piątek, 26 lutego 2016

Piętnaście



Puk, puk.
Cichy tupot stóp, chwila niepewność i szczęk przekręcanego zamka. A potem drzwi się uchylają, zza nich wygląda dobrze ci znana, rozczochrana głowa. Kobieta przez chwilę patrzy na ciebie skonsternowana, nerwowo naciągając na dłonie rękawy znoszonego polara. Przebiera nogami, jakby chcąc się odwrócić i zamknąć ci przed nosem drzwi. W końcu wbija w ciebie oczekujące, nieco przerażone spojrzenie. Milczy.
Wygląda... źle. Ciemne sińce wyraźnie odcinają się od jej przeraźliwie bladej twarzy, włosy z widocznymi odrostami związane są w niechlujnego, rozpadającego się koczka, brązowe oczy pozbawione są tego błysku, który niegdyś przyciągał cię jak magnes. Usta nie rozciągają się w przyjaznym uśmiechu, od którego miękną nogi, a ramiona nie otwierają się, by zachęcić do przytulenia. Zalatuje rozczarowaniem, złamanym sercem i wyrzutami.
Ups.
Momentalnie cała przemowa, jaką ułożyłeś w drodze tutaj, wylatuje ci z głowy, pozostawiając po sobie pustkę i zakłopotanie. Ze świstem wypuszczasz powietrze z płuc. Czujesz ból, gdy na nią patrzysz. Przejmujący, paraliżujący ból powoli rozpływający się po twoim ciele. I wyrzuty sumienia osiadające na sercu niczym ciężki kamień.
Zraniłeś ją.
Wiedziałeś, że zerwanie nie było dla niej łatwe, że było gorzką pigułką do przełknięcia. Widziałeś jej łzy i słyszałeś prośby, byś wrócił. Ale nie myślałeś, że rany, które zadałeś były tak głębokie, że skrzywdziłeś ją równie mocno, co Kristinę.
Nigdy nie spojrzałeś na to z tej perspektywy.
Czy ona... czy ona cię kochała?
- Cześć. - Mówisz w końcu, czując w ustach nieprzyjemną suchość i kwaśny smak strachu. Gdzie podział się ten nieustraszony Morgenstern, któremu nigdy nie brakowało słów?
- Cześć. - Odpowiada niewyraźnie, nie posuwając się ani o milimetr. To nie będzie łatwa przeprawa.
Wzdychasz cicho, wciskając nerwowo dłonie w kieszenie. Blondynka ani na moment nie spuszcza z ciebie czujnego spojrzenia.
- Silvia, posłuchaj... Porozmawiajmy.
- Słucham. - Mówi buntowniczym tonem, jakby nie chcąc niczego ci ułatwiać. Marszczy czoło, ręką chwytając za klamkę drzwi. Instynktownie przesuwasz stopę tak, by w razie czego udaremnić jej zamknięcie drzwi.
- Może wejdę? - Unosisz pytająco brew, próbując wyciągnąć na wierzch tyle pewności siebie, ile tylko możesz. Ale, prawdę mówiąc, czujesz się jak mały, zagubiony chłopczyk, który straciwszy z oczu matkę, próbuje sam wrócić do domu.
Silvia przygryza wargę, niemal przewiercając cię spojrzeniem na wylot. W końcu kiwa nieznacznie głową i przesuwa się na bok, byś mógł wejść. Jeszcze chwilę stoisz w miejscu, jakby wahając się. Jeśli przekroczysz próg jej mieszkania, nie będzie już odwrotu i będziesz musiał wyciągnąć na wierzch wszystkie wasze niedopowiedzenia, rozpieczętować - wydawać by się mogło - pozamykane wątki, rozkopać wszystko na nowo. Słowem, zrobić jeszcze większy rozpierdol.
Ale możesz też uciec. Odwrócić się na pięcie i udawać, że nie tylko nie było tego dnia, ale również Silvii w twoim życiu. Ale czy to coś zmieni?
