokolwiek nie robisz, ten cholerny głos wraca - kochasz go. Wciąż. Mocno. Całą sobą. I tak bardzo nienawidzisz. Tęsknisz.
Chcesz, by był.
By nigdy nie pokazywał ci się na oczy.
Odkładasz lampkę na blat i chowasz twarz w dłoniach. Gorące łzy spływają po twojej twarzy, szloch wstrząsa drobnym ciałem. Twoja bańka pęka, a mix najróżniejszych uczuć uderza w ciebie z taką siłą, że gdybyś stała, jak nic upadłabyś na podłogę. Przekrzykiwanie własnych uczuć nic nie daje, uciekanie od nich również. Pozwalasz, by zamieniając się łzy, wypłynęły z ciebie, oczyszczając cię z bólu i tęsknoty, by usunęły z ciebie całą miłość do człowieka, który zniszczył ci życie.
Wiesz, że musisz wziąć się w garść, poskładać życie w jakąś złudną całość, chociaż udawać, że jest dobrze. Jak nie dla siebie, to dla swoich bliskich; wiesz, że wciąż masz przy sobie ludzi, którzy się o ciebie martwią. Ale teraz ich nie potrzebujesz, potrzebujesz tylko jego.
A on już nie wróci.
*
- Tinka, na litość Boską. - Sonja, twoja najlepsza przyjaciółka jeszcze z czasów studiów, wzdycha głośno, po czym zabiera z rąk swojej dwuletniej córki kubeczek jogurtu i wyciera rączki dziewczynki kuchennym ręczniczkiem. - Kiedy nauczysz się jeść, co? - Dodaje, jakby z naganą w głosie, jednocześnie czule głaszcząc małą po jasnych włosach. - Joachim, zabierzesz dzieci?
Wysoki blondyn o niebieskich oczach, który dotąd bujał kilkumiesięcznego syna w wózku, kiwa głową, wstając z drewnianego taboretu.
- Jasne. Porozmawiajcie sobie bez tych potworków.
Zanim opuszczają pomieszczenie, Joachim całuje swoją żonę w policzek, a Tinka tuli się do nóg matki.
Wpatrujesz się w ten szczęśliwy, rodzinny obrazek z bólem rozsadzającym serce. Chcieliście z Isaakiem stworzyć właśnie taki dom - pełen rozwrzeszczanych dzieci, ciepła i bezpieczeństwa. Dom, który przetrwa każdą burzę, który nie zostanie zniszczony przez żadną wichurę. Który stałby gdzieś na obrzeżach Salzburga, spokojny, szczęśliwy, otoczony iście sielankową atmosferą. Marzyliście o tym, leżąc nocami w podwójnym łóżku, splatając dłonie i będąc tak blisko siebie, że wyraźnie słyszeliście delikatnie przyśpieszony rytm waszych serc. Śmialiście się wtedy cicho do swoich pięknych wizji, zaciekle kłóciliście się o kolor, który powinien pokryć ściany waszego przyszłego salonu, wymyślaliście imiona dla dzieci. A przede wszystkim wiedzieliście, że chcecie spędzić ze sobą całą wieczność.
Wieczność okazała się być zaledwie kilkoma latami, miłość ulotną chwilą, po której został ci jedynie chłód obrączki wciąż tkwiącej na twoim palcu.
- Jeszcze kawy? - Z zamyślenia wyrywa cię zmęczony głos przyjaciółki. Mechanicznie kiwasz głową, po czym obserwujesz jak blondynka zaparza kolejną porcję ciemnego napoju. Po chwili kolorowy kubek ląduje przed tobą, a aromat jaki z niego wypływa jest chyba najlepszą rzeczą, jaka spotkała cię w ciągu ostatnich dni. Obejmujesz naczynie palcami, uparcie unikając przewiercającego na wskroś spojrzenia Sonji. W końcu jednak nie możesz znieść ciszy, jakiegoś dziwnego napięcia wiszącego w powietrzu, w końcu musisz spróbować się otworzyć. Sonja i tak cierpliwie znosiła twoje kilkudniowe milczenie, dając ci upragniony dystans i czas na przemyślenie wszystkiego.
