czwartek, 24 grudnia 2015

Jedenaście



Jesteś zdziwiony. Po tym, jak ostatnio Elena cię potraktowała, nie spodziewałeś się, że pewnego popołudnia zapuka do twoich drzwi ze skruszoną miną, opuszczonym wzrokiem i słabo maskowaną niepewnością. Bez śladu bojowości, bez grama bezpodstawnej złości. Jakby obdarta z grubej warstwy negatywnych uczuć, z odsłoniętą duszą i dobrze widocznymi ranami. Ludzka. Pokiereszowana. Przegrana.
Nic nie mówi. Ty też nie potrafisz znaleźć odpowiednich słów. Więc uśmiechasz się delikatnie, byle tylko jej nie spłoszyć. Gestem zapraszasz ją do środka, parzysz herbatę, prowadzisz do swojego pokoju.
Czekasz.
W końcu cię przeprasza. Przy okazji przypominając o tym, że już nie jesteś człowiek odnoszącym sukcesy.
Boli fakt, że mimo porażek, ludzie wciąż widzą cię jak zwycięzcę. A ty przecież już nie podnosisz rąk w geście wiktorii, nie pijesz szampana, nie odróżniasz się od reszty.
- Jak to robisz, że zawsze się podnosisz?
Zduszasz pogardliwe prychnięcie. Kiedyś było łatwiej walczyć, może miałeś w sobie więcej zapału, młodzieńczej naiwności, może ze zwykłej przekory chciałeś pokazać, że nikt i nic nie jest w stanie cię zatrzymać. Słowo "niemożliwe" nie istniało w twoim słowniku, wierzyłeś, że jeśli będziesz próbować wystarczająco mocno, to zrealizujesz swój cel, nawet ten najbardziej odległy. Byłeś uparty, nastawiony na sukces, gotowy podjąć walkę. Byłeś nieustraszony.
Dzisiaj jednak w tobie przeważa strach. Nocami jego niewidzialne macki chwytają cię za gardło i duszą, dniami prześladują cię wizje typu: a co by było, gdyby... Za nic nie potrafisz się go pozbyć, wrósł w ciebie, stał się twoim cieniem.
- Wiesz, Kuusamo, Titisee-Neustadt, Kulm... Mimo to, wciąż potrafiłeś powrócić na skocznie. Jak?
Chciałbyś mieć tę siłę, co wtedy. Chciałbyś nadal umieć walczyć, wznosić się ponad własne ludzkie obawy, nie przejmować się niebezpieczeństwami, jakie są wpisane w życie skoczka narciarskiego. Chciałbyś podnieść się z dna, na które upadłeś w swoim prywatnym piekle.
Na dobrą sprawę wszyscy zauważają tylko twoje sportowe upadki. A przecież za nimi stoi cały szereg pomniejszych potknięć i większych niepowodzeń. Także tych najintymniejszych, całkowicie osobistych. Tych, które nawet bolą bardziej.
Cóż, zdążyłeś się już w tym wszystkim pogubić.
- Trzeba być upartym. - Mówisz po chwili. - Kocham skoki i nie mogłem tego tak po prostu stracić. Zresztą znasz mnie, jak postawię sobie jakiś cel to go zrealizuję.
Bo kiedyś może tak było. A że teraz jest gorzej... Przecież nie będziesz opowiadał o tym każdemu, po co wszyscy mają się jeszcze bardziej zamartwiać? I tak widzą więcej, niż byś sobie tego życzył.
Wolałbyś walczyć w ukryciu i samotności. Jeśli podejmiesz jakąkolwiek walkę. Poddanie się wydaje się być o wiele łatwiejsze.
Tylko szkopuł tkwi w tym, że ty się nie poddajesz. Nigdy.
Elena wspomina o jakieś historii z waszej przyszłości. Odpowiadasz jej z uśmiechem, choć myślami jesteś, gdzie indziej. W końcu brunetka jednym, rzuconym mimochodem zdaniem przywołuje cię do rzeczywistości i już wiesz, dlatego teraz jest tak trudno.
- Kiedyś łatwiej było znieść porażkę, którą był koniec związku.
Zawsze, gdy upadałeś miałeś przy sobie Kristinę. Jej wiara w ciebie, jej miłość była wszystkim, co napędzało cię do walki, dzięki niej i dla niej podnosiłeś się za każdym razem, gdy los zmuszał cię do padnięcia na kolana. Była twoim największym kibicem, a przy tym spokojnym portem, do którego mogłeś przycumować, gdy morze wokół zamieniało się w rwący wir.
Teraz jej nie ma. A właściwie to jest, tylko jako twój drugi upadek. Chyba ten najbardziej bolesny.
- Bo kiedyś z nikim nie snuliśmy poważnych planów na przyszłość, a jeśli już rozmawialiśmy o zakładaniu rodziny i tak dalej to były to tylko odległe mrzonki. Nie mieliśmy prawdziwych zobowiązań. - Podnosisz wzrok na Elenę. Wydaje ci się, że jakiś mur otaczający kobietę pękł, dzięki czemu możesz zobaczysz nie tylko gniew, jaki wzbudza w niej rozwód z mężem, ale również ból, pewne niezrozumienie, smutek, który nie sposób wyrazić słowami. Przede wszystkim jednak wyraźnie maluje się rozczarowanie.
- Możliwe. - Przytakuje.
Musisz zadać to pytanie, choć wiesz, że zaboli.
- Elena... Ty i twój mąż?
- Zdradził mnie. - Szybka, zdecydowana odpowiedź. Wiesz, że więcej już z Eleny nie wyciągniesz. Wciąż jest to dla niej bolesny temat.
Przez chwilę zastanawiasz się, czy Kristina też taka była. Czy z nikim o was nie rozmawiała, bo każde wspomnienia twojego imienia bolało, jakby ktoś wbijał w nią drobne szpilki? Czy była rozczarowana tobą czy raczej własną wiarą w ciebie i w wasze plany? Czy sama pojedyncza myśl o tobie powodowała, że gniew rozsadzał ją od wewnątrz? Czy nienawidziła cię?
Płakała czy była silna?
Jak dużo czasu zajęło jej nauczenie się żyć bez ciebie?
Jak bardzo cierpiała?
Nie wiesz za dużo o tym epizodzie z jej życia, choć przecież sam spowodowałeś, że jej świat się zawalił. Szybko zostałeś odsunięty na bok, z rozkazem od wszystkich wtajemniczonych byś dał jej spokój na kilka tygodni. Szanowałeś to, bo przecież każdy potrzebuje czasu.
Dzisiaj jest już między wami lepiej, ale wciąż atmosfera jest przesycona niewypowiedzianymi słowami, a rany na sercu jeszcze nie do końca się zasklepiły.
- A ty i Kristina?
Wiedziałeś, że zada to pytanie, każdy je zadaje. Wcale się nie dziwisz. W końcu byłeś z Kristi od zawsze, wszyscy pamiętają, jacy byliście zakochani, wręcz stworzeni dla siebie.
bach!
- Czasami ludziom nie wychodzi, nie?
Co za eufemizm! Ale co miałeś powiedzieć? Wiesz co, Elena? Jestem takim samym skurwielem, jak twój mąż?
Zresztą nie każdy musi o tym wiedzieć, zwłaszcza, że nie jest to powód do dumy.
Gdybyś tylko mógł cofnąć czas...
- Więc co zrobić, gdy nie wyjdzie? - Elena wpatruje się w twoje oczy tak, jakby u ciebie chciała znaleźć receptę na nowe życie, jakbyś najlepiej wiedział, co zrobić, by unieść dumnie czoło, walczyć i zwyciężyć. Może kiedyś potrafiłbyś odpowiedzieć na dręczące ją pytania, ale dzisiaj... dzisiaj jesteś całkowicie inny niż ten siedemnastolatek podnoszący się po Kuusamo. Dzisiaj nie ma już w tobie tej młodzieńczej naiwności, dzisiaj sam stoisz na rozdrożu dróg bezradny i zagubiony jak jeszcze nigdy. Nie wyszło i... nie wiesz, co zrobić. Pierwszy raz w życie nie masz bladego pojęcia, jak powinieneś postąpić.
- Po prostu żyć dalej. - Wyduszasz z siebie ze świadomością, jak żałośnie musiało to zabrzmieć. Elena jednak tego nie komentuje, tylko zagłębia się we własnych myślach zupełnie, jakby chciała przemyśleć, co zrobić, by dopasować się do twojej rady.
Masz wątpliwości, czy jej się uda. Z autopsji wiesz, ile kosztuje to energii i jak marne rezultaty to przynosi. Ale co miałeś jej powiedzieć? Nieważne, co zrobisz i tak będzie chujowo?
Nóż widelec, okaże się silniejsza od ciebie nawet jeśli teraz przypomina jedno wielkie nieszczęście schowaną za gniewną miną.
- Dziękuję. - Mówi po chwili dziwnie spokojna i wstając, odkłada na biurko kubek. - Pójdę już.
- Wiesz, jakbyś chciała kiedyś pogadać... Jestem do twojej dyspozycji. - Odpowiadasz trochę ze szczerością, a trochę z przekonaniem, że to powinieneś powiedzieć. Taki już jesteś, nie możesz zostawić człowieka w potrzebie samego nawet, jeśli ten człowiek nie daje sobie sprawy z tego w jak wielkich tarapatach jest.
Elena obdarza cię przestraszonym spojrzeniem, po czym z trudem podnosi kąciki ust. Wcale nie chce cię w swoim życiu, tym bardziej nie potrzebuje twojej litości. Ale... przecież tutaj jest, przyszła do ciebie, wypiła herbatę, na jakiś sposób poprosiła o radę. Jakbyście znowu byli przyjaciółmi.
Może warto naprawić to, co zostało zniszczone przez wir życia?
- Dziękuję. - Powtarza cicho i wychodzi.