Przełykasz ślinę i niepewnie wchodzisz do jej mieszkania. Nic się tutaj nie zmieniło. Ten sam pedantyczny porządek, te same brzoskwiniowe ściany, ten sam półlitrowy kubek napełniony czarną jak smoła, gorzką kawą. Na szafce, obok pamiątkowego wazonu, w szklanej ramce stoi wasze zdjęcie: ot zwykłe selfie, na którym całujesz ją w skroń, a ona uśmiecha się szeroko, wyglądając na cholernie szczęśliwą. Podchodzisz do szafki i wziąwszy fotografię w dłoń, przyglądasz się jej, zastanawiając się nad całą waszą relacją. Wiesz, że Stoettinger była z tobą szczęśliwa. Nie mogłeś nie zauważyć jej błyszczących oczu, jej uśmiechu ukradkiem posyłanego w twoim kierunku, tak innego od uśmiechów, jakimi obdarzała resztę drużyny. Czułeś, jak drżała w twoich ramiona, jak mocno biło jej serce, gdy byłeś obok niej.
Ale czy ty byłeś szczęśliwy, gdy byłeś z nią?
Marszczysz czoło, próbując przywołać z pamięci własne uczucia. Bywałeś zdenerwowany, przerażony tym, co robiłeś. Ale czułeś też dziwne podekscytowanie, nutkę adrenaliny przyjemnie ślizgającą się po skórze, sprawiającą, że miałeś jakąś złudną kontrolę nad własnym życiem. Robiłeś to, co chciałeś, a nie to, co oczekiwali od ciebie inni. Byłeś wolny, na jakiś sposób szczęśliwy. Tylko to nie było szczęście, które mógłbyś dzielić z Silvią.
Czułeś do niej wiele. Ale nic z tego natłoku uczuć i impulsów nie było miłością.
- Więc?
Ze smutnym uśmiechem odkładasz ramkę na miejsce i odwracasz się w stronę blondynki. Stoettinger stoi ze skrzyżowanymi na piersiach ramionami, zaciętą miną i dziwną wątpliwością w spojrzeniu. Próbuje udawać twardą, ale w środku jest miękka i roztrzaskana. Chciałbyś ją przytulić, złożyć w całość i zapewnić, że będzie dobrze. Ale przecież nie masz do tego najmniejszego prawa, prawda?
- Minęło trochę czasu... - zaczynasz niepewnie, na co Silvia tylko prycha. - Co u ciebie?
Czy ty naprawdę powiedziałeś to na głos? Przeklinasz pod nosem i rzucasz kobiecie przepraszające spojrzenie. Jedno jest pewne, jeszcze niczego nie spieprzyłeś tak, by nie móc spieprzyć tego bardziej.
- Nie lej wody i nie patrz na mnie tak rozczulająco. Już na to nie lecę - blondynka wywraca oczami, po czym wskazuje na kanapę. - Siadaj i gadaj. Miejmy to już za sobą.
Przez chwilę tylko na nią spoglądasz oszołomiony. Zaledwie minutę zajęło jej przeobrażenie się z roztrzaskanej dziewczynki z podpuchniętymi oczami w nieco sarkastyczną kobietę twardo stąpającą po ziemi. Z drugiej strony przecież zawsze taka była. Umiała was, zgraje facetów, w których buchały testosteron i chęć rywalizacji, utrzymać w ryzach i pilnowała, byście nie robili za wielkiego burdelu, przez który Pointnerowi zaczęłaby niebezpiecznie drgać żyłka na skroni. Natomiast, kiedy zostawałeś z nią sam, kiedy rozmawialiście w mroku nocy, nie wstydząc się tego, jak bliscy sobie jesteście, mogłeś dostrzec, jak bardzo Silvia łaknie ciepła i bliskości, jak brakuje jej czyjeś uwagi, zwykłego, męskiego zainteresowania. Więc jej to dawałeś. Udowodniałeś, że jest wyjątkowa, że zasługuje na odrobinę zrozumienia i atencji. Że w tym twardym, męskim świecie, w jakim przyszło jej się obracać, wciąż może być subtelną, pociągającą kobietą.
Taki układ wam pasował. Dowartościowywałeś ją, w zamian kosztując innego życia. Plan był dobry, tylko po drodze coś poszło nie tak i Stoettinger za bardzo się zaangażowała.
Kiwasz smętnie głową, po czym niepewnie siadasz obok niej na kanapie, pilnując by odległość między wami nie była za mała.
- Nie wiem, od czego zacząć - bierzesz głęboki wdech. - Niby wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale...
- Właściwie to ty wyjaśniałeś, a mnie nie słuchałeś - Silvia posyła ci niechętne spojrzenie. Jej oczy ciemnieją. - Słuchaj, Thomas, z mojej strony temat jest zamknięty, naprawdę.
