Bez pośpiechu unosisz podróbek i powoli otwierasz
oczy, obejmując spojrzeniem kompleks skoczni narciarskich Alpenarena.
Nonszalancko opierasz się o bok samochodu, całym sobą chłonąc widok miejsca,
które znasz jak własną kieszeń. Zachodzące słońce rzuca długie, ostre
promienie, które odbijają się w oknach budki sędziowskiej, barwiąc je
pomarańczą i czerwienią. O tej porze jest już tutaj cicho; żadnych
rozentuzjazmowanych, młodych skoczków, którzy wierzą, że zawojują świat oraz
żadnych pełnych wiary trenerów, którzy pragną wychować twojego następcę.
To właśnie tutaj wszystko się zaczęło.
Twoje pierwsze skoki, pierwsze rekordy i pierwsze
upadki.
To tutaj obiecałeś sobie, że wespniesz się na sam
szczyt. I że z niego już nie spadniesz.
Mrużysz oczy i spod półprzymkniętych powiek obserwujesz
zasypiającą Alpenarenę. Nawet nie wiesz, jak tu się dzisiaj znalazłeś. W jednej
chwili jechałeś samochodem do domu, marząc jedynie o kolacji i gorącym
prysznicu, a w drugiej zboczyłeś z trasy i zaparkowałeś na parkingu pod
kompleksem skoczni. Coś cię tutaj przyciągnęło. Coś, czego nie potrafisz
określić.
Bierzesz głęboki wdech, kiedy twoje myśli wracają do
punkty, wokół którego krążą nieustannie od kilku dni. Twoja rehabilitacja idzie
świetnie, powoli wracasz do formy i budujesz swoją pewność siebie, a to znaczy
tylko jedno - czas wrócić na skocznię. Przełykasz głośno ślinę, czując
delikatnie mrowienie w palcach i nagły ucisk w żołądku. Myśl o skokach zaczyna
cię palić. Stresuje cię to, że nie czujesz żadnego podekscytowania, żadnej
radości. Przyjąłeś ten werdykt obojętnie, może jedynie z lekkim zawahaniem. Bez
euforii. Bez tak oczekiwanego szerokiego uśmiechu. Właściwie tylko skinąłeś
głową, z powrotem koncentrując się na wykonywanym ćwiczeniu.
Odkąd podjąłeś decyzję o powrocie, myślałeś, że gdy wreszcie
nadejdzie ten dzień, będziesz skakać ze szczęścia, nie mogąc przestać o tym
nawijać i cieszyć się jak małe dziecko.
Że będzie tak jak wtedy, gdy miałeś te kilka lat i gdy w noc poprzedzającą
twoje pierwsze skoki na nartach, nie mogłeś zasnąć, odliczając minuty do tego
wiekopomnego momentu.
Jest jednak z goła inaczej.
Początkowa obojętność zdążyła przeminąć, natomiast w
jej miejscu zaczął się zagnieżdżać strach. Nagły i paraliżujący, przypominający
o Kulm, blokujący i bolesny. Natychmiast zaciskasz pięści i napinasz wszystkie
mięśnie. Próbujesz atakować go wspomnieniami z Sochi, kiedy udało ci się razem
z drużyną zdobyć wicemistrzostwo olimpijskie, ale to wszystko okazuje się
niczym w porównaniu z siłą twojego lęku.
Miałeś nadzieję, że będzie inaczej. Że dasz radę. Że
nie będziesz się aż tak bać.
Przecież jesteś Morgensternem. Niezwyciężonym,
nieustraszonym Morgensternem. Powinieneś usiąść na belce bez żadnego balastu,
bez zbędnych lęków. Powinieneś usiąść na belce, skoczyć i wygrać.
Momentalnie wypuszczasz z płuc nieświadomie
wstrzymywane dotąd powietrze. Otwierasz szeroko oczy, uspokajasz oddech. Serca
powoli zwalnia, przestaje tak wściekle szamotać się w piersi. Zagryzasz wargę,
jeszcze raz rzucając spojrzenie Alpenarenie.
Chciałbyś znaleźć w sobie tą początkową radość,
niczym niezmąconą lekkość. Wtedy wszystko byłoby o wiele prostsze.
