Pójść dalej, żeby to jeszcze było
takie łatwe.
Naciągasz na głowę kaptur i kuląc się przed zacinającym
deszczem, pokonujesz dystans, jaki dzieli cię od domu. Jest zimno, szaro,
deszczowo. Śnieg zdążył zmienić się w szarą breję, błoto pokryło ziemię.
Ciężkie chmury wiszą nisko nad miastem, nie zapowiadając, by opady miały
wkrótce ustąpić. A w twojej głowie... W twojej głowie wcale nie jest lepiej.
Myśli wciąż się plączą, układają się w chaotyczną łamigłówkę. Jakakolwiek
nadzieja nie potrafi rozbudzić płomienia, który rozproszy mrok, jaki je
ogarnął. Masz wrażenie, że obojętnie, w którą stronę ruszysz, coś pójdzie nie
tak i znowu wszystko się spieprzy.
Ostatnio podejmujesz beznadziejne decyzje.
W korytarzu zrzucasz z siebie ciepłą kurtkę i przemoczone buty, ręką przeczesujesz jasne włosy. Wiesz, że nie możesz zostawić wszystkiego
losowi, że czekanie, aż twoje problemy i dylematy same się rozwiążą nie jest
dobrym pomysłem. Musisz sam stawić czoła swojemu życiu, poukładać wszystko od
początku do końca, wyprostować kręte ścieżki. Każda inna droga przyniesie
jeszcze więcej trosk i skrzywdzonych uczuć.
A przecież już nie chcesz krzywdzić.
Nie podoba ci się to, co dzieło się na przełomie minionego
roku. Życie tak, jakby wymknęło ci się z rąk i podążyło we własnym kierunku, za
nic mając twoje rozpaczliwe nawoływania. Zresztą chyba nie krzyczałeś
wystarczająco głośno; pokusy były przecież takie silne, ty taki słaby, uległy.
Dla minuty zapomnienia, dla chwilowej ucieczki od rzeczywistości mogłeś zrobić
tak wiele, choć - paradoksalnie - to nie były trudne wybory. Pchany impulsem,
dziwną chęcią zbuntowania się przeciw uporządkowanemu, perfekcyjnemu życiu
kapitulowałeś podczas, gdy powinieneś był walczyć, zapominałeś podczas,
gdy powinieneś pamiętać, byłeś krótkowzroczny podczas, gdy zdrowy rozsądek
kazał ci pomyśleć.
Teraz płacisz za błędy.
Bo przecież Titisee, a potem Kulm były karą. Pieprzona karma.
Jakbyś miał mało problemów na głowie, doszły troski o
zdrowie, karierę sportową. O to, żeby twoja córka miała przy sobie ojca, który
będzie jej strzegł.
Spieprzyłeś. Spieprzyłeś na całego.
- Thomas, masz gościa.
W przedpokoju pojawia się twoja matka. Uśmiecha się lekko,
po czym wychodzi do swojej sypialni, by dać ci trochę prywatności. Jesteś
zdziwiony, bo przecież nie spodziewałeś się nikogo. Zresztą ostatnio
ograniczyłeś kontakty z ludźmi do minimum; nie chciałeś, by inni widzieli, jak
bardzo zmagasz się ze swoim życiem.
- Cześć, Gregor. - Nawet nie kryjesz zaskoczenia, gdy wchodząc
do salonu, widzisz Schlierenzauera siedzącego na skórzanej sofie i popijającego
kawę. Mężczyzna posyła w twoją stronę uśmiech grzecznego chłopca, najwyraźniej
będąc usatysfakcjonowany twoim zdziwieniem.
- Siema, łamago. - Podaje ci rękę, po czym znowu zasiada na
swoim miejscu, po drodze częstując się ciasteczkami leżącym na stoliku. - Pójdzie
w cycki, nie?
Kręcisz głową z rozbawieniem.
- Oby. Inaczej będziesz klepać bulę jak Koreańczycy.
- Hej, nie obrażaj ich! To spoko goście.
- Okej. - Podnosisz ręce w geście obrony, po czym
postanawiasz usiąść na fotelu. Czujesz, że Schlierenzauer nie przyszedł do
ciebie w towarzyskiej wizycie, za jego odwiedzinami na pewno kryje się coś
więcej. Najpewniej chłopcy wysłali go na przeszpiegi. - Nie mów, że gdzieś z
nimi zapiłeś i od tamtej pory jesteście psi-psi.