Wydaje ci się, że ta pewność w jej głosie jest autentyczna, mimo to i tak patrzysz na nią sceptycznie. Nie rozumiesz tu czegoś. Najpierw otwiera ci wyglądając jak sto nieszczęść, a teraz mówi, że zdążyła się ze wszystkim pogodzić?
- Po prostu - zaczynasz niepewnie, niespokojnie bawiąc się palcami. - Przed podjęciem decyzji, co dalej z moim skakaniem, chciałem wszystkie inne sprawy poukładać i zamknąć.
- Rozumiem - odpiera, nie patrząc na ciebie.
- Chociaż nie wiem, co mam ci powiedzieć.
- Thomas, naprawdę nic nie musisz mi mówić - Silvia posyła ci spojrzenie pełne zrozumienia. - Ja zdążyłam się ze wszystkim pogodzić.
- Więc dlaczego jesteś w takiej rozsypce? - Nie wiesz dlaczego, ale czujesz gniew. Palący, buchający niczym ogień. Zawsze byliście ze sobą szczerzy nawet, gdy prawda bolała. Nie lubiłeś, gdy Silvia cię okłamywała albo wmawiała ci, że jest w porządku, gdy tak w rzeczywistości nie było. Inną historią jest to, że w takich chwilach głównie chodziło o to, że blondynkę męczyło ukrywanie waszej prawdziwej relacji i fakt, że przecież masz dziewczynę. Może nigdy o tym nie mówiła, ale chciała cię na wyłączność.
Przypominasz sobie jedną rozmowę, którą odbyliście zaraz po tym, jak wasz romans wypłynął na światło dzienne. Zasugerowała, że teraz możecie być razem, skoro Kristina i tak nie chce być z tobą po tym wszystkim. Nawet nie chciałeś spróbować, bo już zawsze widziałbyś swój związek z Silvią, jako coś, co rozbiło rodzinę, którą przecież miałeś; jako błąd, który kosztował cię tak wiele nerwów, stresów, nieprzespanych nocy i straconych relacji. Nie wypaliło, po prostu.
Czy było warto? Wciąż nie umiesz odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Mój ojciec umarł.
Och.
Fala gorąca uderza w twoje policzki. No tak, nie jesteś pępkiem świata, a od waszego rozstania minęło sporo czasu. Silvia poszła dalej. Tylko życie postanowiło jej nie oszczędzać i znowu przyłożyło jej solidnymi kopniakami.
- Przykro mi.
Stoettinger posyła ci blady uśmiech. Chciałbyś, aby ułożyła sobie życie, żeby spotkała kogoś, kto poświęci jej całą swoją uwagę, dla kogo stanie się epicentrum, kto da jej to wszystko, czego ty nie potrafiłeś, nie mogłeś jej dać. Zasługuje na wszystko, co najlepsze i w tej chwili żałujesz, że zniszczyłeś jej życie. Nie powinniście nigdy wchodzić do tej rzeki.
Z drugiej strony najlepiej uczyć się na błędach, czyż nie?
- Mogę cię o coś zapytać? - pytasz niepewnie, na co kobieta kiwa głową, ukradkiem ocierając wilgotne oczy.
Zbierasz się na odwagę.
- Dlaczego dzwoniłaś do Schlierenzauera i pytałaś o mnie? I dlaczego wciąż trzymasz na wierzchu nasze zdjęcie?
Blondynka powoli wypuszcza z ust powietrze, po czym przyciąga kolana do swojej klatki piersiowej i obejmuje je rękoma.
- Nie wiem, ostatnio jest mi ciężko i rozpamiętuje wszystkie swoje porażki - mówi cicho, unikając twojego wzroku. - Znalazłam zdjęcie na dnie kartonu z różnymi pamiątkami, wyciągnęłam je, trochę myślałam o nas i jeszcze go nie schowałam.
- Doszłaś do jakiegoś wniosku?
- Tylko do tego, że nigdy mnie nie kochałeś - Silvia uśmiecha się smutno, posyłając ci zranione  spojrzenie. - Wiem, że ja ciebie też nie powinnam kochać. I już cię nie kocham, ale wtedy... Dlaczego w ogóle ty się w to wszystko wpakowałeś?