Jednak nie masz już kilku lat i nie boisz się
wyłącznie o swoje ostatnie mleczaki. Prawie dwadzieścia lat później masz o wiele
więcej do stracenia i zastanawiasz się, czy to wszystko, cały ten świat jest
tego wart.
***
Wiosna tego roku jest jeszcze piękniejsza niż
zazwyczaj. Ciepła, napawająca nadzieją, pachnąca kwiatami wiśni. Nigdy nie
przepadałeś za tą porą, gdyż oznaczała koniec skoków na śniegu, ale
jednocześnie lubiłeś ten powiew spokoju, jaki przynosiła. Teraz jest inaczej,
już nie musisz odpoczywać po intensywnym sezonie, zdobyciu Kryształowej Kuli
czy rozczarowującym miejscu poza pierwszą dziesiątką Pucharu Świata.
Ta wiosna, mimo wszystko, jest pełna chaosu. Po
przedwczesnym zakończeniu sezonu, nie czujesz przesytu skokami. Ale też nie
wiesz, czy ci ich brakuje. Czy tęsknisz za nimi wystarczająco mocno, by przemóc swoje lęki? Czy dla tych
kilku sekund w powietrzu potrafisz znowu zaryzykować?
Już kilka razy zdążyłeś się przekonać jak bolesna
może być miłość do tego sportu. Ale już chyba tak jest, gdy coś, kogoś kochamy.
Nigdy nie jest łatwo. Nigdy nie jest jak w bajce. Zdarzają się niepowodzenia,
sromotne porażki, problemy nie do przeskoczenia. I nie zawsze, gdzieś na końcu,
znajdujemy swój happy end.
Wzdychasz, zmieniając piosenkę w telefonie.
Poprawiasz słuchawki, robisz ostatnie rozciągające ćwiczenie, po czym ponawiasz
bieg - już w kierunku domu. Popołudniu Kristi przywiezie Lilly; z radością
oczekujesz spotkania z córeczką i obiecanej wycieczki do zoo.
Natomiast rano wyruszysz na zgrupowanie.
I oddasz pierwsze skoki od Sochi.
Przyśpieszasz, jakby to miało pomóc wyrzucić z
twojego ciała całe napięcie systematycznie magazynowane od kilku dni. Wciąż nie
potrafisz cieszyć się tą myślą, ale
jednocześnie wierzysz, że gdy tylko znajdziesz się w powietrzu, to wszystko
wróci - cała miłość do skoków, uzależnienie od adrenaliny, potrzeba latania.
Kilkadziesiąt metrów przed domem zwalniasz i
postanawiasz przebyć pozostały dystans tempem spacerowym. Gdy przechodzisz obok
posiadłości państwa Bursche, zauważysz znajomą brunetkę rozmawiającą z wysokim,
starszym mężczyzną. Mimowolnie się uśmiechasz. Elena wróciła. Miło jest ją znowu
zobaczyć, myślisz. Gdy kobieta cię dostrzega, unosisz rękę w geście
pozdrowienia. Elena posyła ci uśmiech, po czym rzuca kilka słów swojemu ojcu i
podchodzi do ciebie.
Wygląda... dobrze. Nie ma już tak przeraźliwie
smutnego spojrzenia, a spod jej oczu zniknęły cienie. Ścięła nieco włosy,
pomalowała usta mocną szminką, ubrała się w sukienkę. Nie garbi ramion, ani nie
ucieka wzrokiem. Dosłownie wygląda tak, jakby ktoś tchnął w nią wiosenny
podmuch.
- Cześć. - Zatrzymuje się kilka metrów od ciebie i
opiera się o płot.
- Hej.
Przez chwilę tylko na siebie patrzycie, przyglądając
się sobie nawzajem bez żadnego słowa. Cieszysz się, widząc ją w takiej formie,
ale jednocześnie zastanawiasz się, skąd w niej taka zmiana. Czy pogodziła się z
mężem? A może zerwała z nim definitywnie i wreszcie zaczęła wszystko od nowa,
już bez ciągłego spoglądania wstecz?
- Wróciłaś. - Mówisz po chwili, unosząc pytająco
jedną brew.
Elena uśmiecha się delikatnie, wzruszając ramionami.