*

- Elena była u nas? - Zagaduje twoja matka, gdy razem z kubkami po herbacie, schodzisz do kuchni. - Widziałam jak wychodziła z naszego podwórka, gdy wracałam ze sklepu.
Kładziesz kubki do zlewu, po czym siadasz przy stole i bierzesz z miski jabłko.
- Skoro wiesz, to po co się pytasz? - Odpowiadasz z przekornym uśmiechem na ustach, ale szybko poważniejesz. Po prostu nie możesz przejść obojętnie obok cierpienia Eleny. Zastanawiasz się, czy to silne przyciąganie to zasługa twojej wrodzonej chęci pomocy innym czy próba odkupienia własnych win?
- Jak się trzyma?
Przez chwilę zastanawiasz się nad odpowiedzią. Z jednej strony Ebeling przypomina potłuczoną porcelanę, której nie da się skleić w całość. Całkowicie pogubiona, rozczarowana przez życie, z nie do wypowiedzenia smutkiem utkwionym w jasnych oczach szarpie się pomiędzy tym, co było, a tym, co jest. Z drugiej strony dostrzegłeś w niej dzisiaj jakąś iskierkę, chęć poskładania własnego życia i zakończenia tego, co zakończenia wymaga. Pytanie, czy znajdzie na to wystarczająco już nadszarpniętych sił?
- Jakoś. - Odpowiadasz szczerze.
Mama rzuca ci pytające spojrzenie z nad krojonej papryki. Wzruszasz ramionami. Przecież wiele ludzi jakoś żyje, jakoś się uśmiecha, jakoś udaje szczęśliwych. To nic nadzwyczajnego.
- Pomóc ci? - Pytasz, by zmienić temat. Nie masz ochoty na dalsze obgadywanie prywatnych spraw Eleny, zwłaszcza, że brunetka za specjalnie nikogo nie chce wpuścić do swojego potłuczonego świata.
- Możesz nastawić wodę na makaron?
- Już się robi.
Wstajesz od stołu i, wyciągnąwszy z szafki garnek, napełniasz go wodą, kładziesz na kuchence, dosypujesz trochę soli i wlewasz łyżkę oleju. Zamyślony, nawet nie spodziewasz się, że matka jeszcze nie zakończyła swojego wywiadu środowiskowego. Na chwilę drętwiejesz, gdy dociera do ciebie jej nowe pytanie.
- A ty jak się trzymasz?
I wiesz, że nie chodzi jej od tą powierzchnią fasadę, którą karmisz wszystkich wokół, a o to jakoś, które każe ci rano wstać z łóżka, choć nie masz na to ochoty i uśmiechać się, mimo potwornego zmęczenia i ewidentnego braku szczęśliwych bodźców.
- I nie chcę słyszeć jakoś. - Dodaje, jakby czytając ci w myślach.
Nie masz żadnego wyboru. Nie możesz odwrócić się w jej stronę z beztroskim uśmiechem i zbyć jakąś ogólną formułką, którą chcą usłyszeć od ciebie twoi znajomi. Dzisiaj to nie przejdzie, nie u niej. Więc siadasz na przeciwko mamy, niepewny i skołowany. Kobieta odkłada na bok nóż i wbija w ciebie nienachalne, cierpliwe spojrzenie.
- Z jednej strony strasznie chciałbym wrócić na skocznię, do drużyny. Tęsknie za tym. Ale z drugiej... to wszystko mnie przeraża.
Matka posyła ci delikatny, ciepły uśmiech.
- Tej kwestii nie rozwiążesz w pięć minut. Musisz uzbroić się w cierpliwość. - Mówi. - Pośpiech nie jest dobrym doradcą.
Wzdychasz sfrustrowany.
- Wiem. Po prostu... Ta niepewność, niewiedza mnie dobija. Chciałbym wiedzieć, na czym stoję, przygotować się do jutra. A tak, jedyną pewną rzeczą w moim życiu jest Lily.
- Może zabrzmi to banalnie, ale z czasem wszystko się ułoży. - Mama klepie cię pokrzepiająco w dłoń, a ty nie potrafisz jej nie wierzyć. Jeśli jest coś, czego nauczyłeś się w życiu to to, że mama ma zawsze rację. - A teraz wrzuć makaron, bo woda się zagotowała.
***
even the best fall down sometimes
even the stars refuse to shine


***

Chyba znowu przechodzę jakieś pisarskie kryzysy, a zapasy kurczą się za szybko. W każdym razie nie o tym chciałam. Kochane moje drogie, pragnę złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Aby święta minęły Wam w spokojnej, radosnej atmosferze, żeby barszczu z uszakami nie brakowało, a pod choinką chowało się kilku skoczków. By Wasz sylwester był równie szalony, jak ten w Ga-pa i żeby potem nie męczył Was kac, jak Didlątka. Wielu pat, wielu wyjazdów na skoki i spełnienia wszystkich marzeń. Ściskam, xo!

piątek, 11 grudnia 2015

Dziesięć



No dobrze, może ostatnio życie Thomasa trochę się spieprzyło, ale wciąż ma, o co i dla kogo walczyć. Zresztą... sam je sobie spieprzył.
Zamykasz klapę laptopa z cichym trzaskiem, odsuwasz sprzęt od siebie i bierzesz głęboki wdech. Z jednej strony - jeśli wierzyć plotkarskim portalom - Morgenstern to dupek, zupełnie inny niż ten Morgenstern, którego niegdyś znałaś. Z drugiej strony może za ostro go potraktowałaś, ale sam się o to przecież prosił. Mógł się nie wpieprzać do twojego życia, ot co. Czy prosiłaś się o dobre rady, spojrzenia pełne litości i złote myśli? Nie. Więc niech wszyscy pójdę w diabli i przestaną obchodzić się z tobą jak z jajkiem.
Umiesz o siebie zadbać.
*Kłamstwo*
Wielka czerwona lampka w twojej głowie. Chyba sama już nie wierzysz, że potrafisz wstać z kolan, otrzepać się i pójść dalej. To nie takie proste. Boisz się w pojedynkę błądzić we mgle, jaka spowiła twoje życie, boisz się poruszyć w którąkolwiek stronę. Już nie umiesz ryzykować, jak dawniej. Potrzebujesz kogoś, kto chwyci cię za dłoń i przeprowadzi przez wszystkie przeszkody.
Potrzebujesz swojego męża.
*Trzask*
Przymykasz oczy i liczyć do dziesięciu, czekając aż twój puls zwolni, a chwila lęku pójdzie w niepamięć. Nienawidzisz tego, że to wszystko stało się takie skomplikowane. Te wszystkie uczucia, decyzje, nawet zwykłe wstanie z łóżka, które kosztuje tak wiele energii! Jakby nie można było tak po prostu zamknąć jeden rozdział i gładko przejść do kolejnego. Nie, bo tu trzeba walczyć, zdzierać do krwi łokcie, rozbijać kolana o rzeczywistość. Trzeba zagryźć usta i iść do przodu pomimo porywistego wiatru i błota rzucanego prosto w oczy.
W tobie nie ma już sił na walkę.
Chyba... chyba się poddałaś.
Uśmiechasz się smutno, nieco nostalgicznie. Nawet jeśli się poddasz, nie będziesz mogła przestać walczyć. Twoje małżeństwo jest - póki co - jednym, wielkim znakiem zapytania. Przed sobą macie z Isaakiem tylko dwie opcje: wybaczenie albo rozwód. Nie możecie przecież trwać w tym dziwnym zawieszeniu.
Więc czas zacisnąć zęby, wziąć do ręki telefon, wybrać numer i nie rozkleić się.
Isaak odbiera po drugim sygnale. W pierwszym odruchu, gdy dziwny impuls przeszedł, masz ochotę szybko się rozłączyć, wyłączyć telefon i udawać, że nic się nie stało. Mimo to zaciskasz mocniej palce na smartfonie i niepewnie witasz się z mężem.
- Dzwoniłeś. - Mówisz cicho.
Chwila ciszy. W słuchawce słyszysz tylko jego miarowi, głęboki oddech.
- Dzwoniłem. Musimy w końcu porozmawiać, przecież wiesz.
Na dźwięk jego  głosu świat wiruje ci przed oczami, a serce bije tak mocno, jakby chciało wydostać się z twojego ciała i uciec, gdzie pieprz rośnie. Tak przynajmniej byłoby lepiej, nie musiałabyś czuć tego napadu najróżniejszych emocji, pośród których najsilniejszy jest lęk przed tym, że umiałabyś pokochać go na nowo.
Bo umiałabyś. Ale nie wiesz, czy chcesz.
- Jak wrócę do Salzburga, zadzwonię. Na razie... - Wstrzymujesz gwałtownie powietrze, nie wiedząc za bardzo, co powiedzieć. Sytuacja wydaje ci się groteskowa, nieco śmieszna. Nigdy nie miałaś oporów, by rozmawiać z Isaakiem, przegadaliście wiele nocy, a teraz wyduszenie jednego zdania przychodzi ci z trudem. - Jeszcze nie mogę z tobą rozmawiać.
- Rozumiem.
- Cześć. - kończysz szybko i odsuwasz telefon od ucha, wcisnąwszy wcześniej czerwoną słuchawkę. Odkładasz komórkę na bok, a sama padasz jak długa na łóżko, zagrzebujesz się pod kocem i zwinąwszy się w kłębek, pozwalasz, aby kilka pojedynczych łez spłynęło po twojej twarzy.
Nie wiesz, czy pojedziesz do Salzburga, bo wtedy zapadnie definitywny koniec, a ty nie lubisz końców. Nie, gdy znaczą, że trzeba zacząć coś całkiem nowego.
Nie potrafisz już budować nowych światów.