Milczysz przez chwilę, zastanawiając się nad jej pytaniem. Rozmawialiście na ten temat wiele razy, ale zawsze uciekałeś od tej najwłaściwszej odpowiedzi, nie chcąc, aby Stoettinger poczuła się wykorzystywana. Zazwyczaj zbywałeś ją w gruncie rzeczy prawdziwymi, ale jednak drugoplanowymi odpowiedziami.
To, co doprowadziło was do romansu nie opierało się tylko na jednej płaszczyźnie i mimo wielu godzin spędzonych na rozdrabnianiu tego tematu, nie potrafisz pojąć w całości złożoności waszej relacji. Uśmiechasz się pod nosem. Czy na wszystkie pytania, na które próbujesz ostatnio odpowiedzieć, nie ma tylko jednej właściwej odpowiedzi?
- Chciałem udowodnić sobie, że nie jestem takim idealnym człowiekiem, za jakiego mają mnie fani, media, świat. Że moje życie nie jest takie uporządkowane i perfekcyjnie, jak mogłoby się wydawać. Że też popełniam błędy - wyduszasz z siebie, tępo patrząc przed siebie. - Że potrafię i mogę robić to, co chcę, a nie to, co oczekują ode mnie inni. Trochę głupie, co? - wzdychasz ciężko.
Silvia patrzy na ciebie uważnie.
- Nawet bardzo głupie. Warto było chociaż?
Nie uciekasz wzrokiem. Wiesz, że to ten czas, kiedy nie możesz być tchórzem - nie, jeśli chcesz posprzątać życiowy bałagan. Nie możesz wiecznie uciekać przed spojrzeniami ludzi, których zraniłeś, musisz wypić nawarzone przez siebie piwo tak, jak na mężczyznę przystało.
- Nie żałuję tego, że się do ciebie zbliżyłem, bo poznałem naprawdę świetną kobietę. Żałuję tylko tego, jak to wszystko się potoczyło. Może, gdyby okoliczności były inne, udałoby się nam stworzyć coś trwałego...
- Żałujesz rozstania z Kristiną?
Zamierasz. Spędziłeś niezliczoną ilość godzin nad myśleniem o swoim związku z Kristi. Ile byście przetrwali, gdyby nie twoja zdrada? Czy w ogóle byście przetrwali? A jeśli tak, jakby wyglądał wasz związek? Czy byłoby jak dawniej?
Bo już od wielu miesięcy nie było tak jak zwykle.
Powoli wypuszczasz powietrze z płuc, jedną ręką przeczesujesz włosy.
- To i tak by się skończyło.
- Wiesz, kiedyś w końcu wszystko się ułoży.
Prychasz.
- Trudno w to wierzyć, kiedy wszystko po kolei się pieprzy. Związek, kariera, wszystko - kręcisz głową z bezsilności. Jesteś już zmęczony wiecznym podnoszeniem się z kolan i walczeniem. - Czasami mam wrażenie, że te upadki to kara za to, co wam zrobiłem - wyznajesz cicho. - W końcu karma wraca.
Silvia bardzo niepewnie łapie twoją dłoń i delikatnie ją ściska. Nic. Żadnych iskier przeskakujących między wami. Wyleczyliście się już z siebie.
- Nie myśl w ten sposób o tym.
- A jak mam o tym myśleć?
Kobieta wzrusza ramionami.
- Może, że to znak, by zacząć wszystko od nowa? No wiesz, zresetować życie i poukładać wszystko po swojemu.
Patrzysz na nią przez chwilę w ciszy. Już pamiętasz, co cię do niej zawsze przyciągało. Nie jej ciepłe spojrzenie, czy uśmiech, który potrafił rozjaśnić nawet najbardziej ponury dzień, a łatwość z jaką dobierała właściwe słowa; zawsze wiedziała, co ci powiedzieć, gdy już nie mogłeś, gdy chciałeś się poddać, rzucić wszystko w cholerę. Może dzięki niej nie upadłeś jeszcze niżej, choć - paradoksalnie - twój upadek łączy się z nią.
- Dziękuję za tą rozmowę - szepczesz. - I przepraszam, że cię skrzywdziłem i, że nie mogłem być dla ciebie tym, kim chciałaś, żebym był. Zasługujesz na kogoś lepszego.
- Zdecydowanie - Silvia uśmiecha się. - Ale i tak nie żałuję, wiesz?
- Wiem.
Bo mimo wszystko razem byliście na jakiś pokręcony sposób szczęśliwi.