Tyrolczyk szczerzy zęby w kretyńskim uśmiechu.
- A nawet jeśli, to co? Zazdrosny?
- O ciebie? Zawsze.
- Wiedziałem! - Krzyczy, tryumfalnie podnosząc zaciśniętą
pięść. - Każdy chce być moim najlepszym przyjacielem. W końcu ma się to coś.
Prychasz.
- Umówmy się, fajny to masz żel do włosów, nic więcej.
Gregor wydyma durnie usta, dąsając się jak obrażone
dziecko. Wiesz jednak, że tylko żartuje; wbrew temu, co twierdzi cały świat,
Schlieri ma dystans do samego siebie i nie obraża się o byle bzdurę.
A poza tym to chyba jest twoim najlepszym przyjacielem.
Również wbrew temu, co twierdzi świat.
- Zazdrościsz mi. Wszystkiego.
- Jasne. - Przewracasz oczami. - Zazdroszczę ci figury,
napalonych fanek i układów z Walterem.
- Daj spokój. - Gregor macha ze zrezygnowaniem ręką. - Już
mnie nie lubi. Chyba przerzucił się na młodszych. Byle do naszego Poppingi się
nie dobierał, bo wiesz, jak on młodo wygląda...
- Gregor?
- Hmm?
- U mnie wszystko w porządku, naprawdę. Trzymam się i wiesz
co, nawet całkiem dobrze mi to wychodzi.
- Nie pytałem.
- Ale tu jesteś.
Skoczek marszy czoło, uparcie odwracając wzrok i obdarzając
zainteresowaniem filiżankę, którą trzyma w rękach. Nerwowo porusza nogą - jak
zawsze, gdy temat schodzi na trudny tor. Aby zamaskować własną niepewność,
wolną ręką przeczesuje włosy, posyłając w twoją stronę coś na kształt swojego
firmowego uśmiechu.
Ale ty widzisz, co próbuje ukryć. Bo nawet najszerszy
uśmiech nie zamaskuje strachu w oczach, dziwnej bezradności w spojrzeniu, nutki
niepewności błąkającej się po ustach.
Znasz to doskonale z własnego lustra; codziennie patrzysz
na Thomasa, który zachowuje się tak samo, jak Gregor teraz, z tą różnicą, że
twoje odczucia są tysiąc razy intensywniejsze i zdecydowanie bardziej bolesne.
W końcu każdego dnia staczasz ze sobą bój o własne życie.
- Że niby nawet nie mogę wpaść do kumpla na kawę?
- W sezonie, na dzień przed odlotem do Skandynawii? Wątpię.
- Posyłasz mu wszystkowiedzące spojrzeniem, z trudem powstrzymując się przed
wymownym skrzyżowaniem ramion. Przecież nie jesteś głupi i od razu widzisz, o
co się rozchodzi.
Dlaczego każdy traktuje cię jak pieprzoną, delikatną
porcelanę, która rozleci się, gdy ktoś za mocno ją ściśnie? Do cholery, jesteś
Morgensternem, facetem, który wygrywał przegrane wojny, który zdobywał góry nie
do zdobycia. Jesteś twardy. Nawet teraz.
Tylko czasami, gdy noc okryje świat, a cichy szept strachu
wślizgnie się pod twoją kołdrę, upadasz tak nisko, jak nigdy wcześniej. Wtedy
wyraźnie widzisz, jak kruchy, połamany i zwyczajnie ludzki jesteś, jak bardzo
się boisz, i jak bardzo nie chcesz, by jutro nadeszło. Bo każdy nowy dzień
przynosi nowe demony i nowe wyzwania.
Jesteś po prostu zmęczony.
- Świat jeszcze mi się nie zawalił.
- Ale na pewno zatrząsł się w fundamentach. - Gregor mierzy
cię oceniającym spojrzeniem zupełnie, jakby nagle spłynęła na niego fala
odwagi. - Pointner powiedział mi, że rozważasz zakończenie kariery. - Dodaje
szeptem.
Zrywasz się z fotela, nerwowo przechadzając się po pokoju,
by na koniec zatrzymać się pod oknem. Opierasz się o parapet, nie wiedząc, co
powiedzieć. Myśl, że być może pożegnasz się ze skokami paraliżuje cię za każdym
razem, gdy wypływa na wierzch twojego umysłu. Dlatego unikasz tego tematu tak
często, jak się da. Nawet przed sobą ukrywasz własne rozterki.