*

Nie wiesz, jak to się stało, że siedzisz teraz w pokoju Morgensterna z parującym kubkiem w ręku. Spięta bierzesz łyka owocowej herbaty, starannie unikając jego wzroku. Chyba zrobiłaś błąd przychodząc tutaj, ale poczułaś się w obowiązku przeprosić go za garść ostrych słów, które rzuciłaś mu w twarz.
Chociaż w świetle faktów rzuconych przez Internet nie chcesz przepraszać za nic. Właściwie nie rozumiesz, dlaczego jesteś tutaj i chcesz porozmawiać z kimś, kto zrobił jakieś kobiecie takie samo świństwo, co Tobie Isaak.
Ale... Tak bardzo potrzebujesz pogadać z kimś z "zewnątrz".
Thomas też jest zdziwiony twoimi odwiedzinami. Z trudną do odszyfrowania miną siedzi na krześle obok biurka, dając ci czas i przestrzeń, których ci potrzeba, by wydusić z siebie cokolwiek.
Także milczycie.
Niepewnie prześlizgujesz wzrokiem po jego pokoju. Dużo w nim się zmieniło. Tam, gdzie niegdyś stała kolekcja jego samochodów, dzisiaj stoi ołtarzyk pełen pucharów i dyplomów uzyskanych w jakiś młodzieżowych konkursach. Na szafce nocnej ustawione jest zdjęcie jego córki, obok leży gruba książka. Tylko bałagan został ten sam.
Nabierasz powietrza w płuca, zerkając na niego niepewnie.
- Chciałam cię przeprosić. Niepotrzebnie się uniosłam. Po prostu ostatnio wszystko jest tak, jak być nie powinno, a ty mi jeszcze bardziej o tym przypomniałeś. W końcu twoje nazwisko jest dla Austriaków synonimem sukcesu.
Morgenstern powoli kręci głową, uśmiechając się ironicznie.
- Od dawna tak nie jest.
- Przepraszam.
Znowu chwila ciszy pełnej dziwnego napięcia. O czym możesz z nim rozmawiać? Przecież już dawno wasze światy straciły punkty wspólne, a nić porozumienia została zerwana.
- Powiedz mi. - Zaczynasz cicho, okazując zainteresowanie kubkowi, wokół którego oplotłaś palce. Zawsze bałaś się poruszać tematy trudne, wolałaś od nich uciekać, udawać, że problemy nie istnieją. Przywdziałaś maskę tej, która ma idealne, ułożone życie pełne beztroskiej radości. Problemy nie dotyczyły ciebie. Może dlatego teraz tak ciężko jest ci przejść przez huragan, w jaki zamieniło się twoje życie. - Jak to robisz, że zawsze się podnosisz?
Podnosisz wzrok, obserwując reakcje Morgensterna. Mężczyzna, jakby zamiera, wpatrzony w ścianę za tobą. Nerwowo oblizuje wargę, wyłamuje palce, jakby w geście dziwnej  bezsilności. Jego oddech jest ciężki, spojrzenie tak bardzo bezradne. Czujesz, że trafiłaś w czuły punkt, choć za nic nie potrafisz zrozumieć jego reakcji.
A jednak, Thomas ma tajemnicy, o których nie wiesz.
- Wiesz, Kuusamo, Titisee-Neustadt, Kulm... Mimo to, wciąż potrafiłeś powrócić na skocznie. Jak?
Thomas marszczy czoło, bierze głęboki wdech, "wraca" do ciebie. Wzrusza ramionami, siląc się na jakąś nonszalancję, po czym uśmiecha się. Z trudem.
- Trzeba być upartym. - Mówi. - Kocham skoki i nie mogłem tego tak po prostu stracić. Zresztą znasz mnie, jak postawię sobie jakiś cel to go zrealizuję.
- Tak, nawet jeśli tym celem jest nieosiągalna Luise Bieler. - Wspominasz mimochodem.
Blondyn śmieje się, a jego uśmiech tym razem jest szczery.
- Przyznaję, na tym polu poniosłem sromotną klęskę.
Również się uśmiechasz, wracając do czasów, które be zwątpienia były łatwiejsze. Wtedy większość podejmowanych decyzji nie miała aż takiego wpływu na przyszłość, a to, że nie udało ci się z tym, czy tamtym chłopakiem nie było żadnym końcem świata, a jedynie chwilowym kryzysem, z którego nie tak trudno wyjść - wystarczyło bowiem tylko, by pojawił się nowy uśmiech, nowe, magnetyzujące spojrzenie, nowe uczucie.
Dlaczego teraz tak nie może być?
- Kiedyś łatwiej było znieść porażkę, którą był koniec związku. - Dzielisz się swoją refleksją z Thomasem, nie zastanawiając się, na ile jest to zwykłe stwierdzenie, a na ile odkrycie własnych uczuć.
- Bo kiedyś z nikim nie snuliśmy poważnych planów na przyszłość, a jeśli już rozmawialiśmy o zakładaniu rodziny i tak dalej to były to tylko odległe mrzonki. Nie mieliśmy prawdziwych zobowiązań.
- Możliwe.
- Elena... Ty i twój mąż?
- Zdradził mnie. - Ucinasz krótko, ostro. Z powrotem uciekasz za mur, którym odgrodziłaś się od świata. Nie chcesz poruszać tego drażliwego tematu, gdy masz w głowie taki mętlik myśli i uczuć.
Thomas tego nie komentuje, nie rzuca nawet standardowego "Przykro mi", jak większość ludzi w podobnych sytuacjach.
- A ty i Kristina? - Pytasz niepewnie, może bardziej w odwecie niż z ciekawości. Swoją drogą, byłaś zdziwiona, gdy dowiedziałaś się, że się rozeszli, że on ją zdradził. W końcu byli parą praktycznie od zawsze i wydawało się, że są dla siebie stworzeni.
Ale... z autopsji wiesz, że "na zawsze" to trudny warunek do spełnienia.
Morgenstern bierze głęboki oddech. Wydaje się być w ogóle niezrażony twoim pytaniem, obojętny, przyzwyczajony.
- Czasami ludziom nie wychodzi, nie?
Zduszasz prychnięcie. Nie masz sił, by cokolwiek mu wypominać, zresztą nie masz prawa. Nie powinnaś żadnej innej zdrady brać personalnie; to smutne, ale codziennie ktoś kogo zdradza.
- Więc co zrobić, gdy nie wyjdzie? - Pytasz, uważnie obserwując jego twarz, wytrzymując przenikliwe spojrzenie.
- Po prostu żyć dalej.
Tylko, że "po prostu żyć dalej" dla niektórych jest bardziej jak "aż żyć dalej".

never stop believing
you'll find a new begging now

*********

Wszystko wróciło do normy, czterostronicowa długość, porządna dawka szajsa i bidolenie. Ale za to okrągłe, dziesiąte. Cytując klasyka: xD.

Dla odmiany zapraszam do śmieszkowania o tu: another-lonely-night i tam: pata-w-gapa.