Ale teraz już najwyższy czas się od tego odciąć.
I pójść dalej.
***
grass will grow and hearts will break
it goes on and on with every breath I take

***

Ty nieszczęsny Morgensternie, czy dasz mi się kiedykolwiek napisać do końca?
Nie wiem, chyba się pomotałam i spieprzyłam mocno, chyba nie idzie po mojej myśli. I chyba przestaję to czuć. Wiedziałam, ze powinnam wszystko sobie rozpisać. Może tylko się starzeję, może już to wszystko przestaje być dla mnie tym, czym było, gdy miałam te naście lat. Nie wiem, naprawdę. Nie chcę przekreślać dnia przed zachodem słońca, ale rozczarowałam się sobą i całością over.
A może to tylko kwestia tego nieszczęsnego Morgensterna.


piątek, 12 lutego 2016

Czternaście



Puk, puk.
Kiedyś było tak pięknie. Gdy On był przy tobie, świat się zatrzymywał, a serce waliło w piersiach. Jeden uśmiech czynił cię najszczęśliwszą osobą pod słońcem, jeden dotyk sprawiał, że cała drżałaś. Pragnęłaś go, gdy był obok, boleśnie tęskniłaś, gdy był daleko. Serce pękało z radości, gdy wziąwszy jego dłoń w swoją, czułaś na jego palcu chłód obrączki. Był całym twoim wszechświatem. Był twoją pierwszą myślą, gdy się budziłaś i ostatnią, gdy kładłaś się spać. Uwielbiałaś spędzać z nim dni i noce, miesiące, lata. Uwielbiałaś każdy milimetr jego skóry, każdą głoskę wypowiedzianą jego ustami. Całe życie kręciło się wokół niego, kochałaś go jak jeszcze nikogo: mocno, namiętnie, niemal do utraty tchu.
I on cię kochał. Kochał twoje piegi, których ty nienawidziłaś i które ukrywałaś pod warstwą pudru. Kochał przypaloną lasagne, którą robiłaś, co piątek. Kochał być przy tobie, brać cię w ramiona i całować w czubek głowy. Byliście razem tacy idealni.
A teraz on stoi przed tobą, a ty zamiast rzucić się w jego ramiona z uśmiechem tak szerokim, że aż policzki bolą, stoisz w miejscu cała sparaliżowana, czując jak rozpadasz się po raz kolejny. Kawałek po kawałku, z cichym zgrzytem, w drobny mak. Na jego oczach. I nawet nie próbujesz tego ukryć. Jesteś gruzami czegoś, co kiedyś nazywaliście miłością.
Bo świat bez niego okazał się cholernie trudnym i zimnym miejscem. Bo twoje życie straciło sens, a w sercu zamiast czystej miłości, rozlał się przerażający, paraliżujący ból. Obiecał, że będzie, że nie opuści, a tymczasem odszedł, pozwalając, aby wszystko wokół ciebie pękło niczym mydlana bańka. Miał cię chronić, a sam zadał najboleśniejsze ciosy.
Więc koniec końców nie jesteś pewna waszej miłość. Czy ona w ogóle istniała? Czy byliście razem szczęśliwi, czy to wszystko to stek wymyślonych bzdur, usilna chęć widzenia świata lepszym niż był w rzeczywistości?
Patrzysz na niego - na najpiękniejszego mężczyznę, jaki stąpa po ziemi - i czujesz odrazę.
Ale potem spoglądasz w jego ciemne oczy i wiesz, że równie mocno, jak go nienawidzisz, kochasz go. Wciąż i mimo wszystko.
Cholera.
Wydaje ci się, że stoicie na progu waszego mieszkania całą wieczność. Bez żadnych słów, wysilonych uśmiechów, niepotrzebnych uprzejmości. W głuchej ciszy, tak bardzo niepewni, wystraszeni, obcy. W końcu przesuwasz się odrobinę, a on wchodzi do środka. Zamykasz za nim drzwi, po czym wędrujesz do salonu, w którym on już zdążył się rozgościć. Siadasz jak najdalej od niego, próbując usilnie ignorować zaciśnięty do granic możliwości żołądek i wielką gulę w gardle. Trochę się boisz, a trochę boli cię to, co się z wami stało. A przecież jeszcze nie tak dawno temu było normalnie - on siedział dokładnie w tym samym miejscu, co teraz i oglądał coś na kanale sportowym, a ty stałaś niedaleko przy rozłożonej desce do prasowania i walczyłaś ze stosem pogniecionych ubrań. Rozmawialiście wtedy. Śmialiście się. Na jakiś sposób byliście szczęśliwi.