- Więc? - Mówisz, po czym zagryzasz dolną wargę, jak zwykle, gdy jesteś zdenerwowana.
Sonja delikatnie kręci głową.
- To ty mi powiedz. Co zamierzasz?
Przymykasz na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech. Co zamierzasz? Nic. Na tę chwilę nic. Chcesz jedynie znowu zaszyć się w swoim mieszkaniu, notabene w miejscu, gdzie każdy przedmiot przypomina ci o nim, i bezradnie patrzyć na to, jak świat coraz bardziej wymyka ci się z rąk. Jesteś zmęczona. Nie masz sił. I odwagi, by zacząć wszystko od nowa.
- Chyba wrócę do rodziców. Przynajmniej na jakiś czas. - Mówisz jednak, po czym szybko zaciskasz usta, jakby nie wierząc we własne słowa. Tylko, że to, co powiedziałaś... To jest chyba właśnie to, czego potrzebujesz. Kilku chwil spokoju w swoim rodzinnym miasteczku, z daleka od tego całego bagna. Powrotu do punktu wyjścia. Stabilizacji.
Twoja przyjaciółka podchodzi do ciebie i z lekkim uśmiechem obejmuje cię ramionami.
- To dobra decyzja.
Pod wpływem ciepła jej ramion, zaczynasz na powrót się rozpadać. Jakiś mizerny pancerz, który udało ci się przywdziać, powoli pokrywa się pęknięciami, by po chwili z cichym trzaskiem zamienić się w kilka odłamków, odsłaniających twoje pokiereszowane serce. Nie umiesz powstrzymać łez, które bez ostrzeżenia pojawiły się pod twoimi powiekami.
- Cii... - Sonja mocniej cię obejmuje, delikatnie się kołysząc.
- Nie rozumiem dlaczego. Przecież się kochaliśmy. - Szlochasz. - Mieliśmy tyle planów. Co zrobiłam źle?
Sonja milczy, wciąż cię przytulając i pozwalając ci się wypłakać. Wie, że tego teraz potrzebujesz. Odrobiny wsparcia, zrozumienia. Ale jak ma zrozumieć coś, czego nigdy nie doświadczyła? Przecież są z Joachimem idealną parą od wielu, wielu lat.
- Tak bardzo go nienawidzę. - Łkasz dalej. - I tak bardzo tęsknię.
- Może powinniście porozmawiać? - Sugeruje niepewnie blondynka. - To może wiele wyjaśnić. Może jeszcze uda wam się do siebie wrócić?
- Wrócić? - Podrywasz głowę do góry i zaglądasz w jej brązowe, zatroskane oczy. Kobieta delikatnie głaszcze cię po włosach, próbując dodać otuchy.
- Jeśli go kochasz i umiesz mu wybaczyć... To twoja decyzja. Przecież nie powiedział ci, że chce rozwodu.
Rozwód. Na to słowo gwałtownie podrywasz się z miejsca i kilkakrotnie okrążasz przestronną kuchnię. W końcu zatrzymujesz się przed oknem i założywszy rozdygotane ramiona na piersi, wpatrujesz się w ponury krajobraz tonącego w deszczu Salzburga. Rozwód brzmi tak ostatecznie. Odkąd Isaak wyjawił ci prawdę, uciekałaś od tego słowa za każdym razem, gdy pojawiało się gdzieś na wierzchu twoich myśli - spychałaś je do najdalszych zakamarków umysłu. Ale w końcu musisz go zasmakować, zaakceptować, że kiedyś będzie musiało paść. Jak nie z jego ust, to z twoich.
Chyba, że... Chyba, że umiałabyś mu wybaczyć.
- Rozwód. - Mówisz cichutko, tylko po to, by je urealnić, by zobaczyć jak to jest wymówić tych kilka głosek, które mogą wywrócić twoje życia do góry nogami. - Isaak powiedział mi tylko o zdradzie. Nic więcej. Ale też do mnie nie dzwonił, nie przychodził, zupełnie jakby o mnie zapomniał.
- Może chce dać ci trochę przestrzeni?
- Może. - Powtarzasz jak echo, zapatrzona w pochmurne niebo.
