- Znowu to oglądasz?
Ojciec zagląda przez twoje ramię, zerkając
na ekran, na którym rozgrywa się prawdopodobnie najgorsza scena twojego życia.
Na początku wszystko wygląda tak jak zawsze - sadowisz się na belkę spokojny,
by po chwili się od niej odepchnąć i mknąć w dół z niebotyczną prędkością.
Automatycznie wybijasz się z progu i... wtedy coś się dzieje. Bezradnie próbujesz
zamachać rękami, jakby w nadziei, że to pomoże ci bezpiecznie wylądować, po czym uderzasz o zeskok i koziołkujesz przez kilkanaście metrów bezwładny
niczym szmaciana lalka. W końcu się zatrzymujesz, a na skoczni zapada cisza,
jaka gości na Kulm jedynie późnymi nocami. Każdy wstrzymuje oddech, w napięciu
wpatrując się w twoje drobne ciało i czekając na jakikolwiek, nawet najmniejszy
gest z twojej strony. Ale nic takiego się nie dzieje. Przez tych kilka,
przeraźliwie długich sekund, zanim ratownicy medyczni do ciebie docierają, nie
poruszasz się ani o milimetr.
- Nawet tego nie pamiętam. - Mówisz,
śmiejąc się nieco nerwowo. - Cholerna czarna dziura.
Służby ratunkowe układają cię na noszach i
znoszą ze zeskoku. Wciąż się nie ruszasz, kibice nie otrzymują od ciebie tak
pożądanego skinienia ręką. Potem operator zmienia ujęcie - Pointner jakby
próbując zaprzeczyć temu, co właśnie się wydarzyło, kiwa głową na boki, w ręku
ściskając swoją ukochaną chorągiewkę. Ze zdenerwowaniem przygryza dolną wargę,
a grymas przeszywa jego twarz. Trudno stwierdzić, co w tym momencie myśli. Jest
zły, martwi się czy boi?
Zgadujesz, że wszystko naraz.
- Może to nawet i lepiej. - Stwierdza
cicho twój ojciec.
Filmik kończy się, a ty wreszcie zerkasz
na swojego tatę. Pozioma bruzda przecina jego czoło, a ból i strach, który
codziennie próbuje przed tobą ukrywać, wyraźnie odbija się w jego szarych oczach.
Mocno zaciska usta, w głowie mając wciąż świeże wspomnienie twojego upadku.
Chciałbyś zabrać od niego ten obraz, sprawić, by zapomniał, nawet jeśli
równałoby się to powiększeniu twojego własnego lęku.
Przynajmniej wiedziałbyś, czego dokładnie
się obawiasz, miałbyś realną i odczuwalną wizję przed oczami, coś przed czym broniłbyś się wszystkimi siłami. A tak z tyłu głowy masz jedynie jakieś widmo,
niewyraźne urywki, głównie zapamiętane z oglądania kilkuminutowego filmiku. I dziwną blokadę,
której nie potrafisz zrozumieć. Nie bez kompletnej świadomości tego, co stało
się na Kulm.
- Naprawdę cię podziwiam.
Twój ojciec podchodzi do niewielkiego okna
i wygląda przez nie. Wiesz, co widzi - tyle razy sam stawałeś w tym miejscu i
rozmyślając nad własnym życiem, wpatrywałeś się w rozciągające się przed twoimi
oczami krajobrazy, że doskonale znasz ten widok na pamięć i możesz odtworzyć go
w każdej chwili. Niewielki ogródek - zazwyczaj zielony i z porozrzucanymi wokół
zabawkami Lily - teraz zasypany śniegiem. W oddali wyraźnie rysujące się
zalesione góry i jasny błysk pobliskiego jeziora, nad które niegdyś często
zabierał cię ojciec - przepadaliście wtedy na całe dnie, łowiąc ryby i
rozmawiając o "Simpsonach", a gdy wieczorem wracaliście do domu, czekała
na was mama z kazaniem o nieodpowiedzialności i ciepłą kolacją w kuchni.
Tęsknisz za tymi czasami.
- Nie wiem, skąd masz w sobie tyle siły.
Żeby po dwóch upadkach pozbierać się tak szybko i wziąć udział w igrzyskach? I
jeszcze zdobyć medal! Trzeba być tobą.
