Jesteś zdziwiony. Po tym, jak ostatnio Elena cię
potraktowała, nie spodziewałeś się, że pewnego popołudnia zapuka do twoich
drzwi ze skruszoną miną, opuszczonym wzrokiem i słabo maskowaną niepewnością.
Bez śladu bojowości, bez grama bezpodstawnej złości. Jakby obdarta z grubej
warstwy negatywnych uczuć, z odsłoniętą duszą i dobrze widocznymi ranami.
Ludzka. Pokiereszowana. Przegrana.
Nic nie mówi. Ty też nie potrafisz znaleźć odpowiednich
słów. Więc uśmiechasz się delikatnie, byle tylko jej nie spłoszyć. Gestem
zapraszasz ją do środka, parzysz herbatę, prowadzisz do swojego pokoju.
Czekasz.
W końcu cię przeprasza. Przy okazji przypominając o tym, że
już nie jesteś człowiek odnoszącym sukcesy.
Boli fakt, że mimo porażek, ludzie wciąż widzą cię jak
zwycięzcę. A ty przecież już nie podnosisz rąk w geście wiktorii, nie pijesz
szampana, nie odróżniasz się od reszty.
- Jak to robisz, że zawsze się podnosisz?
Zduszasz pogardliwe prychnięcie. Kiedyś było łatwiej
walczyć, może miałeś w sobie więcej zapału, młodzieńczej naiwności, może ze
zwykłej przekory chciałeś pokazać, że nikt i nic nie jest w stanie cię
zatrzymać. Słowo "niemożliwe" nie istniało w twoim słowniku,
wierzyłeś, że jeśli będziesz próbować wystarczająco mocno, to zrealizujesz swój
cel, nawet ten najbardziej odległy. Byłeś uparty, nastawiony na sukces, gotowy
podjąć walkę. Byłeś nieustraszony.
Dzisiaj jednak w tobie przeważa strach. Nocami jego
niewidzialne macki chwytają cię za gardło i duszą, dniami prześladują cię wizje
typu: a co by było, gdyby... Za nic nie potrafisz się go pozbyć, wrósł w
ciebie, stał się twoim cieniem.
- Wiesz,
Kuusamo, Titisee-Neustadt, Kulm... Mimo to, wciąż potrafiłeś powrócić na
skocznie. Jak?
Chciałbyś mieć tę siłę, co wtedy. Chciałbyś nadal umieć
walczyć, wznosić się ponad własne ludzkie obawy, nie przejmować się
niebezpieczeństwami, jakie są wpisane w życie skoczka narciarskiego. Chciałbyś
podnieść się z dna, na które upadłeś w swoim prywatnym piekle.
Na dobrą sprawę wszyscy zauważają tylko twoje sportowe
upadki. A przecież za nimi stoi cały szereg pomniejszych potknięć i większych
niepowodzeń. Także tych najintymniejszych, całkowicie osobistych. Tych, które
nawet bolą bardziej.
Cóż, zdążyłeś się już w tym wszystkim pogubić.
- Trzeba być upartym. - Mówisz po chwili. - Kocham skoki i
nie mogłem tego tak po prostu stracić. Zresztą znasz mnie, jak postawię sobie
jakiś cel to go zrealizuję.
Bo kiedyś może tak było. A że teraz jest gorzej... Przecież
nie będziesz opowiadał o tym każdemu, po co wszyscy mają się jeszcze bardziej
zamartwiać? I tak widzą więcej, niż byś sobie tego życzył.
Wolałbyś walczyć w ukryciu i samotności. Jeśli podejmiesz
jakąkolwiek walkę. Poddanie się wydaje się być o wiele łatwiejsze.
Tylko szkopuł tkwi w tym, że ty się nie poddajesz. Nigdy.
Elena wspomina o jakieś historii z waszej przyszłości.
Odpowiadasz jej z uśmiechem, choć myślami jesteś, gdzie indziej. W końcu
brunetka jednym, rzuconym mimochodem zdaniem przywołuje cię do rzeczywistości i
już wiesz, dlatego teraz jest tak trudno.
- Kiedyś łatwiej było znieść porażkę, którą był koniec
związku.
Zawsze, gdy upadałeś miałeś przy sobie Kristinę. Jej wiara
w ciebie, jej miłość była wszystkim, co napędzało cię do walki, dzięki niej i
dla niej podnosiłeś się za każdym razem, gdy los zmuszał cię do padnięcia na
kolana. Była twoim największym kibicem, a przy tym spokojnym portem, do którego
mogłeś przycumować, gdy morze wokół zamieniało się w rwący wir.
Teraz jej nie ma. A właściwie to jest, tylko jako twój
drugi upadek. Chyba ten najbardziej bolesny.
- Bo kiedyś z nikim nie snuliśmy poważnych planów na
przyszłość, a jeśli już rozmawialiśmy o zakładaniu rodziny i tak dalej to były
to tylko odległe mrzonki. Nie mieliśmy prawdziwych zobowiązań. - Podnosisz
wzrok na Elenę. Wydaje ci się, że jakiś mur otaczający kobietę pękł, dzięki
czemu możesz zobaczysz nie tylko gniew, jaki wzbudza w niej rozwód z mężem, ale
również ból, pewne niezrozumienie, smutek, który nie sposób wyrazić słowami.