Ale Gregor teraz nie odpuści, czujesz to.
Więc wzruszasz obojętnie ramiona, próbując przywdziać swój
pancerz. Powoli wypuszczasz z ust nieświadomie wstrzymywane powietrze, zupełnie
nieśpiesznie wkładasz kciuki do kieszeni dżinsów. Ze wszystkich sił starasz się
opóźnić moment, gdy padnie twoja odpowiedź, bo, szczerze powiedziawszy, nie
wiesz, co powiedzieć. To nowość, rzadko, kiedy coś sprawiało, że zapominałeś
języka w gębie, a teraz, na samą myśl o końcu... Pustka w głowie. Jedna, wielka
pustka, brak pojęcia, co dalej. Żadnej alternatywy w głowie, żadnego wyjścia
awaryjnego.
Bo co jeśli koniec z byciem skoczkiem to i koniec ciebie?
- Rozważam, dobre słowo. - Wyduszasz z siebie z trudem. -
No wiesz. - Chcesz coś jeszcze dodać, uspokoić Gregora, siebie, ale właściwie
nie masz powodów, by być spokojnym. Kogo chcesz oszukać? Obecnie twoje życie
przypomina morze w sztormową noc; możesz próbować bronić się przed morskimi
bałwanami, ale nawet, gdy ubierzesz kapok i chwycisz się koła ratunkowego, nie
będziesz silniejszy od żywiołu.
Z żywiołem jeszcze nikt nie wygrał.
- To chyba normalne, że próbuję poukładać sobie wszystkie
opcje, nie? A że marnie mi to wychodzi to już inna sprawa. - Wlepiasz wzrok w
buty. Nie wiesz, czy powinieneś być szczery, gdy wszyscy chodzą wokół ciebie na
paluszkach.
- Jestem pewien, że wybierzesz dla siebie
najodpowiedniejsze wyjście. - Twarz Schlierenzauera jest poważna, może trochę
zadumana, jednak chłopak nie wydaje się być ani odrobinę uspokojony rozmową z
tobą. - Na pewno każdy cię zrozumie, więc nie myśl o tym, co inni pomyślą; myśl
o sobie.
- O Lily. - Wymyka ci się. Mocno zaciskasz pięści, gdy
bezbronna twarzyczka córki staje ci przed oczami.
Gregor obdarza cię
uważnym spojrzeniem. Milczy. Chyba rozumie.
Gdy piętnaście minut później stoicie przed jego samochodem,
kuląc się przed porywistym wiatrem i odmrażając sobie tyłki, czujesz, że
przyjaciel nie powiedział ci jeszcze wszystkiego. Czekasz, aż zrzuci bombę, ale
zamiast tego nawija o treningach, drużynie i pijanym Dietharcie. Przez chwilę
możesz poczuć się, jakbyś był tam z nimi wszystkimi - jakbyście siedzieli razem
w Austriobusie, wcinali kanapki z paprykarzem i śmiali się z Didla. Do tej pory
nie zdawałeś sobie sprawy, że tak bardzo tęsknisz za tymi frajerami, że dni bez
nich są nijakie i przygaszone, pozbawione energii, jaką daje bycie częścią
drużyny.
Umiesz bez tego żyć?
- A tak poza tym - Gregor wsiada do samochodu, opuszcza
szybę i zapala silnik - ostatnio dzwoniła do mnie Silvia. Pytała o ciebie.
I zanim zdążasz cokolwiek odpowiedzieć, on już odjeżdża.
***
Silvia. Silvia. Silvia.
Cholera. Wystarczyła jedna wzmianka, a spokój, jaki udało
ci się osiągnąć chociaż w tej kwestii życia rozpłynął się w powietrzu z
prędkością światła.
Nie chcesz myśleć, o tym, co było między wami i jak bardzo
było to pozbawione sensu. O tym, że kosztowało cię to tak wiele, że przez
minutę zapomnienia straciłeś rodzinę, miłość oraz ciepło, jakie dawał ci własny
dom. Chwila bliskości zaowocowała gorzką samotnością.
I całą masą późniejszych wypadków, które zmieniły twoje
życie w pasmo porażek.
Przegrałeś. Przez kobietę, której przecież nawet nie
kochałeś.
Bo jej nie kochałeś, prawda?
Wzdrygasz się i, aby odgonić dręczące myśli, idziesz do
garażu po narzędzia - już dawno obiecałeś córce, że naprawisz jej bujanego
konika.