Pocierasz dłońmi zmęczoną twarz. To, że
ludzie nieprzerwanie od kilkunastu dni podnoszą cię do rangi bohatera, kiedy
sam czujesz się malutki i zagubiony, ciąży ci na sercu niczym wielki głaz i
spędza sen z powiek. Wcale nie postrzegasz siebie za zwycięzcę, nie, kiedy
targają tobą te dziwne, rwące bóle i smutki nagle nawiedzające twoją duszę i
czyniące w niej spustoszenia nie do zapełnienia.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem z ciebie
dumny, synu. - Twój ojciec odwraca się w twoją stronę. - Zrobiłeś coś
niezwykłego. Thomas?
Bierzesz głęboki wdech. Prostujesz
ramiona. Uspokajasz rozszalałe serce. Ale to nie wystarcza. Nadal jesteś
wewnętrznie rozbity, rozczłonkowany na tysiące części. Nadal nie umiesz wziąć
własnego życia w swoje ręce i uporządkować je tak, by wszystko z powrotem
grało. Nie wiesz, dokąd zmierzasz i to cię najbardziej przeraża.
- Jestem... zmęczony. Tym wszystkim.
Ojciec kiwa ze zrozumieniem głową.
- Musiało cię to kosztować wiele sił.
Uśmiechasz się smutno. Chyba to najwyższy
czas, by spróbować zrozumieć własne życie - nie tylko te ostatnie tygodnie, ale
wszystko, co działo się na przestrzeni lat. Nie byłeś idealnym człowiekiem,
ludzie też to wiedzą, ale jakoś pomijają ten fakt, uznają twoje grzeszki za coś
nieznaczącego, zupełnie nie zmniejszającego twojej chwały. A co jeśli ten
upadek to nic innego jak wracająca karma, jak zapłata za krzywdy, które niegdyś
wyrządziłeś?
- Cokolwiek zdecydujesz... Ludzie zrozumieją.
- Tata klepie cię po ramieniu i wychodzi z twojego pokoju, zostawiając cię
samego z przygniatającymi myślami. Dlaczego wszystko musiało się aż tak
skomplikować?
*
- Potrzebuję przerwy.
Pointner nawet nie podnosi na ciebie
wzroku z nad swoich ukochanych tabelek i wykresów, które zawsze tak
pieczołowicie analizuje. Z głośnym westchnięciem odsuwasz krzesło i siadasz na
nim, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony trenera. Mężczyzna jeszcze przez
chwilę przerzuca różne kartki, po czym przecierając dłonią zmęczone oczy,
prostuje się i wreszcie zaszczyca cię spojrzeniem. Ani grama zdziwienia.
- Nikt od ciebie nie oczekuje, że będziesz
skakać do końca sezonu. - Mówi nieco przekrzywiając głowę i przyglądając ci się
uważnie. - Wyśpij się. Spędź czas z rodziną. Odpocznij. Spróbuj zapomnieć.
Prychasz rozdrażniony.
- Jak mam zapomnieć o czymś, czego nie
pamiętam?
- Wiesz, co mam na myśli.
Alex rzuca ci jeszcze jedno spojrzenie, po
czym znowu zanurza się w papierach. Dla niego to też nie jest komfortowa
sytuacja - jeden z jego najlepszych zawodników odpadł z rywalizacji i kto wie,
czy jeszcze kiedykolwiek wróci do tego swojego świetnego skakania. Boli cię
świadomość, że gdyby nie te dwa upadki... Wzdychasz głęboko. Złoty medal
olimpijski, a może nawet i Kryształowa Kula - to wszystko mogłoby być tak blisko, dosłownie w
zasięgu ręki. Albo nart. Bo przecież tak właśnie zapowiadał się ten sezon. Na
przełomie listopada i grudnia nikt nie śmiałby przypuszczać, że losy tak się
potoczą, a ty koniec końców zamiast skakać na skoczniach świata, będziesz
siedzieć w domu, cały czas myśląc o tym, co właściwie się wtedy stało i czując
napierający z każdej strony ból.
- Pamiętasz naszą umowę? Miałeś wrócić
tylko na Soczi. Teraz kuruj się, by w przyszłym sezonie wszystkich zmiażdżyć. -
Pointner oblizuje palec i przekręca stronę swojego notatnika.