Przede wszystkim jednak wyraźnie maluje się rozczarowanie.
- Możliwe. - Przytakuje.
Musisz zadać to pytanie, choć wiesz, że zaboli.
- Elena... Ty i twój mąż?
- Zdradził mnie. - Szybka, zdecydowana odpowiedź. Wiesz, że
więcej już z Eleny nie wyciągniesz. Wciąż jest to dla niej bolesny temat.
Przez chwilę zastanawiasz się, czy Kristina też taka była.
Czy z nikim o was nie rozmawiała, bo każde wspomnienia twojego imienia bolało,
jakby ktoś wbijał w nią drobne szpilki? Czy była rozczarowana tobą czy raczej
własną wiarą w ciebie i w wasze plany? Czy sama pojedyncza myśl o tobie
powodowała, że gniew rozsadzał ją od wewnątrz? Czy nienawidziła cię?
Płakała czy była silna?
Jak dużo czasu zajęło jej nauczenie się żyć bez ciebie?
Jak bardzo cierpiała?
Nie wiesz za dużo o tym epizodzie z jej życia, choć przecież
sam spowodowałeś, że jej świat się zawalił. Szybko zostałeś odsunięty na bok, z
rozkazem od wszystkich wtajemniczonych byś dał jej spokój na kilka tygodni.
Szanowałeś to, bo przecież każdy potrzebuje czasu.
Dzisiaj jest już między wami lepiej, ale wciąż atmosfera
jest przesycona niewypowiedzianymi słowami, a rany na sercu jeszcze nie do
końca się zasklepiły.
- A ty i Kristina?
Wiedziałeś, że zada to pytanie, każdy je zadaje. Wcale się
nie dziwisz. W końcu byłeś z Kristi od zawsze, wszyscy pamiętają, jacy byliście
zakochani, wręcz stworzeni dla siebie.
bach!
- Czasami ludziom nie wychodzi, nie?
Co za eufemizm! Ale co miałeś powiedzieć? Wiesz co, Elena? Jestem takim samym
skurwielem, jak twój mąż?
Zresztą nie każdy musi o tym wiedzieć, zwłaszcza, że nie
jest to powód do dumy.
Gdybyś tylko mógł cofnąć czas...
- Więc co zrobić, gdy nie wyjdzie? - Elena wpatruje się w
twoje oczy tak, jakby u ciebie chciała znaleźć receptę na nowe życie, jakbyś
najlepiej wiedział, co zrobić, by unieść dumnie czoło, walczyć i zwyciężyć.
Może kiedyś potrafiłbyś odpowiedzieć na dręczące ją pytania, ale dzisiaj...
dzisiaj jesteś całkowicie inny niż ten siedemnastolatek podnoszący się po
Kuusamo. Dzisiaj nie ma już w tobie tej młodzieńczej naiwności, dzisiaj sam
stoisz na rozdrożu dróg bezradny i zagubiony jak jeszcze nigdy. Nie wyszło i...
nie wiesz, co zrobić. Pierwszy raz w życie nie masz bladego pojęcia, jak
powinieneś postąpić.
- Po prostu żyć dalej. - Wyduszasz z siebie ze
świadomością, jak żałośnie musiało to zabrzmieć. Elena jednak tego nie komentuje,
tylko zagłębia się we własnych myślach zupełnie, jakby chciała przemyśleć, co
zrobić, by dopasować się do twojej rady.
Masz wątpliwości, czy jej się uda. Z autopsji wiesz, ile
kosztuje to energii i jak marne rezultaty to przynosi. Ale co miałeś jej
powiedzieć? Nieważne, co zrobisz i tak
będzie chujowo?
Nóż widelec, okaże się silniejsza od ciebie nawet jeśli
teraz przypomina jedno wielkie nieszczęście schowaną za gniewną miną.
- Dziękuję. - Mówi po chwili dziwnie spokojna i wstając,
odkłada na biurko kubek. - Pójdę już.
- Wiesz, jakbyś chciała kiedyś pogadać... Jestem do twojej
dyspozycji. - Odpowiadasz trochę ze szczerością, a trochę z przekonaniem, że to
powinieneś powiedzieć. Taki już jesteś, nie możesz zostawić człowieka w
potrzebie samego nawet, jeśli ten człowiek nie daje sobie sprawy z tego w jak
wielkich tarapatach jest.
Elena obdarza cię przestraszonym spojrzeniem, po czym z
trudem podnosi kąciki ust. Wcale nie chce cię w swoim życiu, tym bardziej nie
potrzebuje twojej litości. Ale... przecież tutaj jest, przyszła do ciebie,
wypiła herbatę, na jakiś sposób poprosiła o radę. Jakbyście znowu byli
przyjaciółmi.
Może warto naprawić to, co zostało zniszczone przez wir
życia?