piątek, 27 listopada 2015

Dziewięć




Pójść dalej, żeby to jeszcze było takie łatwe.
Naciągasz na głowę kaptur i kuląc się przed zacinającym deszczem, pokonujesz dystans, jaki dzieli cię od domu. Jest zimno, szaro, deszczowo. Śnieg zdążył zmienić się w szarą breję, błoto pokryło ziemię. Ciężkie chmury wiszą nisko nad miastem, nie zapowiadając, by opady miały wkrótce ustąpić. A w twojej głowie... W twojej głowie wcale nie jest lepiej. Myśli wciąż się plączą, układają się w chaotyczną łamigłówkę. Jakakolwiek nadzieja nie potrafi rozbudzić płomienia, który rozproszy mrok, jaki je ogarnął. Masz wrażenie, że obojętnie, w którą stronę ruszysz, coś pójdzie nie tak i znowu wszystko się spieprzy.
Ostatnio podejmujesz beznadziejne decyzje.
W korytarzu zrzucasz z siebie ciepłą kurtkę i przemoczone buty, ręką przeczesujesz jasne włosy. Wiesz, że nie możesz zostawić wszystkiego losowi, że czekanie, aż twoje problemy i dylematy same się rozwiążą nie jest dobrym pomysłem. Musisz sam stawić czoła swojemu życiu, poukładać wszystko od początku do końca, wyprostować kręte ścieżki. Każda inna droga przyniesie jeszcze więcej trosk i skrzywdzonych uczuć.
A przecież już nie chcesz krzywdzić.
Nie podoba ci się to, co dzieło się na przełomie minionego roku. Życie tak, jakby wymknęło ci się z rąk i podążyło we własnym kierunku, za nic mając twoje rozpaczliwe nawoływania. Zresztą chyba nie krzyczałeś wystarczająco głośno; pokusy były przecież takie silne, ty taki słaby, uległy. Dla minuty zapomnienia, dla chwilowej ucieczki od rzeczywistości mogłeś zrobić tak wiele, choć - paradoksalnie - to nie były trudne wybory. Pchany impulsem, dziwną chęcią zbuntowania się przeciw uporządkowanemu, perfekcyjnemu życiu kapitulowałeś podczas, gdy powinieneś był walczyć, zapominałeś podczas, gdy powinieneś pamiętać, byłeś krótkowzroczny podczas, gdy zdrowy rozsądek kazał ci pomyśleć.
Teraz płacisz za błędy.
Bo przecież Titisee, a potem Kulm były karą. Pieprzona karma.
Jakbyś miał mało problemów na głowie, doszły troski o zdrowie, karierę sportową. O to, żeby twoja córka miała przy sobie ojca, który będzie jej strzegł.
Spieprzyłeś. Spieprzyłeś na całego.
- Thomas, masz gościa.
W przedpokoju pojawia się twoja matka. Uśmiecha się lekko, po czym wychodzi do swojej sypialni, by dać ci trochę prywatności. Jesteś zdziwiony, bo przecież nie spodziewałeś się nikogo. Zresztą ostatnio ograniczyłeś kontakty z ludźmi do minimum; nie chciałeś, by inni widzieli, jak bardzo zmagasz się ze swoim życiem.
- Cześć, Gregor. - Nawet nie kryjesz zaskoczenia, gdy wchodząc do salonu, widzisz Schlierenzauera siedzącego na skórzanej sofie i popijającego kawę. Mężczyzna posyła w twoją stronę uśmiech grzecznego chłopca, najwyraźniej będąc usatysfakcjonowany twoim zdziwieniem.
- Siema, łamago. - Podaje ci rękę, po czym znowu zasiada na swoim miejscu, po drodze częstując się ciasteczkami leżącym na stoliku. - Pójdzie w cycki, nie?
Kręcisz głową z rozbawieniem.
- Oby. Inaczej będziesz klepać bulę jak Koreańczycy.
- Hej, nie obrażaj ich! To spoko goście.
- Okej. - Podnosisz ręce w geście obrony, po czym postanawiasz usiąść na fotelu. Czujesz, że Schlierenzauer nie przyszedł do ciebie w towarzyskiej wizycie, za jego odwiedzinami na pewno kryje się coś więcej. Najpewniej chłopcy wysłali go na przeszpiegi. - Nie mów, że gdzieś z nimi zapiłeś i od tamtej pory jesteście psi-psi.
Tyrolczyk szczerzy zęby w kretyńskim uśmiechu.
- A nawet jeśli, to co? Zazdrosny?
- O ciebie? Zawsze.
- Wiedziałem! - Krzyczy, tryumfalnie podnosząc zaciśniętą pięść. - Każdy chce być moim najlepszym przyjacielem. W końcu ma się to coś.
Prychasz.
- Umówmy się, fajny to masz żel do włosów, nic więcej.
Gregor wydyma durnie usta, dąsając się jak obrażone dziecko. Wiesz jednak, że tylko żartuje; wbrew temu, co twierdzi cały świat, Schlieri ma dystans do samego siebie i nie obraża się o byle bzdurę.
A poza tym to chyba jest twoim najlepszym przyjacielem. Również wbrew temu, co twierdzi świat.
- Zazdrościsz mi. Wszystkiego.
- Jasne. - Przewracasz oczami. - Zazdroszczę ci figury, napalonych fanek i układów z Walterem.
- Daj spokój. - Gregor macha ze zrezygnowaniem ręką. - Już mnie nie lubi. Chyba przerzucił się na młodszych. Byle do naszego Poppingi się nie dobierał, bo wiesz, jak on młodo wygląda...
- Gregor?
- Hmm?
- U mnie wszystko w porządku, naprawdę. Trzymam się i wiesz co, nawet całkiem dobrze mi to wychodzi.
- Nie pytałem.
- Ale tu jesteś.
Skoczek marszy czoło, uparcie odwracając wzrok i obdarzając zainteresowaniem filiżankę, którą trzyma w rękach. Nerwowo porusza nogą - jak zawsze, gdy temat schodzi na trudny tor. Aby zamaskować własną niepewność, wolną ręką przeczesuje włosy, posyłając w twoją stronę coś na kształt swojego firmowego uśmiechu.
Ale ty widzisz, co próbuje ukryć. Bo nawet najszerszy uśmiech nie zamaskuje strachu w oczach, dziwnej bezradności w spojrzeniu, nutki niepewności błąkającej się po ustach.
Znasz to doskonale z własnego lustra; codziennie patrzysz na Thomasa, który zachowuje się tak samo, jak Gregor teraz, z tą różnicą, że twoje odczucia są tysiąc razy intensywniejsze i zdecydowanie bardziej bolesne.
W końcu każdego dnia staczasz ze sobą bój o własne życie.
- Że niby nawet nie mogę wpaść do kumpla na kawę?
- W sezonie, na dzień przed odlotem do Skandynawii? Wątpię. - Posyłasz mu wszystkowiedzące spojrzeniem, z trudem powstrzymując się przed wymownym skrzyżowaniem ramion. Przecież nie jesteś głupi i od razu widzisz, o co się rozchodzi.
Dlaczego każdy traktuje cię jak pieprzoną, delikatną porcelanę, która rozleci się, gdy ktoś za mocno ją ściśnie? Do cholery, jesteś Morgensternem, facetem, który wygrywał przegrane wojny, który zdobywał góry nie do zdobycia. Jesteś twardy. Nawet teraz.
Tylko czasami, gdy noc okryje świat, a cichy szept strachu wślizgnie się pod twoją kołdrę, upadasz tak nisko, jak nigdy wcześniej. Wtedy wyraźnie widzisz, jak kruchy, połamany i zwyczajnie ludzki jesteś, jak bardzo się boisz, i jak bardzo nie chcesz, by jutro nadeszło. Bo każdy nowy dzień przynosi nowe demony i nowe wyzwania.
Jesteś po prostu zmęczony.
- Świat jeszcze mi się nie zawalił.
- Ale na pewno zatrząsł się w fundamentach. - Gregor mierzy cię oceniającym spojrzeniem zupełnie, jakby nagle spłynęła na niego fala odwagi. - Pointner powiedział mi, że rozważasz zakończenie kariery. - Dodaje szeptem.
Zrywasz się z fotela, nerwowo przechadzając się po pokoju, by na koniec zatrzymać się pod oknem. Opierasz się o parapet, nie wiedząc, co powiedzieć. Myśl, że być może pożegnasz się ze skokami paraliżuje cię za każdym razem, gdy wypływa na wierzch twojego umysłu. Dlatego unikasz tego tematu tak często, jak się da. Nawet przed sobą ukrywasz własne rozterki.
Ale Gregor teraz nie odpuści, czujesz to.
Więc wzruszasz obojętnie ramiona, próbując przywdziać swój pancerz. Powoli wypuszczasz z ust nieświadomie wstrzymywane powietrze, zupełnie nieśpiesznie wkładasz kciuki do kieszeni dżinsów. Ze wszystkich sił starasz się opóźnić moment, gdy padnie twoja odpowiedź, bo, szczerze powiedziawszy, nie wiesz, co powiedzieć. To nowość, rzadko, kiedy coś sprawiało, że zapominałeś języka w gębie, a teraz, na samą myśl o końcu... Pustka w głowie. Jedna, wielka pustka, brak pojęcia, co dalej. Żadnej alternatywy w głowie, żadnego wyjścia awaryjnego.
Bo co jeśli koniec z byciem skoczkiem to i koniec ciebie?
- Rozważam, dobre słowo. - Wyduszasz z siebie z trudem. - No wiesz. - Chcesz coś jeszcze dodać, uspokoić Gregora, siebie, ale właściwie nie masz powodów, by być spokojnym. Kogo chcesz oszukać? Obecnie twoje życie przypomina morze w sztormową noc; możesz próbować bronić się przed morskimi bałwanami, ale nawet, gdy ubierzesz kapok i chwycisz się koła ratunkowego, nie będziesz silniejszy od żywiołu.
Z żywiołem jeszcze nikt nie wygrał.
- To chyba normalne, że próbuję poukładać sobie wszystkie opcje, nie? A że marnie mi to wychodzi to już inna sprawa. - Wlepiasz wzrok w buty. Nie wiesz, czy powinieneś być szczery, gdy wszyscy chodzą wokół ciebie na paluszkach.
- Jestem pewien, że wybierzesz dla siebie najodpowiedniejsze wyjście. - Twarz Schlierenzauera jest poważna, może trochę zadumana, jednak chłopak nie wydaje się być ani odrobinę uspokojony rozmową z tobą. - Na pewno każdy cię zrozumie, więc nie myśl o tym, co inni pomyślą; myśl o sobie.
- O Lily. - Wymyka ci się. Mocno zaciskasz pięści, gdy bezbronna twarzyczka córki staje ci przed oczami.
Gregor obdarza cię  uważnym spojrzeniem. Milczy. Chyba rozumie.
Gdy piętnaście minut później stoicie przed jego samochodem, kuląc się przed porywistym wiatrem i odmrażając sobie tyłki, czujesz, że przyjaciel nie powiedział ci jeszcze wszystkiego. Czekasz, aż zrzuci bombę, ale zamiast tego nawija o treningach, drużynie i pijanym Dietharcie. Przez chwilę możesz poczuć się, jakbyś był tam z nimi wszystkimi - jakbyście siedzieli razem w Austriobusie, wcinali kanapki z paprykarzem i śmiali się z Didla. Do tej pory nie zdawałeś sobie sprawy, że tak bardzo tęsknisz za tymi frajerami, że dni bez nich są nijakie i przygaszone, pozbawione energii, jaką daje bycie częścią drużyny.
Umiesz bez tego żyć?
- A tak poza tym - Gregor wsiada do samochodu, opuszcza szybę i zapala silnik - ostatnio dzwoniła do mnie Silvia. Pytała o ciebie.
I zanim zdążasz cokolwiek odpowiedzieć, on już odjeżdża.
***
Silvia. Silvia. Silvia.
Cholera. Wystarczyła jedna wzmianka, a spokój, jaki udało ci się osiągnąć chociaż w tej kwestii życia rozpłynął się w powietrzu z prędkością światła.
Nie chcesz myśleć, o tym, co było między wami i jak bardzo było to pozbawione sensu. O tym, że kosztowało cię to tak wiele, że przez minutę zapomnienia straciłeś rodzinę, miłość oraz ciepło, jakie dawał ci własny dom. Chwila bliskości zaowocowała gorzką samotnością.