Bang, świat pękł.
Słyszysz, jak Isaak wciąga powietrze.
- Przepraszam. - Mówi, wbijając wzrok w swoje splecione palce, nerwowo ułożone na kolanach. - Spieprzyłem, wiem.
- Chcesz herbaty? - Pytasz niespokojnie drżącym głosem, jakbyś próbowała odwlec to, co przecież nieuniknione. Nie możesz już dłużej uciekać, oszukiwać samej siebie. Musisz zdobyć się na odwagę i spojrzeć prawdzie w oczy.
Twojego małżeństwa już nie ma. Rozpadło się, zniknęło, skończyło.
- Elena, na litość boską. - Twój wciąż mąż patrzy na ciebie z irytacją. - Porozmawiajmy wreszcie. Po to tu jesteśmy, nie?
- Zrobię malinową. - Tchórzysz i znikasz w kuchni. Nastawiasz czajnik, wyciągasz z szafki dwa, pękate kubki, wrzucasz do nich po torebce herbaty. Opierasz się o blat, oddychając płytko i szybko, niczym po długim biegu. Przymykasz oczy, zaciskasz pięści, próbujesz się nie rozkleić. To, co za chwilę się stanie, przeraża cię. Nie wiesz, czy dasz radę, czy jesteś na tyle silna, by mówić otwarcie o tym, co cię boli, jak bardzo jesteś skrzywdzona, jak mocno - mimo wszystko - tęsknisz. Nie wiesz, czy uda ci się przebić przez bariery, na jakie natykasz się za każdym razem, gdy ktoś próbuje porozmawiać z tobą na temat twojego małżeństwa.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to przecież Isaak - człowiek, z którym przegadałaś niejedną noc, człowiek, przed którym nigdy nie miałaś żadnych oporów, by mówić o swoich najintymniejszych uczuciach. Nikomu bardziej nie ufałaś.
Do czasu, kiedy nie przewrócił twojego życia.
Nienawidzisz tego, co z tobą zrobił.
Woda się zagotowuje, więc chwytasz czajnik w drżącą dłoń i uważnie zalewasz herbatę. Jesteś przerażona, nie wiesz, czy dasz radę wrócić do salonu. Coś ściska cię w żołądku, oddech grzęźle w płucach, w gardle ci zasycha. Chcesz wziąć kubki, ale próba kończy się rozlaniem herbaty i delikatnym poparzeniem dłoni. Z przekleństwem na ustach odkładasz naczynia na blat, a rękę przemywasz chłodną wodą. Dzisiaj nic nie idzie gładko.
- Pomóc?
W drzwiach kuchni staje Isaak. Chcesz zaprzeczyć, zbyć go, sprawić, by stąd wyszedł, zanim zorientuje się, w jak katastrofalnym stanie jesteś. Nim się odzywasz, on chwyta za ucha kubków i wychodzi do salonu. Patrzysz za nim, trochę z wdzięcznością, a trochę z jeszcze bardziej połamanym sercem. Wciąż wie, kiedy potrzebujesz chwili samotności, by móc wziąć się w garść, wie, że w takich momentach nie powinien się do ciebie odzywać, tylko grzecznie odejść. Zna cię, jak nikt inny. Wciąż.
Z nerwów zagryzasz od wewnątrz policzki, odwracasz się w stronę okna i licząc do dziesięciu, próbujesz wyrównać oddech. Wszystko się sypie, a ty nie jesteś w stanie tego powstrzymać. Chyba czas przyzwyczaić się do tej myśli.
Kilka minut później, względnie spokojna, wracasz do salonu. Isaak siedzi na kanapie, w ręku trzyma kubek z do połowy wypitą herbatą. Na twój widok odkłada porcelanę na stolik i wbija w ciebie może nieoczekujące, ale na pewno przenikliwe spojrzenie.
- Więc... - Zaczyna, zasysając powietrze i wyginając palce na wszystkie strony. Też się denerwuje.
Ostrożnie siadasz na fotelu, wzrok zatrzymujesz na stoliku. Nie masz pojęcia, co dalej, Isaak zresztą również. O czym rozmawiają ludzie, których małżeństwo wisi na włosku?