- Wróciłam.
- Na chwilę?
Kobieta wzdycha, odwracając od ciebie wzrok i
przyglądając się własnym dłoniom. A ty dostrzegasz, że pod tą nową kopułą,
wciąż zostało trochę starych rozterek.
- Raczej na stale.
- A Isaak?
Brunetka odgarnia za ucho pasmo włosów, dotąd
opadające jej na twarz. Jest lekko zdenerwowana, odrobinę niespokojna.
Jednocześnie, mimo widocznej kruchości, bije od niej swoista pewność siebie.
Rozbita, ale sklejona. Niby cała, ale jednak popękana.
- Masz czas? Może przejdziemy się nad jezioro?
Spoglądasz na zegarek, po czym kiwasz głową. Pierwsze
kilkadziesiąt metrów pokonujecie w ciszy, jakby próbując zebrać własne myśli i poukładać
je w sensowną całość. Minęły dwa miesiące, odkąd widzieliście się po raz
ostatni, macie co sobie opowiadać. Tylko jak zacząć, gdy słowa na trudne tematy
nie chcą przejść przez gardło?
Ukradkiem spoglądasz na Elenę. Wydaje się bić z
myślami.
- Isaak wyszedł ze szpitala i właściwie czuje się już
dobrze. - Mówi wreszcie, patrząc przed siebie. - Wiesz, na początku trudno było
mi być przy nim, ale jednocześnie czułam, że to była najnaturalniejsza rzecz na
świecie. Z czasem patrząc na niego przestałam czuć swoje złamane serce. Mogłam
pogadać z nim jak kiedyś. Pośmiać się. I nawet zaczęłam się zastanawiać, jakby
to było, gdybyśmy do siebie wrócili... - Urywa nagle.
- Ale?
- Ale nie zobaczyłam tego, rozumiesz? - Rzuca ci
spanikowane, pogubione spojrzenie. Jakby miała wyrzuty sumienia, że nie umiała
wrócić do męża.- Nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, jak budzę się obok niego
czy jak robię mu śniadanie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie siebie z nim. Choć
przecież był dokładnie tym samym Isaakiem, którego pokochałam i z którym
spędziłam tyle lat.
Dochodzicie do jeziora i zatrzymujecie się niedaleko
brzegu. Siadacie na ziemi i, wpatrując się w kryształową taflę wody,
kontynuujecie rozmowę.
- Może to nie on się zmienił, tylko ty. -
Podpowiadasz jej.
- Boję się tej zmiany. - Wyznaje cicho, miętosząc w
dłoniach rąbek sukienki. - Lubiłam starą Elenę.
- Może warto dać szansę tej nowej?
- Nie wiem.
- Słuchaj, ja ją zdążyłem polubić. Teraz twoja kolej.
Uśmiechasz się szeroko, kiedy brunetka odwraca twarz
w twoją stronę. Twój uśmiech udziela się i jej.
- Spróbuję. - Przytakuje.
Przenosisz wzrok na jezioro. Bierzesz głęboki oddech
i zbierasz się na odwagę, by zadać pytanie, które błąka ci się po głowie od
czasu waszej ostatniej rozmowy. Mimo wielu godzin spędzonych na rozmyśleniu, co
między wami poszło nie tak, nie potrafiłeś zrozumieć decyzji Eleny o waszej
"przerwie" i dlatego tym
bardziej chciałbyś usłyszeć prawdę.
Zwłaszcza, że teraz rozmawiacie jak dawniej. Jak
przyjaciele.
- Powiesz mi, dlaczego chciałaś się odciąć? Ode mnie?
Brunetka spuszcza głowę i zagryza wargę. W milczeniu
wpatruje się we własne dłonie splecione na kolanach. Gdy się odzywa, jej głos
jest cichy i pełen niepewności.
- Chciałam dowiedzieć się, co do ciebie czuję, nie
mając cię przy sobie.
- I czego się dowiedziałaś? - Pytasz ze ściśniętym
gardłem. Boisz się, że wszystko może się jeszcze pokomplikować. I że ten spokój
jest tylko złudny.
Elena wzdycha głośno.
- Po prostu się wystraszyłam. Wiesz, po tym jak my...