I całą masą późniejszych wypadków, które zmieniły twoje życie w pasmo porażek.
Przegrałeś. Przez kobietę, której przecież nawet nie kochałeś.
Bo jej nie kochałeś, prawda?
Wzdrygasz się i, aby odgonić dręczące myśli, idziesz do garażu po narzędzia - już dawno obiecałeś córce, że naprawisz jej bujanego konika.
Mimo wszystko Silvia nie znika z twoich myśli, wciąż pojawia ci się przed oczami, niczym mara oddalająca sen i spokój. Masz swój punkt zwrotny w życiu, coś przez co wszystko zaczęło się sypać. Ale to nie wina Silvii, to wina twojej głupoty i słabości.
Czasami nawet superbohaterowie upadają.
***
- Franz, weź tego psa na spacer!
Wchodzisz do kuchni, gdy matka wycierając ręce w ścierkę, próbuje zmusić twojego ojca, by zwlekł się z kanapy i wyprowadził labradora na spacer. Wiesz, że zadanie, jakiego się podjęła jest awykonalne - w telewizji leci właśnie powtórka wczorajszego "Top Gear", a tata, jak na prawdziwego zagorzałego fana nie odpuści żadnej okazji, by obejrzeć swój ulubiony program.
- On ma na imię Hector. - Odkrzykuje z salonu ojciec.
Mama wznosi do góry oczy w geście irytacji i kręcąc głową, myśli nad dobrym argumentem.
- A chcesz spać na kanapie?
- Ja z nim pójdę. - Mówisz, podchodząc do psa i głaskając go po mordce. Potrzebujesz świeżego powietrze, długiego spaceru, który oczyści twój umysł i pozwoli ci na nowo zacząć myśleć w chłodny oraz logiczny sposób. Chcesz całkowitej samotności podczas, której nie przeszkodzi ci żaden odgłos sprzeczki rodziców czy metalowa playlista sąsiada.
Ubierasz się, po czym zakładasz psu smycz. Wychodzicie na dwór. Jest zimno, ale nie przeszkadza ci to, wszakże jesteś przyzwyczajony do gorszych mrozów. Prowadzisz Hectora polną drogą, która na szczęście jest odśnieżona i która prowadzi aż do jeziora. Spuszczasz psa ze smyczy, pozwalając mu pobiegać i ścigać zające, a sam przechadzasz się brzegiem, czekając aż dręczące myśli zaczną opuszczać twoją głowę.
To byłoby za piękne, czyż nie?
Nie możesz pozbyć się sprzed oczu widoku rozczarowanej twarzy Silvii ani łez Kristiny. Gdzieś pomiędzy przewija się troska wypisana na twarzach twoich najbliższych i obraz samego ciebie - pozbawionego sił, przypiętego do szpitalnego łóżka rozmaitą aparaturą. Ostatnio więcej w twoim życiu tych złych chwil niż pięknych, częściej twoją twarz przecina grymas zadumy niż szczery uśmiech. Tak wiele dręczy cię pytań pozostawionych bez odpowiedzi, tak wiele przed tobą dróg do wyprostowania. Chyba czas najwyższy pozamykać wszystkie rozpoczęte rozdziały.
Tylko jaki epilog dopisać do twojej bogatej kariery?
Wzdychasz głęboki. Nie chcesz o tym myśleć, jeszcze nie. O wiele łatwiej jest uciekać od niewygodnych tematów, od własnego zgubienia. Łatwiej jest  dać się pociągnąć na dno, pozwolić, aby pesymizm cię obezwładnił. Czasami trzeba po prostu odpuścić, nie?
Skoro o odpuszczaniu mowa. Prychasz pod nosem, gdy w oddali widzisz zarys czyjejś sylwetki. Z każdym krokiem widzisz ją coraz wyraźniej, aż w końcu potrafisz rozpoznać to charakterystyczne zgarbienie ramion wypalonego człowieka i ciemnozieloną butelkę w ręku.
- Elena?
Ebeling, jakby zawstydzona, chowa butelkę między nogami. Uśmiechasz się pod nosem, ledwo dostrzegalnie kręcąc głową z rozbawieniem, choć - paradoksalnie - nie ma w tej sytuacji nic zabawnego. Bo przecież znowu widzisz ją, taką smutną i przybitą, trzymającą tanie wino, znowu widzisz, jak boleśnie obija się o dno i nawet nie próbuje się przed tym asekurować.
Głaszczesz Hectora, który zdążył do ciebie wrócić, po mordzie i wbrew niezbyt przychylnemu spojrzeniu Eleny, siadasz obok niej.
- Daj się napić. - Wyciągasz w jej kierunku dłoń. Brunetka waha się przez kilka sekund, trochę zdziwiona, a trochę wściekła, jednak podaje ci butelkę. Wino jest cierpkie i niesmacznie, ale przyjemnie ogrzewa przełyk; potrafi ogrzać dziwną pustkę, która ostatnio coraz częściej nawiedza twoje serce. I to jest bardzo pożądane uczucie. - Szkoda marnować życia na złe wino.
Uśmiechasz się lekko i opowiadasz o jakimś zdarzeniu sprzed kilkunastu lat, czujnie obserwując profil Eleny. Przez jej twarz przebiega dziwny grymas, a postawa jest jakby jeszcze bardziej zamknięta niż wcześniej. Próbuje wstawić między wami barierę, ale jakaś jej część... pamięta, jak kiedyś było fajnie.
- Każdy ma problemy, ale nie każdy rozwiązuje je alkoholem. - Stwierdzasz.
Elena mocniej zaciska szczęki, cicho prychając pod nosem. Oddycha ciężej, spod zmarszczonych brwi posyła ci gniewne spojrzenie. Gdyby mogła, urwałaby ci co nieco. Zamiast tego sprawnym ruchem wyciąga z twojej ręki butelkę z winem i pociąga z niej kilka, solidnych łyków.
 - Nie potrzebuję kazań, nie mam szesnastu lat, jakbyś nie zauważył. - Fuka.
Uśmiechasz się, bo znowu widzisz w tej scenie coś zabawnego. Brunetka zachowuje się, jakby była obrażoną na cały świat nastolatką, której czubek własnego nosa przysłania resztę świata. A tymczasem wokół pełno jest katastrof; codziennie ktoś ma swój mały koniec świata, codziennie ktoś upada, wypuszczając z rąk swoje życie.
Pełno jest też cudów, tych małych, całkiem malutkich, jak i wielkich, dla których warto walczyć nawet, gdy już brakuje sił.
Tylko... skąd je wziąć, do cholery?
Bierzesz uspokajający oddech i na powrót zabierasz Elenie wino. Nie tylko ona ma trudno, tobie świat też się zdezorganizował, sprawiając że żaden jego element nie pozostał na swoim miejscu.
- Ale każdy potrzebuje się czasami napić. Nie tylko ty masz problemy. - Pozwalasz sobie na malutką drwinę, jakiś kpiący akcent. Masz dość, że status sportowca i gwiazdy równa się gładkiemu życiu.
Kobieta wywraca oczami.
- Jakie niby możesz mieć problemy, supergwiazdo? - Przejmuje od ciebie butelkę, w międzyczasie obdarzając cię tak chłodnym spojrzeniem, że ciarki samoistnie przebiegają po plecach. - Napalone fanki? Brak miejsca na ścianie na kolejny medal? Proszę, daruj sobie.
Przez chwilę coś, jakby szarpie cię w brzuchu, a powietrze wydaje się gęstnieć. Zaciskasz mocno pięści, próbując uchronić się od wybuchu, który niechybnie przedziera się przez twoje spokojne fasady. Przed oczami pojawia ci się Kristina, Silvia, Lily; gdzieś z tyłu głowy tłucze się pytanie o dalsze skakanie. Każdy ma swoje demony, myślisz, wyrównując oddech, na powrót się uspokajając. W takich momentach myślisz o córce - tylko ona jest na tym rozchwianym morzu jedynym stałym elementem, który potrafi cię zmotywować do jakiejkolwiek walki.
Czy Elena ma w swoim życiu kogoś lub coś podobnego?
- Posłuchaj - wzdychasz ciężko. - wiem, że nie jest ci teraz łatwo. Słyszałem o twoim rozwodzie. Ale to nie powód, by nienawidzić wszystkich i wszystkiego wokół.
Próbujesz być łagodny, nie chcesz jeszcze bardziej zaognić relacji między wami. Już i tak wystarczająco wkurzyłeś Ebeling. Teraz przynajmniej wiesz, dlaczego traktuje cię z takim dystansem. Żeby tylko wiedziała, jak bardzo twoje życie odbiega od tej idealnej wizji, jaką wszyscy mają w głowach. Też, jak każdy człowiek, popełniasz błędy i teraz surowo za nie płacisz.
Elena z dziwnym zrezygnowaniem podaje ci butelkę. Zerujesz wino, ale zamiast przyjemnego odurzenia, czujesz jak jakiś ciężar osiada ci na sercu.
- Ja nie pozwalam, by moje problemy przejęły kontrolę nad moim życiem. - Dodajesz, mając nadzieję, że twoje słowa jakoś zmotywują kobietę.
W odpowiedzi uzyskujesz przeciągłe, pełne frustracji prychnięcie.
- Bo masz, co chronić. Ja nie mam absolutnie niczego.
- Masz siebie.
- Daruj sobie. Nie wszyscy są tacy jak ty. Nie każdy może zostać mistrzem.
Ebeling wstaje z miejsca. Nie wiesz, czy przegiąłeś, czy brunetka tylko próbuje uciec od trudnych tematów i uzewnętrzniania czegokolwiek. Chciałbyś dotrzeć do setna sprawy, miejsca zapalnego całej sytuacji, w której kobieta się znalazła. Chciałbyś rozebrać ją z chłodu, cynizmu oraz nieczucia, zobaczyć bezbronną istotę, jaką chowa i dać jej coś, co pomoże jej odbić się od dna.
Bo, na dobrą sprawę, to wszystko wydaje ci się łatwiejsze niż prostowanie własnych ścieżek.
No właśnie, to nie tak, że jesteś wyjątkowy. Elena się myli, jesteś zupełnie ludzki, taki jak wszyscy, z tą różnicą, że na twojej ścianie wisi kilka medali.
Również podnosisz się, w międzyczasie krzyżując spojrzenie z jej wzrokiem. Jest przerażona, zdystansowana, chłodna, rozżalona, wściekła. Tyle różnych emocji odbija się w jej oczach, jakiś czysty paradoks. Intryguje cię, jak to możliwe, że w jednej osobie może kryć się tyle odczuć. Coś niesamowitego w tym całym smutku.
- Wiele o mnie nie wiesz. - Mówisz cicho, choć wiesz, że nic jej nie przekona. - Też jestem tylko człowiekiem.
Brunetka uśmiecha się kpiąco, ale jakby z mniejszą pewnością niż wcześniej.
- Powiedz to swoim kibicom, na pewno ci uwierzą. Co ty możesz wiedzieć o świecie, który nagle wali ci się na głowę? No powiedz, jak to jest przegrać, co?
To nie fair. Zagryzasz policzki od wewnątrz, zaciskasz dłonie w pięści tak mocno, że czujesz jak paznokcie wbijają ci się w skórę. Jak to jest przegrać? Kurewsko niefajnie. Jakby ktoś wbił ci w plecy nóż, po czym orientujesz się, że to ty sam zadałeś sobie samobójczy cios. Jakby wszystko wokół się rozpadało, najbliższy odwracali się od ciebie, a pewność siebie, kiedyś taka silna, oscylowała gdzieś w okolicach zera. Jakby znikąd nie było ratunku, żadnej pomocnej ręki, która wyciągnie cię z dna, poklepie po głowie i powie, że będzie dobrze. Bo nikt nie wie, czy jeszcze będzie dobrze.
Może nie ma już czego zbierać?
Jednak niczego takiego nie mówisz na głos. Zresztą Elena nie czeka na twoją odpowiedź, w pośpiechu opuszcza to miejsce, nie oglądając się za sobą i zapewne zapominając o wszystkim, co jej powiedziałeś. Przecież i tak wie lepiej.
Wzdychasz. Dlaczego nic nie może się poukładać?
***
stop and stare
i think i'm moving but i go nowhere
yeah i know that everyone gets scared
but i've become what i can't be