- Dlaczego? - Wyduszasz z siebie szybko, ale ból i tak przychodzi. Pulsuje w twoim sercu, napełnia oczy łzami, a usta zapycha wyrzutami. Głośno przełykasz ślinę i patrzysz na męża niepewnie, z lekką obawą. Nie wiesz, czy chcesz znać prawdę.
Isaak wstrzymuje oddech. Cisza się przedłuża, niemal dudni w uszach.
- Kocham cię. - Szepcze nieśmiało, nawet nie patrząc w twoim kierunku. - Cholernie cię kocham.
Trzask. Znowu coś w tobie pęka. Łzy wymykają się spod przymkniętych powiek, zostawiając po sobie czarne smużki tuszu. Łapiesz szybko powietrze, kulisz ramiona, panikujesz. Nie takiej  odpowiedzi się spodziewałaś, nie to chciałaś usłyszeć. Za nic nie potrafisz powstrzymać drżenia rąk ani łez bezustannie spadających po policzkach. Dlaczego on jeszcze bardziej wszystko komplikuje? Chyba łatwiej byłoby, gdyby wszystko zakończył jednym szybkim "To koniec, nasze małżeństwo nie ma sensu.".
- Nie o to pytałam. - Wykrztuszenie czegokolwiek przychodzi ci z wielkim trudem, a zapakowanie słów w chłód stanowi wręcz nieludzki wysiłek. Nie chcesz pokazywać Isaakowi swoich uczuć, ale wiesz, że on czyta z ciebie jak z otwartej księgi, że nieważne, jak mocno się starasz, on będzie potrafił dostrzec każde twoje zawahanie. Nie masz żadnej przewagi nad nim.
Isaak posyła w twoją stronę smutne spojrzenie. Nie wygląda, jak ktoś, kto skrzywdził, raczej na kogoś, kto został skrzywdzony. Czy to znaczy, że żałuje?
- Nie wiem, jak to się stało, dlaczego. - Wzdycha z wyraźnym ciężarem. Mocno zaciska pięści i oczy, głośno przełyka ślinę. - To nie powinno się stać, nigdy.
- Ale się stało. - Wypominasz łagodnie. Rozbraja cię jego zdenerwowanie, wyczuwalne wyrzuty sumienia, żal nie do wypowiedzenia. Cały twój gniew wyparowuje, gdy natykasz się na bezlitośnie smutne i stęsknione spojrzenie Isaaka, zapominasz o swoim bólu, gdy widzisz jego cierpienie. Ale nie potrafisz powiedzieć, czy jeszcze kochasz go na tyle mocno, by mu wybaczyć.
Powinnaś się ogarnąć. Teraz, natychmiast. I wreszcie poczuć coś stabilnego, bo zaczynasz gubić się w kochaniu i nienawidzeniu, poruszasz się jakąś dziwną sinusoidą uczuć, która raz niesie się ku Isaakowi, a raz ciągnie cię od niego w zupełnie przeciwnym kierunku.
- Kim ona była? - Próbujesz zebrać w sobie całą złość, jaką wzbudziła w tobie ta zdrada, i posłać ją w kierunku męża. Szkopuł tkwi w tym, że nie potrafisz jej znaleźć. Jesteś... zmęczona. Może obojętna. Ale nie zła. Już nie.
Brunet przełyka głośno ślinę, nie mogąc uspokoić dłoni, które raz leżą na kolanach, a raz sięgają do karku czy po kubek z zimną już herbatą. Jego spojrzenie ucieka przed tobą, oddech staje się ciężki.
- Koleżanka z pracy. - Mówi z trudem. - Byłem wtedy na delegacji, piliśmy, dużo... - Urywa na chwilę, jakby ze wstydem. - To nie powinno się stać. Boże, ja nawet tego nie pamiętam. - Śmieje się nerwowo, nieco groteskowo. Rzuca ci trudne do przejrzenia spojrzenie, kręci głową, jakby chcąc wyrzucić z głowy obraz siebie i tej kobiety. - Przepraszam, tak bardzo przepraszam.