A potem dziewczyny mówiły różne rzeczy, że ubzdurałam sobie, że może ty... - Plącze się. - Chciałam tylko to uciąć,
zanim mogłoby się stać coś... coś gorszego.
Uśmiechasz się ironicznie pod nosem. Wreszcie puzzle
zaczęły do siebie pasować.
- Może i mi się przez chwilę wydawało, że mogłem coś
do ciebie poczuć... Ale... - Pocierasz twarz dłońmi, myśląc nad swoją głupotą.
- Po prostu lubię komplikować sobie życie i znajomości. Taki już jestem.
- Czyli co?
Wzruszasz ramionami, po czym uśmiechasz się szeroko
do brunetki.
- Przyjaciele?
Elena kiwa głową, również się uśmiechając.
- Jasne. Przyjaciele.
Miło wiedzieć, że poukładałeś sobie chociaż jedną
sprawę.
Choć przed tobą i tak wciąż ten najważniejszy krok.
***
Wszystko wydaje się sprzyjać twoim pierwszym skokom
od Sochi.
Skocznia jest perfekcyjnie przygotowana, narty dobrze
nasmarowane, pogoda idealna, a twoje ciało w formie.
Jedyna przeszkoda tkwi wyłącznie w twojej głowie.
Wślizgujesz się na belkę startową, poprawiasz gogle,
sprawdzasz wiązania, obowiązkowo uderzasz się w uda. Ale kiedy trener daje ci
znak, ty nie ruszasz się z miejsca. Wręcz przeciwnie, zaciskasz dłonie wokół
belki z zacięciem wpatrując się w dół. Tyle słyszałeś o skoczkach, którzy mają
lęk wysokości i właśnie teraz zastanawiasz się nad tym, jak skaczą. Skąd mają w
sobie tyle siły, by codziennie przełamywać własny lęk? Czy przed startem
zerkają w dół czy może wpatrują się w dal? Ile kosztuje ich ciągłe stawanie ze
strachem twarzą w twarz?
Nigdy nie bałeś się wysokości. Latanie zawsze było
dla ciebie czymś naturalnym, czymś bez czego nie potrafiłeś wyobrazić sobie
życia. Było częścią ciebie. Dlatego tym trudniej jest ci zrozumieć, co cię
teraz blokuje.
Przecież wystarczy tylko odepchnąć się od belki i
skoczyć. Tylko tyle. Aż tyle.
Zagryzasz nerwowo wargę. Mimowolnie myślisz o tym, co
cię czeka. Podczas rozgrzewki wyobrażałeś sobie ten moment. Widziałeś siebie w
locie. Widziałeś jak lądujesz w nienagannym stylu. Wszystko się udawało. Dla
uspokojenia próbujesz przywołać do siebie te obrazki. Jednak zamiast pięknego
lotu, dostrzegasz tylko bolesny upadek.
Bierzesz głęboki oddech. Liczysz do dziesięciu. Nic
takiego się nie stanie.
Zamykasz oczy. Przypominasz sobie Turyn. Oslo. Sochi.
Wzniesione do góry Kryształowe Kule. Przypominasz sobie o swoich medalach
olimpijskich, o wszystkich mistrzowskich tytułach, o ustanowionych rekordach.
Umiesz latać. Potrafisz to robić. Jesteś do tego stworzony.
I żaden upadek nie może cię zatrzymać.
Podnosisz głowę i krzyżujesz wzrok ze spojrzeniem
Heinza. Prawie niezauważalnie kiwasz w jego stronę. Rozumie. Macha chorągiewką.
Puszczasz się belki.
Jesteś gotowy, by latać.
Trzy. Dwa. Jeden.
Skaczesz.
****
the answer
to all of my wonder
was right
in my hands
now it's
time for me to discover
all that i
am
and i'm
ready to fly
over the
sun
***
cieszę się, że po tylu latach dotarłam do momentu, kiedy mogłam napisać coś morgenowego do ready to fly. piękne uczucie.