Nie wiesz, czy umiałabyś wybaczyć. Ale życie bez Isaaka wydaje się być takie straszne. Puste. Bezsensowne. Potrzebujesz go.
Tak bardzo nie chcesz już go widzieć.
*
To nie tak miało wyglądać. Miałaś tutaj dojść do siebie, odbić się do dna, z powrotem wziąć świat w swoje dłonie. Chwilowa siła i twarde postanowienie diabli wzięli, gdy tylko przekroczyłaś próg rodzinnego domu. Kiedy wyprowadzałaś się na studia, każdy wiedział, że jeszcze zawojujesz świat - błyskotliwa kariera w branży marketingowej, piękny dom, szczęśliwa rodzina, tak właśnie wszystko miało wyglądać. Tymczasem wracasz na stare śmieci z podkulonym ogonem, bez pracy i mężem, który nie wiadomo, gdzie jest i który być może długo już nim nie pozostanie. Zamiast sukcesu, niekończący się ciąg porażek. Zamiast dumnych uśmiechów rodziców, spojrzenia pełne współczucia i litości.
Spieprzyłaś Ebeling, tak bardzo spieprzyłaś.
Nie chcesz już się podnosić. Nigdy nie byłaś silna, więc jak teraz, po takich ciosach, masz niby poskładać własne życie i zacząć wszystko od nowa?
Czy mogę hibernować?
- Elena, dlaczego ciągle siedzisz w tym pokoju? Idź na spacer, spotkaj się ze starymi znajomymi. Świat się przecież nie skończył.
Obrzucasz matkę obojętnym spojrzeniem, szczelniej przykrywając się kołdrą. Lubisz ten pokój. Z tymi fioletowymi ścianami i kolorystycznie dobranymi pufkami oraz puszystym dywanem jest taki dziewczęcy. Z pewną nostalgią wspominasz czasy, kiedy razem z koleżankami przesiadywałyście tutaj do późnych godzin nocnych, malując się nawzajem, jedząc lody i rozmawiając o chłopakach. Życie było wtedy o wiele mniej skomplikowane, a świat stał przed wami otworem. Nowe początki brzmiały cholernie ekscytująco i niosły ze sobą jakąś słodką obietnicę lepszego życia.
Dzisiaj, prawie piętnaście lat później, myśl o nowych początkach paraliżuje cię doszczętnie.
- Elena... Nie zachowuj się jak dziecko. Masz prawie trzydzieści lat, chyba umiesz wziąć się w garść?
Wzdychasz z irytacją, ale ku zadowoleniu matki wstajesz z łóżka. Kilkanaście minut później, pijąc w kuchni mocną kawę, jesteś zmuszona po raz kolejny wysłuchać kazania mamy.
- Kochanie, musisz wreszcie podjąć jakąś decyzję. Albo posyłasz Isaaka, gdzie pieprz rośnie, albo jeszcze o was walczyć. Inaczej całkowicie się wyniszczysz.
Odstawiasz do zlewu kubek, w ogóle nie reagując na jej słowa. Pozwalasz, by odbiły się od ciebie i powędrowały gdzieś w eter, mimo, że wiesz, iż matka ma rację. Powinnaś podjąć jakąś decyzję. Jakąkolwiek. Ale się boisz. Najzwyczajniej na świecie się boisz, że krok, który zrobisz zaprowadzi cię na skraj urwiska. Nie wiesz, czy zniesiesz kolejny upadek.
Zamknąć się w sobie, w swoim bólu... Tak jest bezpieczniej.
Ubierasz się i wychodzisz na dwór. Bierzesz głęboki wdech, rozkoszując się chłodnym, rześkim powietrzem przyjemnie szczypiącym w płuca. Śnieg leniwie wiruje w powietrzu, osiadając w twoich włosach i na policzkach. Gdzieś w oddali lśni tafla miejscowego jeziora, nad którym wyrastają góry gęsto pokryte drzewami. Uśmiechasz się lekko, prawie niezauważalnie. Seeboden. Jedyne miejsce na świecie, gdzie możesz poczuć się dobrze, nawet gdy całe życie wali ci się na głowę.