- Jeśli tego nie pamiętasz... - Zaciskasz mocno pięści, chwytając się tej jednej myśli, która może jeszcze was uratować, które sprawi, że wszystko wróci na swoje miejsce. - Skąd masz pewność, że wy... - Nie kończysz, bo nie potrafisz wypowiedzieć na głos tego, co on zrobił, a on wciąż nie odpowiada. Cisza znowu między wami zalega i jeśli udało się wam choć odrobinę się do siebie zbliżyć, teraz masz wrażenie, że Isaak ucieka od ciebie. Nic nie mówi, nie patrzy na ciebie, prawie nie oddycha. Jakby próbował przeciągnąć moment, w którym... twój świat znowu pęknie?
Zagryzasz mocno wargę, czując metaliczny posmak krwi. Nerwowo zaciągasz rękawy swetra na dłonie, z trudem powstrzymujesz kolejną falę łez, która już czai się gdzieś pod powiekami. Twój oddech przyśpiesza, mózg podsuwa same czarne scenariusze. Boisz się. Tak cholernie i mocno się boisz. Już raz twoje życie się zawaliło, czy teraz stanie się coś gorszego? Czy istnieje jeszcze jakaś gorsza rzecz od tamtej katastrofy?
- Isaak. - Szepczesz cichutko, z jakimś dziwnym bólem wplecionym w intonację.
Mężczyzna przełyka głośno ślinę. Wciąż milczy. Wciąż unika twojego wzroku. Wciąż siedzi nieruchomo, jakby sparaliżowany. Tylko ręce mu się trzęsą.
W końcu otwiera usta, powoli zbierając się do wyduszenia odpowiedzi. Nieświadomie wstrzymujesz oddech.
- Na pewno dowiem się za kilka miesięcy, kiedy... kiedy na świat przyjdzie dziecko.
Trzask.
Otwierasz oczy ze zdziwienia, dziwny dreszcz przebiega wzdłuż twojego kręgosłupa, a żołądek kurczy się jeszcze bardziej. Na początku myślisz, że się przesłyszałaś, na pewno się przesłyszałaś. Bo to przecież nie może być prawda. Nie, po prostu nie. On nie może mieć dziecka z inną, nie, kiedy sami planowaliście, że niedługo przyjdzie na świat wasz potomek. Nie zniesiesz, że tamto dziecko będzie miało jego nazwisko, jego uśmiech, jego opiekę. Że skradnie połowę waszego świata. To niemożliwe.
Przymykasz powieki, całkowicie tracąc kontrolę nad sobą. Dławisz się łzami, bólem, waszymi marzeniami, które teraz Isaak będzie dzielił z inną kobietą. Znowu tracisz grunt pod nogami, znowu twój świat pęka, pozostawiając po sobie stertę bezużytecznych, już nie do posklejania kawałków. Znowu jesteś sama ze swoim bólem, rozwalonym sercem i marzeniami, które pękły tak łatwo jak pękają bańki mydlane. Gdzie te wszystkie na zawsze, gdzie obietnice, gdzie kocham? Dlaczego?
Bo się upił? Po ten jeden cholerny raz stracił nad sobą kontrolę i w ciągu kilkunastu minut zniszczył wszystko? Całe wasze życie, plany, małżeństwo?
To nie może być prawda. Musisz się obudzić, teraz, natychmiast. Musisz wyjść z tego koszmaru, wrócić do swojego bezpiecznego świata. Proszę.
- Nawet nie wiesz, jak tego żałuję. - Słaby głos Isaaka próbuje przebić się przez twój ból. Zakrywasz dłonią usta, gdy żadne słowa nie mogą przejść przez twoje gardło, po czym przenosisz wzrok na męża. Jego oczy lśnią od łez.
Kręcisz głową. Musisz to zrobić. Nie ma dla was już żadnej nadziei, nie jest ważne kocham i żałuję, nie będziesz w stanie mu wybaczyć, jeśli to dziecko będzie... jego.
- To koniec. - Wyduszasz z siebie.
Isaak nawet nie próbuje walczyć. Bez słowa podnosi się z kanapy i powlekając za sobą nogi, wychodzi z mieszkania.
Déjà vu.
Ból. Płacz. Wino. Samotność.
Ponownie.
**********
Maintenant je maudis le jour où je t`ai rencontré
J`aurais pas dû te regarder
Si t`es plus là, tous ces souvenir qu`est-ce que j`en fais?
Je veux juste t`oublier

**********

trolololololo, hejka.
Rozdział może wydaje się trochę oderwany od wcześniejszych części, ale pisałam go dość dawno i no. Postaram się go jakoś odrobinę dokleić w następnej elenowej części.
Ciao!