Żałuję, że nie miałam wczoraj możliwości skomentowania zaraz po przeczytaniu. Wtedy zapewne wylałabym tutaj całą masę swoich odczuć, które zajęłyby mi ze dwa komentarze, a które pewnie nie różniłyby się od większości, które już zostawiłam na tym blogu. Zresztą ile mogę Ci pisać, jak wielki emocje we mnie wywołujesz i jak bardzo czuję się rozpieprzona po niemal każdym tutejszym rozdziale?
OdpowiedzUsuńHej, ale serio wczoraj się wystraszyłam. Ostatnia część tego rozdziału, a zwłaszcza jego końcówka rozbrzmiały tak, jakbyś tym przełamaniem Thomasa i pierwszym skokiem od upadku zamykała Over the sun. Do tego to wcześniejsze pojawienie się Eleny - nieco innej, lub jak zostało to nazwane w tekście NOWEJ Eleny, ich rozejm, ponowne postanowienie przyjaźni... Stara, naprawdę miałam zawał i łzy w oczach, że to już tyle. I jeszcze "ready to fly", które jakoś kojarzy mi się z byciem taką klamrą spinającą historie. Uff, dobrze, że byłaś online i szybko mnie uspokoiłaś. Bo choć powiedziałaś, że powolutku będziemy zmierzyć ku końcowi, ja jakoś nie umiem wyobrazić sobie, że tej historii kiedyś zabraknie. Widzisz? Tak bardzo jestem do niej przywiązana. Swoją drogą to też jedyne i chyba ostatnie opowiadanie o Morgo, bo już nikt o nim nie pisze. Może to i lepiej, bo to taki bohater, o którym trzeba umieć napisać. A Ty umiesz. Umiesz pisać o Morgo i chcę, żebyś o tym wiedziała.
Co do samego rozdziału to troszkę mnie zaskoczyłaś tym, że nagle minęły dwa miesiące. Chyba nie spodziewałam się takiego przeskoku w czasie (i on też miał wpływ na moje "CZY TO JUŻ KONIEC?!"), ale ja ogólnie wyznaję zasadę, że autor zawsze wie, co robi. No i mamy Thomasa, który odpoczął i który zaczyna przygotowywać się do pierwszego skoku po upadku. Niby wszystko jest okej, nie ma żadnych przeszkód do tego, aby ponownie usiąść na belce, ale... No właśnie, zawsze musi być 'ale'. Nie ma co rozpisywać się na temat, o którym sam Morgo napisał książkę. Psychiki nawet z pomocą najlepszych terapeutów nie da się tak łatwo przeskoczyć. Trzeba to zrobić samemu, ale czasem po prostu się nie da, strach jest zbyt paraliżujący. Zwłaszcza strach nie przed samym skokiem, ale przed tym, co można przez niego utracić. A gdy ma się tak wiele do stracenia... Cóż, nie można być egoistą.
Pięknie ukazałaś cały ten proces wykonania skoku. Od momentu, w którym Thomas zaczyna o nim myśleć, aż po chwilę, gdy wsuwa się na belkę, wykonuje swój rytuał i wie, że to pora, aby skoczyć. Ale nie skacze. Targające nim myśli, wątpliwości, strach, wszystko to jest takie prawdziwe i wspaniale ujęłaś je w proste słowa. To chyba nic dziwnego, że strasznie się w tym miejscu poryczałam, co? Jeszcze zapętliłam sobie "ready to fly" i no cóż, stałam się osmarkaną kulką nieszczęścia. Widzisz, co ze mną robisz? Mam nadzieję, że po tych dwudziestu trzech rozdziałach już widzisz, że każdy z nich pozostawia mnie roztrzaskaną emocjonalnie. Ale hej, kocham to z całego serducha. Tak jak kocham Ciebie.
Poza tym cieszy mnie, że jako tako wyjaśniła się sprawa z Eleną. Myślę, że w jakiś sposób ucięłaś między nimi jakiekolwiek głębsze uczucia, które między nimi przeskakiwały. Już to pisałam, że ja ich sobie razem nie wyobrażam (więc dlaczego poczułam się nieco zawiedziona? XDDDD), więc sądzę, że teraz mogą dalej budować siebie nawzajem, podtrzymywać i trwać. Fajnie, że sobie wyjaśnili i fajnie, że Elena po raz kolejny nie uciekła przed Thomasem, ale i przed prawdą, a wręcz przeciwnie - sama z nią wyszła. Zmieniła się na plus i miło było czytać o Elenie, która się uśmiecha.