Obojętnie prześlizgujesz wzrokiem po jego
gabinecie. Malutki pokoik z surowym wystrojem, którego centrum stanowi dębowe
biurko. Pod ścianą stoi niewielka szafka, a obok niej barek wypełniony drogimi
trunkami przeznaczonymi tylko dla ważnych gości lub ważnych chwil. Natomiast na
beżowych ścianach wisi mnóstwo fotografii w drewnianych ramkach - wszystkie
najpiękniejsze chwile Austrii Team unieruchomione w jednym kadrze. Bez problemu
odnajdujesz siebie na kilkunastu zdjęciach. Na jednym podnosisz do góry
Kryształową Kulę, na innym razem z kolegami dumnie pozujecie ze złotymi
medalami zawieszonymi na szyjach. Jest też zdjęcie z Soczi - wszyscy
uśmiechacie się szeroko, ale twój uśmiech różni się od uśmiechów reszty. Nie
obejmuje przygaszonych oczu, nie symbolizuje czystego szczęścia. Coś przykrywa,
ale czy ktokolwiek to zauważa?
- Myślałem... Skoro dałem radę skoczyć w
Soczi... Myślałem, że ogarnę się na resztę sezonu.
- Thomas, nie jesteś jakimś
nadczłowiekiem. Miałeś dwa poważne upadki w krótkim czasie, to normalne, że
potrzebujesz czasu i odpoczynku. Na skakanie przyjdzie jeszcze czas.
- Tylko, że ja nie wiem, czy w ogóle
jeszcze chcę skakać. - Wyrzucasz z siebie z szybkością karabinu maszynowego i zamierasz w
oczekiwaniu na reakcję Pointnera. Czujesz jak po karku spływa ci strużka
zimnego potu, a gula w gardle rośnie do rozmiarów nie pozwalających na dodanie
jakikolwiek słów na obronę własnego stanowiska. Nerwowo splatasz palce, głęboko
oddychając. Wypowiedzenie tego zdania na głos kosztowało cię więcej niż
przypuszczałeś.
Trener, jakby unieruchomiony twoimi
słowami, zerka na ciebie z nad kartki, którą aktualnie się zajmował. Chrząka
cicho i odkłada ją na blat biurka, po czym zamyka notatnik i wygodniej lokuje
się w swoim fotelu, ponownie wbijając w ciebie zmartwiony wzrok.
- To jeszcze nie czas na takie rozmowy.
Musisz dać sobie trochę czasu, nabrać dystansu.
Zaciskasz dłonie w pięści, napinając
niemalże wszystkie mięśnie. Wszystkim im dobrze się mówi, ale oni nie wiedzą,
jak trudno wytrzymać ten napór lęku, ten strach, który nie pozwala ci wejść na
belkę startową. Nie wiedzą, jak bardzo boli świadomość, że w końcu nie możesz
dłużej walczyć, że po tylu wielkich sukcesach, musisz nagle zderzyć się ze
świadomością, że przegrywasz, że nie masz wystarczająco dużo siły, by po raz
kolejny wstać z kolan i z dumnie uniesionym czołem wspiąć się na sam szczyt.
Nawet tobie czasami świat musi powiedzieć dość.
Ale wiesz też, że trener ma rację, że nie
możesz podjąć decyzji teraz, póki rany w świadomości są świeże. Musisz
zawalczyć o własną karierę jeszcze ten jeden raz, jak na prawdziwego
Morgensterna przystało. Potem podejmiesz decyzję na spokojnie, bez emocji,
trzymając w garści fakty. Wtedy dopiero ta decyzja będzie słuszna i
akceptowalna przez wszystkich.
- Dobrze. - Mówisz, wstając z krzesła i
zbierając się do wyjścia. - Zadecyduję w lato.
*******
Nie wiem, co ze mną nie tak, że dodaję rozdział dzisiaj, choć dwójka ukazała się we wtorek, ale chyba nie radzę sobie z weekendem bez skoków. Przerąbane. I wciąż jestem na etapie poszukiwania dobrego nagłówka, ale żaden obrazek nie przekazuje odpowiednich treści, jak żyć?
No nic. Bądźcie silne w ten okropny weekend. Ciao <3