Mimo wszystko Silvia nie znika z twoich myśli, wciąż
pojawia ci się przed oczami, niczym mara oddalająca sen i spokój. Masz swój
punkt zwrotny w życiu, coś przez co wszystko zaczęło się sypać. Ale to nie wina
Silvii, to wina twojej głupoty i słabości.
Czasami nawet superbohaterowie upadają.
***
- Franz, weź tego psa na spacer!
Wchodzisz do kuchni, gdy matka wycierając ręce w ścierkę,
próbuje zmusić twojego ojca, by zwlekł się z kanapy i wyprowadził labradora na
spacer. Wiesz, że zadanie, jakiego się podjęła jest awykonalne - w telewizji
leci właśnie powtórka wczorajszego "Top Gear", a tata, jak na
prawdziwego zagorzałego fana nie odpuści żadnej okazji, by obejrzeć swój
ulubiony program.
- On ma na imię Hector. - Odkrzykuje z salonu ojciec.
Mama wznosi do góry oczy w geście irytacji i kręcąc głową,
myśli nad dobrym argumentem.
- A chcesz spać na kanapie?
- Ja z nim pójdę. - Mówisz, podchodząc do psa i głaskając
go po mordce. Potrzebujesz świeżego powietrze, długiego spaceru, który oczyści
twój umysł i pozwoli ci na nowo zacząć myśleć w chłodny oraz logiczny sposób.
Chcesz całkowitej samotności podczas, której nie przeszkodzi ci żaden odgłos
sprzeczki rodziców czy metalowa playlista sąsiada.
Ubierasz się, po czym zakładasz psu smycz. Wychodzicie na
dwór. Jest zimno, ale nie przeszkadza ci to, wszakże jesteś przyzwyczajony do
gorszych mrozów. Prowadzisz Hectora polną drogą, która na szczęście jest
odśnieżona i która prowadzi aż do jeziora. Spuszczasz psa ze smyczy, pozwalając
mu pobiegać i ścigać zające, a sam przechadzasz się brzegiem, czekając aż
dręczące myśli zaczną opuszczać twoją głowę.
To byłoby za piękne, czyż nie?
Nie możesz pozbyć się sprzed oczu widoku rozczarowanej twarzy Silvii ani
łez Kristiny. Gdzieś pomiędzy przewija się troska wypisana na twarzach twoich
najbliższych i obraz samego ciebie - pozbawionego sił, przypiętego do szpitalnego łóżka rozmaitą
aparaturą. Ostatnio więcej w twoim życiu tych złych chwil niż pięknych,
częściej twoją twarz przecina grymas zadumy niż szczery uśmiech. Tak wiele
dręczy cię pytań pozostawionych bez odpowiedzi, tak wiele przed tobą dróg do
wyprostowania. Chyba czas najwyższy pozamykać wszystkie rozpoczęte rozdziały.
Tylko jaki epilog dopisać do twojej bogatej kariery?
Wzdychasz głęboki. Nie chcesz o tym myśleć, jeszcze nie. O wiele łatwiej jest
uciekać od niewygodnych tematów, od własnego zgubienia. Łatwiej jest dać się pociągnąć na dno, pozwolić, aby pesymizm cię obezwładnił. Czasami trzeba po
prostu odpuścić, nie?
Skoro o odpuszczaniu
mowa. Prychasz pod nosem, gdy w oddali widzisz zarys czyjejś sylwetki. Z
każdym krokiem widzisz ją coraz wyraźniej, aż w końcu potrafisz rozpoznać to
charakterystyczne zgarbienie ramion wypalonego człowieka i ciemnozieloną butelkę
w ręku.
- Elena?
Ebeling, jakby zawstydzona, chowa butelkę między nogami.
Uśmiechasz się pod nosem, ledwo dostrzegalnie kręcąc głową z rozbawieniem, choć
- paradoksalnie - nie ma w tej sytuacji nic zabawnego. Bo przecież znowu
widzisz ją, taką smutną i przybitą, trzymającą tanie wino, znowu widzisz, jak
boleśnie obija się o dno i nawet nie próbuje się przed tym asekurować.
Głaszczesz Hectora, który zdążył do ciebie wrócić, po
mordzie i wbrew niezbyt przychylnemu spojrzeniu Eleny, siadasz obok niej.