- Dziękuję. - Powtarza cicho i wychodzi.
*
- Elena była u nas? - Zagaduje twoja matka, gdy razem z
kubkami po herbacie, schodzisz do kuchni. - Widziałam jak wychodziła z naszego
podwórka, gdy wracałam ze sklepu.
Kładziesz kubki do zlewu, po czym siadasz przy stole i bierzesz
z miski jabłko.
- Skoro wiesz, to po co się pytasz? - Odpowiadasz z
przekornym uśmiechem na ustach, ale szybko poważniejesz. Po prostu nie możesz
przejść obojętnie obok cierpienia Eleny. Zastanawiasz się, czy to silne
przyciąganie to zasługa twojej wrodzonej chęci pomocy innym czy próba
odkupienia własnych win?
- Jak się trzyma?
Przez chwilę zastanawiasz się nad odpowiedzią. Z jednej
strony Ebeling przypomina potłuczoną porcelanę, której nie da się skleić w
całość. Całkowicie pogubiona, rozczarowana przez życie, z nie do wypowiedzenia
smutkiem utkwionym w jasnych oczach szarpie się pomiędzy tym, co było, a tym,
co jest. Z drugiej strony dostrzegłeś w niej dzisiaj jakąś iskierkę, chęć
poskładania własnego życia i zakończenia tego, co zakończenia wymaga. Pytanie,
czy znajdzie na to wystarczająco już nadszarpniętych sił?
- Jakoś. - Odpowiadasz szczerze.
Mama rzuca ci pytające spojrzenie z nad krojonej papryki.
Wzruszasz ramionami. Przecież wiele ludzi
jakoś żyje, jakoś się uśmiecha, jakoś udaje szczęśliwych. To nic nadzwyczajnego.
- Pomóc ci? - Pytasz, by zmienić temat. Nie masz ochoty na
dalsze obgadywanie prywatnych spraw Eleny, zwłaszcza, że brunetka za specjalnie
nikogo nie chce wpuścić do swojego potłuczonego świata.
- Możesz nastawić wodę na makaron?
- Już się robi.
Wstajesz od stołu i, wyciągnąwszy z szafki garnek,
napełniasz go wodą, kładziesz na kuchence, dosypujesz trochę soli i wlewasz
łyżkę oleju. Zamyślony, nawet nie spodziewasz się, że matka jeszcze nie
zakończyła swojego wywiadu środowiskowego. Na chwilę drętwiejesz, gdy dociera
do ciebie jej nowe pytanie.
- A ty jak się trzymasz?
I wiesz, że nie chodzi jej od tą powierzchnią fasadę, którą
karmisz wszystkich wokół, a o to jakoś, które
każe ci rano wstać z łóżka, choć nie masz na to ochoty i uśmiechać się, mimo potwornego
zmęczenia i ewidentnego braku szczęśliwych bodźców.
- I nie chcę słyszeć jakoś. - Dodaje, jakby czytając ci w
myślach.
Nie masz żadnego wyboru. Nie możesz odwrócić się w jej
stronę z beztroskim uśmiechem i zbyć jakąś ogólną formułką, którą chcą usłyszeć
od ciebie twoi znajomi. Dzisiaj to nie przejdzie, nie u niej. Więc siadasz na
przeciwko mamy, niepewny i skołowany. Kobieta odkłada na bok nóż i wbija w
ciebie nienachalne, cierpliwe spojrzenie.
- Z jednej strony strasznie chciałbym wrócić na skocznię,
do drużyny. Tęsknie za tym. Ale
z drugiej... to wszystko mnie przeraża.
Matka posyła ci delikatny, ciepły uśmiech.
- Tej kwestii nie rozwiążesz w pięć minut. Musisz uzbroić
się w cierpliwość. - Mówi. - Pośpiech nie jest dobrym doradcą.
Wzdychasz
sfrustrowany.
- Wiem. Po prostu... Ta niepewność, niewiedza mnie dobija.
Chciałbym wiedzieć, na czym stoję, przygotować się do jutra. A tak, jedyną
pewną rzeczą w moim życiu jest Lily.
- Może zabrzmi to banalnie, ale z czasem wszystko się ułoży.
- Mama klepie cię pokrzepiająco w dłoń, a ty nie potrafisz jej nie wierzyć.
Jeśli jest coś, czego nauczyłeś się w życiu to to, że mama ma zawsze rację. - A
teraz wrzuć makaron, bo woda się zagotowała.
***
even the best fall down sometimes
even the stars refuse to shine
***
Chyba znowu przechodzę jakieś pisarskie kryzysy, a zapasy kurczą się za szybko. W każdym razie nie o tym chciałam. Kochane moje drogie, pragnę złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Aby święta minęły Wam w spokojnej, radosnej atmosferze, żeby barszczu z uszakami nie brakowało, a pod choinką chowało się kilku skoczków. By Wasz sylwester był równie szalony, jak ten w Ga-pa i żeby potem nie męczył Was kac, jak Didlątka. Wielu pat, wielu wyjazdów na skoki i spełnienia wszystkich marzeń. Ściskam, xo!