***

Ugh, pisanie z dwóch perspektyw to jednak uciążliwe jest. Ale ale, nie mam ochoty napisać, ze rozdział to dno, masakra i beznadzieja, więc jakiś sukces jest. :)
Taka mała prośba ode mnie, jeśli tutaj jesteś i czytasz, proszę o jakiś odzew w komentarzu. Naprawdę, wystarczy jedno słowo i wcale nie musi być ono pozytywne. Konstruktywna krytyka zawsze się przyda!
I oczywiście zapraszam na nowe opowiadanie, Austria Team czeka: another-lonely-night.blogspot.com

piątek, 13 listopada 2015

Osiem



Przestać myśleć, czemu to takie trudne?
Z cichym brzękiem odkładasz na blat kubek po kawie, po czym niespokojnie zaczynasz krążyć po ciasnej kuchni. Nie potrafisz znaleźć dla siebie miejsca, nie wiesz, co zrobić, by choć na chwilę nie myśleć. Przynajmniej nie o nim, nie o przeszłości, nie o tym, co dopiero przed tobą. Próbujesz koncentrować myśli na jakimś dennym czasopiśmie leżącym na stole, potem myjesz naczynia tak mocno, że szklanka pęka ci w dłoniach i kaleczy serdeczny palec. Z przekleństwem na ustach wycierasz ręce w ścierkę i szukasz plastrów. Opatrzona, opierasz się o blat z głośnym westchnięciem. Nic, dosłownie nic nie idzie po twojej myśli.
Wyciągasz z kieszeni grubej bluzy paczkę fajek, otwierasz okno i wychyliwszy przez nie głowę, palisz jednego papierosa za drugim. Zawsze, gdy świat walił ci się na głowę, sięgałaś po fajki, w całym tym rytuale palenia było coś uspokajającego. Ale nie dziś. Dzisiaj nic nie potrafi okiełznać twojego niepokoju, myśli pędzących ku człowieku, który zranił cię jak nikt inny.
Przez chwilę naprawdę masz ochotę wziąć telefon do ręki i oddzwonić. Chcesz usłyszeć jego głęboki głos, poczuć ciarki na ciele, gdy wypowie twoje imię. Chcesz wykrzyczeć, jak bardzo go nienawidzisz i rozpłakać się jak mała dziewczynka. Chcesz powiedzieć mu, by był i by nigdy nie pokazywał ci się na oczy.
A najbardziej chyba chcesz cofnąć się do czasów, gdy byliście tylko we dwójkę, bez żadnej jej wpychającej się między wami.
- Elena.
Rozczarowany głos ojca sprawia, że rzucasz niedopałek w śnieg i zamykasz okno, unikając wzroku mężczyzny. Boli, gdy widzisz jak razem z matką boją się o ciebie, jak cierpią, bo życie ci nie wyszło. Nie chcesz ich ciągle rozczarowywać, ale jak tego nie robić, gdy wszystko rozsypuje się w proch?
Wzdychasz głęboko. W płucach wciąż czujesz nikotynowy dym.
- No co?
Ojciec uśmiecha się lekko, na wpół smutno, na wpół nostalgicznie.
- Zachowujesz się, jakbyś znowu miała szesnaście lat.
Wzruszasz ramionami.
- Zadzwonił. - Wyrzucasz z siebie, po czym nieśmiało spoglądasz na tatę, ciekawa jego reakcji.
Jest spokojny, może nawet za bardzo. Kiwa powoli głową, jakby rozmyślając nad reperkusjami tego małego wydarzenia. Posyłasz w jego kierunku zmęczony uśmiech.
- Kiedy byłam pod prysznicem. A potem nie oddzwoniłam.
- Dlaczego?
Znowu wzruszasz ramionami. Zaczynasz skubać brzeg bluzy, aby uspokoić rozdygotane myśli i skumulowane uczucia. Chyba było lepiej czuć pustkę. Taką obezwładniającą pustkę, która potrafiła zabić w tobie każde niepożądane uczucie, która w sztormowe noce przynosiła dziwny spokój i łagodziła dręczący ból.
- Nie chcę z nim rozmawiać. Nie mam o czym. - Mówisz ostro i zanim ojciec zacznie ględzić o ważności wyjawienia sobie wszystkiego, ulatniasz się z domu. Chłodne powietrze przyjemnie szczypie cię w policzki, oddech zmienia się w parę. Wciskasz ręce głęboko w kieszenie i wędrujesz do pobliskiego sklepu po butelkę wina.
Znieczulić się, przynajmniej to jest proste.
Nad jeziorem nie ma nikogo. Siadasz na głazie, otwierasz wino i próbujesz zatracić się w iluzji. Chociaż przez chwilę nie musisz czuć, jak wszystko w tobie walczy, jak miłość i nienawiść do Isaaka staczają ze sobą bój. Nie musisz wybaczać, ani nie musisz płakać. Przez tych kilka chwil możesz być, kim zechcesz i to jest piękne.
Dlaczego nie możesz czuć się tak już zawsze? Dlaczego za pomocą jednej substancji nie możesz usunąć z pamięci Issaka na trwale? Dlaczego, gdy tylko alkohol wyparuje z krwi, obraz twojego męża wraca wraz z wszystkimi jego niespełnionymi obietnicami? Do cholery, gdzie wasza wieczność? Gdzie dom na obrzeżach Salzburga, gdzie wrzosy kwitnące pod oknami, gdzie bycie na dobre i złe?
Gdzie miłość?
A co... co jeśli jej nigdy nie było?
Bo może wcale nie kochał, może kłamał prosto w oczy, może był, by nie być sam. Może trzy lata małżeństwa to tylko iluzja przyozdobiona czułością i troskliwością, jakaś chora próba wypełnienia swojego świata, póki życie nie zaskoczy i nie przyniesie czegoś lepszego?
Szczęście? Może tylko udawał?
- Elena?
Odwracasz twarz, jednocześnie chowając butelkę między nogami i czując się jakbyś znowu miała szesnaście lat. Niedaleko ciebie stoi Morgenstern - a jakże - z konsternowaną miną i spojrzeniem niezwiastującym niczego dobrego. Koło niego plącze się jakiś labrador. Mężczyzna klepie go po pyszczku, po czym siada obok ciebie. Spodziewasz się kazania, ale Morgenstern cię zaskakuje i wyciągając dłoń w twoją stronę, mówi:
- Daj się napić.
Więc podajesz mu butelkę, w duchu przeklinając los za kolejne przypadkowe spotkanie.
Bo wszystko, co dzieje się przez przypadek, dobrze nie może się skończyć.
Thomas bierze kilka łyków wina i krzywi się na jego niezbyt wyszukany smak.
- Szkoda marnować życia na złe wino. - Uśmiecha się, ale nie w ten wesoły, beztroski sposób, w jaki robił to za szczeniackich lat. - Chociaż właściwie... Czuję się, jakbyś znowu mieli po kilkanaście lat i pili wino, które Bastian wykradł swojej starszej siostrze. Pamiętasz?
Nie odpowiadasz, choć wspomnienia stają ci przed oczami wyraźne, jakby wszystko działo się zaledwie wczoraj. Jesteś zła, bo chciałaś pobyć sama, może poużalać się nad własnym losem, może śmiać się nad głupotą krążącej niedaleko wrony, tymczasem Thomas jak zwykle musi bawić się w superbohatera. Nie podoba ci się to, bo czujesz, że to wszystko to zaledwie wierzchołek góry lodowej, jakieś durne preludium do zupełnie nieudanej piosenki.
- Każdy ma problemy, ale nie każdy rozwiązuje je alkoholem.
No tak, wiedziałaś, że tak będzie, że Thomas nie będzie umiał przejść obok twoich problemów obojętnie. A ty przecież nie potrzebujesz jego pomocy, poradzisz sobie sama. Może. Jakoś. Kiedyś.
- Elena...
Prychasz. Oni wszyscy niczego nie rozumieją, nie rozumieją ciebie. Bo jak zrozumieć kogoś, kto stracił wszystko, gdy ma się ileśtam złotych medali dumnie prezentujących się w gablotce i nazwisko zapisane w historii złotymi głoskami? Jak chociaż przez chwilę postawić się w sytuacji przegranego?
- Nie potrzebuję kazań, nie mam szesnastu lat, jakbyś nie zauważył. - Mówisz złośliwie, zabierając mu z dłoni butelkę. Może i wino nie zabierze od ciebie problemów, ale na pewno zobojętni cię na irytującą obecność Morgensterna.
Thomas uśmiecha się pod nosem.
- Ale każdy potrzebuje się czasami napić. - Spokojnie odbiera ci wino i jeszcze raz pociąga kilka solidnych łyków alkoholu. - Nie tylko ty masz problemy.
- Jakie niby możesz mieć problemy, supergwiazdo? - Posyłasz mu zirytowane spojrzenie, przejmujesz butelkę i pijesz, chociaż nawet nie masz na to ochoty. - Napalone fanki? Brak miejsca na ścianie na kolejny medal? Proszę, daruj sobie.
- Posłuchaj, wiem, że nie jest ci teraz łatwo. - Spojrzenie Thomasa wydaje się być zatroskane. Szczerze? Nie obchodzi cię to. Chce? Niech się troszczy, ale niech robi to na odległość i bez wtrącania się w twoje życie. - Słyszałem o twoim rozwodzie. Ale to nie powód, by nienawidzić wszystkich i wszystkiego wokół.
Wszystko w tobie się wręcz gotuje. Kim on jest, by wygłaszać ci takie kazanie? Przecież to twoje życie i możesz robić wszystko, co ci się żywnie podoba, nawet jeśli to zniszczy jeszcze bardziej coś, co już jest wystarczająco zniszczone. Mimo to, podajesz mu wino, pozwalając, by wypił to, co jeszcze zostało.
- Ja nie pozwalam, by moje problemy przejęły kontrolę nad moim życiem.
- Bo masz, co chronić. - Wytykasz mu. - Ja nie mam absolutnie niczego.
- Masz siebie.
Uśmiechasz się ironicznie zapatrzona w dal. Brednie. Już dawno pozwoliłaś sobie zatracić siebie. Całkowicie pogodziłaś się z tym, że nie masz czego ratować. Wystarczy, że jakoś przetrwasz następny dzień, miesiąc, rok. Nie potrzebujesz już szczęścia czy miłości, chcesz jedynie świętego spokoju i butelki wina, która pozwoli ci zasnąć. Chcesz zapomnieć, tylko zapomnieć. O nim, bólu i porażce, jaką stało się twoje życie.
Jaką stałaś się ty.
- Daruj sobie. - Podnosisz się i posyłasz mu drwiące spojrzenie. - Nie wszyscy są tacy jak ty. Nie każdy może zostać mistrzem.
Thomas również się podnosi, nawiązując z tobą kontakt wzrokowy i sprawiając, że czujesz się jeszcze bardziej niepewnie. Dlaczego nie umie po prostu odpuścić? Dlaczego musi się wpieprzać i udowadniać ci, że tak, masz problem i że tak, potrzebujesz pomocy. Dlaczego nie może odejść? Przecież nie da rady uratować każdego.
A na pewno nie ciebie.
- Wiele o mnie nie wiesz. - Mówi z kamienną twarzą, ale zauważasz jakiś dziwny smutek utkwiony w jego oczach; smutek, którego nie potrafisz rozszyfrować. - Też jestem tylko człowiekiem.
- Powiedz to swoim kibicom, na pewno ci uwierzą. - Drwisz. - Co ty możesz wiedzieć o świecie, który nagle wali ci się na głowę? No powiedz, jak to jest przegrać, co?
Blondyn zaciska mocno usta i pięści. Nie czekając na jego odpowiedź, wykręcasz się i odchodzisz. Ta rozmowa i tak do niczego nie prowadziła, a Morgenstern tylko próbuje zbawić świat. Zawsze taki był, zawsze próbował się wtrącać i pomagać, nawet jeśli nikt od niego tego nie wymagał. A ty nie chcesz, by ktokolwiek mówił ci coś, co sama wiesz. Wolisz się zobojętnić na wszystko. A Morgenstern? Niech się pieprzy. Jeśli chcesz pić, będziesz pić. Chcesz zmarnować, tak zwane, życie - zmarnujesz je. To twoja decyzja.
Mimo to, kiedy wracasz do domu, pierwszą rzeczą, jaką robisz to wpisanie nazwiska Thomasa do wyszukiwarki.