No i co ja Ci mogę tu jeszcze napisać? Gratuluję kolejnego nasiąkniętego pięknymi emocjami rozdziału, który wycisnął ze mnie łzy i wywołał ciarki na całym ciele. I gratuluję tego, że w końcu napisałaś coś o Morgo do "ready to fly". :)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, a uściskam cię już osobiście w Wisełce. KC. :*
Hop, hop! Dotarłam!
OdpowiedzUsuńI czy ja słyszę w tej pięknej piosence "Over the sun", które jest w adresie? Bo ja nie umiem w piosenki iw tej gestii jestem głucha i niedorozwinięta. Więc dla mnie podkład muzyczny mógłby nie istnieć, bo nastrój tworzy mi sam tekst.
Ale wróćmy do treści.
Mówiłam Ci to już pewnie pięć tysięcy razy, ale cudownie budujesz emocje. Może ma na to wpływ narracja, ale po prostu na parę minut stałam się Morgensternem, czułam jego obawy niczym moje własne.
Bo obaw ma bez liku. Na pewno chce wrócić do skakania, ale jednocześnie nie czuje tego co zwykle przed skokiem - nie czuje tego podeksyctowania, musi je sztucznie wywoływać szczęśliwymi wspomnieniami, które i tak tłamszone są przez strach nabyty na Kulm (tak mi się z patronusem i dementorami skojarzyło teraz, ale ja ostatnio mocno kręcę się w potterowych tematach, to dlatego, nie przejmuj się). Nie byłby jednak sobą, gdyby sie nie przemógł i nie spróbował. W końcu jest Morgensternem, niezniszczalnym, wielkim skoczkiem, który niczego się nie boi i zawsze podnosi się po upadku.
Ale Kulm udowodniło mu bardzo dobitnie, że jest tylko człowiekiem. Człowiekiem, który uparł się, że będzie latał, że pokona grawitację. I choć mu się to wielokrotnie udawało, w końcu odkrył, że przestworza nie są jego naturalnym środowiskiem i trzeba w końcu wrócić na ziemię.
Znalazł w sobie odwagę, przemógł strach i poleciał - był gotowy by latać.
Pytanie tylko - za jaką cenę?
I jeszcze co do wątku z Eleną.
Jestem bardzo ciekawa jej fragmentu, bo to spotkanie po dwóch miesiącach z Morgim nie dało mi tego, czego oczekiwałam. Spodziewałam się propozycji zostania przyjaciółmi, ale nie do końca w taki sposób. Nie wiem, szczerze powiedziawszy, czego dokładnie oczekiwałam. Ale jestem niemal stuprocentowo pewna, że Elena nie była z nim do końca szczera. Że jednak coś do niego czuje, ale bez wątpienia czuje coś do Isaacka. Na pewno się zmieniła i nie potrafi już spojrzeć na męża jak dawniej. Wciąż jednak mogą się przyjaźnić - kim jednak w tym momencie staje się dla niej Morgenstern?
Dziwne to wszystko, więc czekam na odczucia Eleny, bo tylko ona może powiedzieć nam, co tak naprawdę jej w sercu gra.
Ech, trochę nieskładny ten komentarz, ale nie wiem w sumie, co o tym myśleć. Brzmi to tak, jakbyś zmierzała ku końcowi, na zbyt wiele zwrotów akcji się więc nie nastawiam i wersja Eleny może być kluczowa w moich próbach przewidzenia zakończenia (choć myślę jednak, że mnie zaskoczysz!). Ale mogę się mylić, i nie byłoby to takie złe, bo nie chcę się jeszcze z nimi rozstawać.
No, tyle ode mnie!
Buziaki i tooony weny!
Ostatnio mam taką fazę na Morgensterna jak dziesięć lat temu, więc połknęłam ten rozdział już dawno temu, tylko z sensownym pisaniem to jakoś... nie wiem czy coś w ogóle wyjedzie z tego komentarza, ale się postaram.
OdpowiedzUsuńI z przyjemnością wracam tutaj, bo choć pozornie nic się dzieje to jednak punkt kulminacyjny całej tej historii, prawda?