Nieśpiesznie zaczynasz przecinać ulice, obserwując jak zmieniło się twoje miasto, wyciągając z niego wspomnienia, przez chwilę żyjąc przeszłością. Było ci tutaj tak dobrze, ale oczywiście musiał ci się zamarzyć wielki świat. Co by było, gdybyś jednak została?
Zmęczona niewygodnymi pytania, które podsuwa ci mózg, wchodzisz do jakiegoś nowego supermarketu. Wirujesz między działami, by w końcu dotrzeć do półek, na których w równych rządkach stoją wszelakie alkohole. Łapiesz za butelkę najtańszego wina i  odwracasz się z zamiarem udania się do kasy, kiedy zatrzymuje cię jakieś spojrzenie. Nachalnie, bez cienia skrępowania wpatrujesz się w twarz mężczyzny, szybko dopisując do jego rysów odpowiednie nazwisko. Thomas Morgenstern. Oczywiście. Życie znowu z ciebie zadrwiło, stawiając ci na drodze człowieka wciąż będącego na fali sukcesów podczas, gdy twoje życie przypomina kompletną  ruinę. Pieprzona ironia. Boli, gdy uświadamiasz sobie, że zaczynaliście w tym samym miejscu. To samo miasto, to samo Kindergarden, ta sama ulica. Ludzie zawsze lgnęli do Thomasa, ty nie byłaś wyjątkiem. Czasami zdarzało ci się grać z nim i jego znajomymi w dwa ognie, bawić się w chowanego, pić pierwsze piwa nad brzegiem jeziora, chodzić na te same imprezy. Pamiętasz go bardzo dobrze. Od zawsze życie układało się po jego myśli.
- Przepraszam panią, wszystko w porządku? - Pyta, dostrzegając twoje natarczywa spojrzenie, lekko marszcząc przy tym czoło. Nie, nie pamięta ciebie. Zmieniłaś się. On również, ale stając się niemalże bohaterem narodowym, często gościł na okładkach gazet czy ekranach telewizorów.
Nie możesz nie porównywać się z nim. Aułć.
- Tak. - Odpowiesz krótko, niezbyt przyjemnym tonem, po czym ostentacyjnie podchodzisz do kasy. Dlaczego świat lubi przypominać ci o twoim własnym popapraniu? Przecież wiesz, że jesteś jedną wielką porażką, która rozwala wszystko za co się weźmie.
Płacisz za wino i wychodzisz ze sklepu. Nie chcesz jeszcze wracać do domu, w mieście twoje problemy wydają się mniejsze, bledsze. Złamane serce tak bardzo nie krwawi, tęsknota nie krzyczy tak przeraźliwie głośno. Łatwiej jest ci znowu przywdziać się w obojętność.
- Hej, zaczekaj.
Nie wiesz dlaczego to robisz, ale odwracasz się. Thomas stoi kilka metrów od ciebie, pilnie studiując twoją twarz. Po jego zdeterminowanym spojrzeniu, zaciśniętych ustach i charakterystycznie zmarszczonym czole wiesz, że próbuje wydobyć ciebie z własnych wspomnień. Mijają sekundy, płatki śniegu znikają w jego blond włosach, a wydychane powietrze zamienia się w obłoczki pary. Zauważasz, że uszy odstają mu mniej niż kilkanaście lat temu i nie wiedząc czemu rozbawia cię ta myśl. Mimo to nie uśmiechasz się w przeciwieństwa do Morgensterna, którego twarz rozjaśnia się lekkim uśmiechem.
- Czy my się przypadkiem nie znamy?

undo my sad
undo what hurts so bad
undo my pain

******

Bam. Powoooli wkraczamy w akcję zasadniczą. Szczerze powiedziawszy, pierwotny pomysł opowiadania nie zakładał żadnych romansów i Eleny, ale co to za fanfic bez żadnych wątków miłosnych? No właśnie, żaden :x
Z dobrych wiadomości: odkryłam, jaki mam problem z pisaniem o Morgensternie, a ze złych to utknęłam w piątce i jakoś nie mogę ruszyć. Ale chyba wygnałam myśli anty-twórcze, więc jakoś pójdzie. Mam nadzieję.
Trzymajcie się!