you said, you'd wait forever
but i blinked
and the world was gone

*******

Ewww, matko z córką, taka katastrofa.
Ale z tych lepszych rzeczy to za siedem (SIEDEM!) dni pierwsze skoki, a za osiem dni, wraz z PŚ ruszamy z tym: another-lonely-night (obiecuję, że tam nie będzie już takiej depresji.) Już dzisiaj zapraszam Was na Didlątka, a z Thomasem i Eleną widzimy się za dwa tygodnie.
Do napisania!

piątek, 30 października 2015

Siedem



Tego słodko-gorzkiego poranka trudno jest ci udawać, że wszystko jest okej. Jesteś zmęczony, tak bardzo zmęczony, że najchętniej uciekłbyś gdzieś w niezamieszkane rejony Alp i, zapadłszy w sen zimowy, odciąłbyś się od wszystkiego. Nikt o nic by nie pytał, nikt nic nie chciałby wiedzieć. Byłbyś zupełnie sam, pogrąży w ciszy i kompletacji. Może wtedy udałoby ci się osiągnąć upragniony spokój, może wreszcie zdystansowałbyś się od wszystkiego, co ostatnio na ciebie spadło.
Tego słodko-gorzkiego poranka przyjemny jest tylko ciężar twojej córki, która uczepiona twojej szyi niczym miś koala, wtula się mocno w twój tors. Przyjemny jest jej śmiech i niewinne spojrzenie. Przyjemna jest miłość w jej oczach. Wiesz, że masz dla kogo walczyć, że nie możesz rzucić wszystkiego i spieprzyć gdzieś, gdzie nikt cię nie znajdzie. A przede wszystkim nie możesz zostawić jej samej.
Dla niej będziesz walczyć, nawet jeśli ta walka okaże się być najtrudniejszą w całym twoim życiu.
- Choć tu, pędraku. - Całujesz jej jasne włoski, po czym sadzasz na foteliku. Zapinasz pasy, odwzajemniasz uśmiech, jeszcze raz sprawdzasz, czy jest bezpieczna. I już żałujesz każdej minuty spędzonej z dala od niej. - Jedziemy do mamy.
Lily odpowiada coś w swoim języku. Gaworzy przez całą drogę, czym jeszcze bardziej utrudnia ci wasze rozstanie. Nie cierpisz tych dni, kiedy nie widzisz swojej córki, wolałbyś mieć ją codziennie przy sobie.
Ale… no właśnie. Ale.
Auł.
Mijasz metalową bramę i parkujesz pod niegdyś swoim domem. Z pewną nostalgią patrzysz na budynek z czerwonej cegły, po czym wysiadasz z samochodu. Wyciągasz z pojazdu Lily oraz jej różowy plecaczek i dzwonisz do drzwi. Nie możesz powstrzymać dziwnego, bardzo nieprzyjemnego skurczu żołądka, gdy drzwi się otwierają, a ty stajesz twarzą w twarz z Kristiną. Za każdym, pieprzonym razem to samo pieprzone uczucie. Jakby ktoś umieścił ci w brzuchu wielką cegłę miażdżącą połowę twoich organów. Jakby brakowało powietrza, słów i gestów. Jakby wszystko było tak, jak być nie powinno.
A może to tylko...wyrzuty sumienia?
- Wejdź. Zrobię herbatę. Waniliową.
Uśmiechasz się blado, po czym wchodzisz za Kristi do środka. Lily, ucałowana i wyściskana przez mamę, raczkuje po podłodze w stronę wielkiego domku dla lalek ustawionego w kącie salonu, jakby nie odczuwając przesiąkniętego emocjami powietrza. Językiem oblizujesz spierzchnięte usta i niepewnie siadasz na fotelu. Zbudowałeś ten dom. Jest idealny w każdym celu, dokładnie taki, jaki chcieliście. Przestronny, funkcjonalny, z jasnym i oszklonym salonem, którego okna wychodzą na zasypany śniegiem, wielki ogród. Mimo wszystko czujesz się tutaj tak obco i nie na miejscu. Jakbyś nie miał prawa nazywać go domem. Jakbyś nie mógł już do niego wracać.
Powroty nie będą już tak przyjemne i wyczekiwane.
Kristina podaje ci kubek z herbatą, sama siada na fotelu oddalonym od ciebie o półtorej metra. Przez chwilę trwacie w niezręcznej ciszy i, aby ukryć zmieszanie, obserwujecie jak Lily przekłada swoje lalki.
W końcu, po kilku trwających w nieskończoność minutach, Kristi chrząka cicho, po czym obdarza cię nieuważnym spojrzeniem.
- W przyszły weekend wyjeżdżam na szkolenie. - Mówi, strzepując z dżinsów niewidzialny pyłek.
- Zajmę się nią. - Zapewniasz. - Obiecałem jej sanki.
Blondynka przyjmuje twoje słowa lekkim skinieniem głowy.
- A jak tam twoja rehabilitacja? - Nie umiesz stwierdzisz, czy pyta bardziej z grzeczności czy z ciekawości. Od pewnego czasu nie potrafisz jej rozszyfrowywać. Pozwoliłeś jej oddalić się od siebie, a może nawet i sam odepchnąłeś ją na tyle daleko, by stracić z nią tę nić, dzięki której byliście tak dograną parą.
Co tu dużo mówić, schrzaniłeś. Jak prawie wszystko w swoim życiu.
Wzruszasz ramionami, obracając w dłoniach ceramiczny kubek. Twój kubek. Który dostałeś od Kristi na jakieś mniej znaczące święto, z którego każdego poranka piłeś mocną, słodką kawę. Drobiazg, a boleśnie rozwala serce.
- Nie najgorzej. Noga już tak nie boli.
- Wrócisz do skakania?
Oddech grzęźle ci w płucach, a mięśnie spinają się nieprzyjemnie. Rzucasz kobiecie krótkie spojrzenie, próbując uniknąć z nią dłuższego kontaktu wzrokowego. Ale wiesz, że ona wie. Że widzi wszystkie wątpliwości, które tobą targają, jakiś irracjonalny strach, którego nie potrafisz się pozbyć. Nikt nie zna cię tak, jak ona.
Powoli wypuszczasz z płuc powietrze. Nienawidzisz tego, że skoki stały się dla ciebie tak trudnym i niewygodnym tematem.
- Spróbuję. - Odpowiadasz wymijająco.
- Nie byłbyś sobą, gdybyś nie spróbował. - Stwierdza Cernic, uśmiechając się lekko i nostalgicznie. Przez chwilę widzisz w niej swoją Kristi, taką piękną, szczęśliwą, radosną. Z wielkimi marzeniami, z ciepłem, które ogrzewało cię w chłodne dni. Przez chwilę jest tak, jakbyście znowu mieli po dwadzieścia lat, a świat składał się tylko z was i z waszych marzeń. Jakby między wami nie było żadnych barier.
Ale chwila szybko mija, Kristina poważnieje i znowu obrzuca cię stonowanym spojrzeniem.
- Pójdę już. - Mówisz z ciężkim sercem. Chciałbyś zostać, chciałbyś, aby było jak dawniej. Ale za dużo się wydarzyło i za wiele umarło.
Blondynka zerka na córkę, po czym wstaje razem z tobą.
- Odprowadzę cię.
- Wiesz - Zaczynasz, gdy stoicie przed drzwiami, a ty kładziesz dłoń na klamce. - Ja...
- Wiem. - Kristina wywraca oczami. - Przestań mnie przepraszać. To i tak nic nie zmieni.
Zawstydzony, spuszczasz wzrok. Jesteś żałosny z tymi ciągłymi przeprosinami, ale masz wrażenie, że twoje przepraszam nigdy nie będzie wystarczające. Wątpisz, czy istnieją jakiekolwiek słowa, które sprawią, że Cerncic wybaczy ci, że zniszczyłeś wszystkie wasze wspólne lata, marzenia i rodzinę, którą stworzyliście.
- Po prostu - Wzdychasz z frustracją. - Nie umiem sobie tego wybaczyć. To wszystko nie powinno się stać.
- Ale stało się. - Ton głosu Kristiny nie jest ostry. Jest zmęczony, nieco bezbarwny, zdystansowany, ale na pewno nieostry. - Thomas... Czas pójść dalej.
Przez chwilę wpatrujesz się w jej hipnotyzujące, czekoladowe oczy, nie znajdując w nich już miłości ani ciepła. Ale nie ma w nich też nienawiści. Może Kristi ma rację, może po prostu trzeba ruszyć dalej. Przecież czasu nie cofniesz. Jedyne, co możesz zrobić to być ojcem dla Lily i wsparciem dla Kristiny.
- Chyba tak. - Uśmiechasz się niepewnie. - Zdzwonimy się jeszcze co do weekendu. Cześć.
- Trzymaj się.
Wychodzisz na dwór. Wiatr mocno smaga cię w policzki, co pomaga ci wrócić do równowagi. Pójść na przód, trzeba pójść na przód.
Żeby, do cholery, to było jeszcze takie łatwe.