To ten moment, w których Thomas i Elena podejmują kluczowe decyzje.
Z jednej strony Elena uwalnia się od swojego dawnego życia, od dawnej siebie. Nie widzi się u boku męża, już nie. Zyskuje w końcu siłę, której potrzebowała od początku. Ale tak to właśnie jest w życiu, musi upłynąć pewien czas, by oswoić się z tym, co konieczne. Dobre. Oczyszczające. To, co pozwala się pozbierać i naprawić.
Z drugiej strony jest Thomas. Skoki to jego miłość i przekleństwo. Nie ma w sobie już dziecięcego entuzjazmu, ani młodzieńczej fantazji. Jest dorosłym mężczyzną, jest ojcem. To nie skoki są teraz jego światem tylko Lilly. To o niej musi myśleć, gdy siada na belce. Musi myśleć o tym, czy warto ryzykować. Tych upadków mała nie będzie pamiętać. Ale gdyby skakał dalej i znów upadł...
Poza ich osobnymi sprawami jest jeszcze ich wspólna. Ich przyjaźń. Bo chyba na tym stanie. Pomogą sobie nawzajem zacząć od nowa i będą żyli w dobrych stosunkach.
Cam... wiele razy mówiłam już o tym jak kocham to opowiadanie. Ale nie zaszkodzi powtórzyć.
Jestem głupia, okropna i beznadziejna. Jestem najgorszą fanką, jaką w życiu miałaś. Przepraszam. Ale jestem. I kocham Cię i Twoje pisanie bezgranicznie, bo jesteś fantastyczną osóbką i tak cudownie piszesz, i chciałabym umieć tak, jak Ty, i w ogóle jesteś taka genialna.
OdpowiedzUsuńOd mojego ostatniego komentarza tutaj sporo się wydarzyło. I u mnie w życiu, co było w sumie powodem zniknięcia, zaległości i tego wszystkiego. I w życiu Thomasa i Eleny. Tak szczerze to byłam trochę zawiedziona, że w hotelu w zasadzie do niczego nie doszło, bo wiesz, rozpusta, grin kosia rozpustę, z pewnych rzeczy się nie wyrasta, nawet, jak już nie morduję wszystkich swoich bohaterów. Tylko niektórych.
Kocham tutaj Thomasa, bo jest dokładnie taki, jaki był w mojej głowie, kiedy to wszystko się działo. Przerażony, zagubiony, ale jednocześnie stęskniony za skokami. Rozdarty pomiędzy miłością do skoków a strachem. Stoi w rozkroku i nie wie, w którą stronę powinien pójść.
Elena w zasadzie też jest rozdarta. Chociaż ona już poszła dalej. Zdecydowała chyba ostatecznie, że nie potrafiłaby żyć z Isaakiem, ruszyła do przodu ze swoim życiem. Odkrywa nową Elenę. I to jest piękne. Ja od jakiegoś czasu odkrywam nową Green i nową Dominikę, wiesz? Co prawda nie dlatego, że zdradził mnie mąż/chłopak/narzeczony/whatever. Dużo się w moim życiu zmieniło, straciłam kogoś bardzo ważnego i to ostatecznie, sama sobie pozwoliłam na zakochanie się w kimś, do kogo nie mam praw, zgubiłam samą siebie w tym wszystkim, wszystko, co mnie definiowało. I odkrywam to od nowa, oczyszczam to sobie i układam na miejsca. Częścią tego oczyszczania i układania zresztą jest mój majkozauer. Pisany na moich warunkach, tak jak chcę, tak jak mi się dobrze pisze, ode mnie dla mnie. Bez presji.
Gadam głupoty.
Ciekawa jestem, jak się rozwinie relacja Thomasa i Eleny, wiesz? Ja tak po cichutku bym chciała, żeby się rozwinęła w takim jednym konkretnym kierunku, bo wiesz, grin niepoprawna romantyczka i tak dalej. Ale ćśś.
Kocham Cię, Kam, kocham Twoje pisanie, kocham Thomasa, kocham Elenę i kocham wódkę z colą. Ale to tajemnica.
Niezmiennie zachwycona Twoim talentem G.