it's all the things we can't explain
that make us human


*******

(Uh, powroty po tak długiej przerwie zawsze są tak samo stresujące.)
Witam Was znowu tutaj (a może kogoś witam po raz pierwszy, co?), dziękuję za cierpliwość i proszę o wyrozumiałość, zwłaszcza, że ten powrót nie jest dobrym powrotem. Rozdział, jak widać słaby ilościowo i jakościowo, ale powoli pracuję nad tym, by pchnąć over w odpowiednim kierunku. Może na żaden zaułek nie natrafimy!
Nieprzypadkowo wracam dzisiaj. Chyba wiecie dlaczego, co? [klik]
Okej, nie będę się już rozpisywać, coby moja notka nie była dłuższa od samego rozdziału.
Do zobaczenia za dwa tygodnie!

PS. Kto już odlicza do skoków? ;)


wtorek, 9 czerwca 2015

Sześć




Nie pamięta cię, bo niby dlaczego miałby pamiętać? Nie zdobyłaś świata, a twoje sukcesy nie były na tyle znaczące, by ktokolwiek mógłby o nich rozmawiać. Wspólna przeszłość? Thomas nigdy nie był typem człowieka, który żyje tym, co było; dla niego zawsze istniało tylko teraz. A teraz ma w swoim życiu setki innych osób - osób, które pasują do niego pod względem osiągnięć, które nie znają smaku porażki.
To naprawdę zabawne. Zaczynaliście w tym samym miejscu, a teraz on jest na samym szczycie, a ty obijasz się o dno. Nie umiesz zatrzymać rosnącej zazdrości, przejść obojętnie obok jego perfekcyjnego życia. Znajdujecie się na dwóch, odległych biegunach, oddzieleni tysiącami kilometrów. Nic was nie łączy, zupełnie nic.
Chcesz odejść, ale on znowu cię zatrzymuje. Jest w tym wszystkim taki autentyczny, zupełnie jakby mu zależało. Ale na czym? Chce z tobą porozmawiać, pochwalić się sukcesami, politować się nad twoim marnym życiem? Nie wiedząc czemu, kierujesz na niego cały gniew, który skrzętnie kumulowałaś w sobie od kilku dni. Gniew na Isaaka, na siebie, na niesprawiedliwość życia. Mur, za którym do tej pory się chowałaś, pęka, pozwalając wyjść twoim emocjom na zewnątrz.
- Nie interesowało cię to przez prawie dziesięć lat, więc dlaczego nagle jesteś taki dociekliwy? - Wybuchasz, posyłając Thomasowi jadowite spojrzenie. Mężczyzna wydaje się być zakłopotany, skromnie spuszcza oczy i marszczy czoło, jak zwykle, gdy usilnie nad czymś myśli.
Nie widzieliście się tyle czasu, a mimo to wciąż umiesz go rozszyfrować. I doskonale wiesz, że to działa w obie strony. Scheisse.
Więc może nie do końca jest tak, że teraz w ogóle się nie znacie i zupełnie nic was nie łączy? Może.
Nieważne.
- Widzę, że coś nie gra. Chcę tylko pomóc.
Prychasz głośno. Znalazł się bohater. Też coś. Wcale nie potrzebujesz jego pomocy. I bez niego odzyskasz kontrolę nad własnym życiem. To kwestia dni, otrzęsienia się z kurzu, który wzbił się w powietrze i osiadł na tobie, gdy twoje małżeństwo zaczęło się rozpadać. Poradzisz sobie sama. Wstawanie z kolan nie może być przecież takie trudne, prawda? Dasz radę, naprawdę dasz...
Właściwie nie jesteś tego taka pewna, uświadamiasz sobie, mocniej ściskając butelkę wina. Znalazłaś się w bardzo złym i ciemnym miejscu, z którego nie potrafisz dostrzec gwiazd. I za cholerę nie wiesz, w którą stronę powinnaś ruszyć.
Ale przecież nie powiesz tego wszystkiego Thomasowi. Nie zrozumie. Poza tym takich rzeczy nie mówi się po x lat niewidzenia się.
- Cokolwiek. Cześć. - Obrzucasz go jeszcze jednym zirytowanym spojrzeniem i odchodzisz, udając, że nie słyszysz jak krzyczy.
- Jakbyś chciała powspominać stare czasy...Wiesz, gdzie mnie szukać.
Na pewno nie, myślisz ze złością, gubiąc za sobą Thomasa i jego słowa, całą przeszłość i wspomnienia. Nie chcesz ich tak, jak nie chcesz swoich poprzednich żyć. Właściwie nie wiesz, czego chcesz, bo przecież zaczynanie od początku też nie jest dla ciebie dobrą opcją.
Chcesz po prostu zacząć chcieć. Chcieć cokolwiek, kogokolwiek.
Docierasz do brzegu zamarzniętego jeziora. Ręką zgarniasz śnieg z głazu i siadasz na nim, nie przejmując się przenikającym cię chłodem. Otwierasz wino, po czym przystawiasz butelkę do ust i pociągasz kilka potężnych łyków. Trunek nie jest dobry, smakuje trocinami, ale przynajmniej sprawia, że we wnętrzu twojego serca nie jest tak przeraźliwie pusto i zimno, a kłębiące się w głowie kłopotliwe pytania znikają jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wzdychasz głęboko, rozkoszując się kojącą ciszą od czasu do czasu przerywaną krakaniem wron, czystym powietrzem i górami piętrzącymi się nad miastem. Przez chwilę możesz poudawać, że twój świat się nie wali, możesz go zatrzymać i cieszyć się tymi kilkoma minutami podczas, których jesteś tylko ty i przyroda. Potrzebujesz oderwać się od tego wszystkiego, co ostatnio się stało, musisz się zresetować i spojrzeć na wszystko z innej strony.
Wiesz o tym doskonale. Ale nie potrafisz tego zrobić.
To znowu do ciebie wraca, a jedynym sposobem, by się od tego oderwać jest kolejne przechylenie butelki i wino przełknięte w pośpiechu. Krzywisz się po każdym łyku, ale wiesz, że tak będzie lepiej, chociaż na jedną, złudną chwilę. Tylko tak, nie inaczej. Bo, jak szybko się przekonałaś, płacz niczego nie dawał, właściwie tylko pogarszał sytuację. Więc przestałaś płakać. Aa nawet jeśli chcesz, by łzy oczyściły cię z wszelkich emocji - płacz nie nadchodzi. Łatwiej jest wejść w całkowitą obojętność, zdystansować się od tego gówna, które niegdyś było twoim życiem. I to tak bardzo nie boli.
Ale... co dalej?
Wygrzebujesz z kieszeni telefon, po czym przeglądasz listę kontaktów. Gdy podświetla się nazwa Isaak, mimowolnie zamykasz oczy i bierzesz głęboki wdech. Liczysz do dziesięciu. Potrząsasz głową. Bierzesz łyk wina. Nie dzwonisz. Nie tęsknisz. Nie kochasz.
Chcesz zniknąć. Po prostu zniknąć.
*
- Elena! Na litość boską, gdzie byłaś tyle czasu?
Słyszysz, gdy tylko przekraczasz próg domu. Nieśpiesznie zdejmujesz płaszcz i buty, z trudem walcząc z opadającymi powiekami i bólem, który wręcz rozsadza twoją głowę. Powoli przechodzisz do kuchni, po czym nalewasz do szklanki zimnej wody. Kładziesz naczynie na blacie i szukasz w szafkach tabletek przeciwbólowych. Po kilku nieudanych próbach, otwierasz właściwie drzwiczki. Z ulgą połykasz tabletkę i popijasz ją łapczywie wodą.
- Przecież sama mówiłaś, żebym wreszcie gdzieś wyszła. - Mruczysz pod nosem, obrzucając matkę obojętnym spojrzeniem.
Prawie w ogóle nie czujesz już alkoholu, mimo to świat wydaje ci się być schowany jakby za lekką mgłą. Jesteś tak cudownie zobojętniona, że czujesz, iż wreszcie prześpisz spokojnie całą noc. O niczym innym nie marzysz.
- Nie było cię kilka godzin. Martwiłam się.
- Niepotrzebnie.
- Elena…
- Dobranoc.
Bierzesz z szafki karton soku i wychodzisz z kuchni. Przez chwilę czujesz coś na kształt wyrzutów sumienia za takie oschłe traktowanie mamy, ale szybko zduszasz je w sobie. Przez pięć minut masz wolną od wszystkich przykrych rzeczy głowę - po co to psuć?
- Spotkałaś się z kimś chociaż?
Zatrzymujesz się w połowie schodów i w skupieniu patrzysz na idącą za tobą kobietę. Po chwili posyłasz jej wymuszony uśmiech.
- Tak. Thomasa.
Twoja mama jest zdziwiona, ale nic nie mówi. Jeszcze raz powtarzasz cicho dobranoc i odchodzisz. Zanim jednak położysz się spać, bierzesz jeszcze gorący prysznic. a gdy wracasz z łazienki do pokoju, widzisz na ekranie telefonu jedno nieodebrane połączenie.
Ignorujesz je i kładziesz się na łóżku. Szczelnie przykrywasz się kołdrę i śpisz tak spokojnie, jak dawno już nie spałaś.

wake me up if everything changes
and nothing's what it seems.

***********
Beznadziejnie to dodaję. I mam nadzieję, że ktoś jeszcze czeka na jakieś nowości.