- Daj się napić. - Wyciągasz w jej kierunku dłoń. Brunetka
waha się przez kilka sekund, trochę zdziwiona, a trochę wściekła, jednak podaje
ci butelkę. Wino jest cierpkie i niesmacznie, ale przyjemnie ogrzewa przełyk;
potrafi ogrzać dziwną pustkę, która ostatnio coraz częściej nawiedza twoje
serce. I to jest bardzo pożądane uczucie. - Szkoda marnować życia na złe wino.
Uśmiechasz się lekko i opowiadasz o jakimś zdarzeniu sprzed
kilkunastu lat, czujnie obserwując profil Eleny. Przez jej twarz przebiega
dziwny grymas, a postawa jest jakby jeszcze bardziej zamknięta niż wcześniej.
Próbuje wstawić między wami barierę, ale jakaś jej część... pamięta, jak kiedyś
było fajnie.
- Każdy ma problemy, ale nie każdy rozwiązuje je alkoholem.
- Stwierdzasz.
Elena mocniej zaciska szczęki, cicho prychając pod nosem.
Oddycha ciężej, spod zmarszczonych brwi posyła ci gniewne spojrzenie. Gdyby
mogła, urwałaby ci co nieco. Zamiast tego sprawnym ruchem wyciąga z
twojej ręki butelkę z winem i pociąga z niej kilka, solidnych łyków.
- Nie potrzebuję
kazań, nie mam szesnastu lat, jakbyś nie zauważył. - Fuka.
Uśmiechasz się, bo znowu widzisz w tej scenie coś
zabawnego. Brunetka zachowuje się, jakby była obrażoną na cały świat
nastolatką, której czubek własnego nosa przysłania resztę świata. A tymczasem
wokół pełno jest katastrof; codziennie ktoś ma swój mały koniec świata,
codziennie ktoś upada, wypuszczając z rąk swoje życie.
Pełno jest też cudów, tych małych, całkiem malutkich, jak i
wielkich, dla których warto walczyć nawet, gdy już brakuje sił.
Tylko... skąd je wziąć, do cholery?
Bierzesz uspokajający oddech i na powrót zabierasz Elenie
wino. Nie tylko ona ma trudno, tobie świat też się zdezorganizował, sprawiając
że żaden jego element nie pozostał na swoim miejscu.
- Ale każdy potrzebuje się czasami napić. Nie tylko ty masz
problemy. - Pozwalasz sobie na malutką drwinę, jakiś kpiący akcent. Masz dość,
że status sportowca i gwiazdy równa się gładkiemu życiu.
Kobieta wywraca oczami.
- Jakie niby możesz mieć problemy, supergwiazdo? -
Przejmuje od ciebie butelkę, w międzyczasie obdarzając cię tak chłodnym
spojrzeniem, że ciarki samoistnie przebiegają po plecach. - Napalone fanki?
Brak miejsca na ścianie na kolejny medal? Proszę, daruj sobie.
Przez chwilę coś, jakby szarpie cię w brzuchu, a powietrze
wydaje się gęstnieć. Zaciskasz mocno pięści, próbując uchronić się od wybuchu,
który niechybnie przedziera się przez twoje spokojne fasady. Przed oczami
pojawia ci się Kristina, Silvia, Lily; gdzieś z tyłu głowy tłucze się pytanie o
dalsze skakanie. Każdy ma swoje demony, myślisz, wyrównując oddech, na powrót
się uspokajając. W takich momentach myślisz o córce - tylko ona jest na tym
rozchwianym morzu jedynym stałym elementem, który potrafi cię zmotywować do
jakiejkolwiek walki.
Czy Elena ma w swoim życiu kogoś lub coś podobnego?
- Posłuchaj - wzdychasz ciężko. - wiem, że nie jest ci
teraz łatwo. Słyszałem o twoim rozwodzie. Ale to nie powód, by nienawidzić
wszystkich i wszystkiego wokół.
Próbujesz być łagodny, nie chcesz jeszcze bardziej zaognić
relacji między wami. Już i tak wystarczająco wkurzyłeś Ebeling. Teraz
przynajmniej wiesz, dlaczego traktuje cię z takim dystansem. Żeby tylko
wiedziała, jak bardzo twoje życie odbiega od tej idealnej wizji, jaką wszyscy
mają w głowach. Też, jak każdy człowiek, popełniasz błędy i teraz surowo za nie
płacisz.
Elena z dziwnym zrezygnowaniem podaje ci butelkę. Zerujesz wino, ale zamiast przyjemnego odurzenia, czujesz jak jakiś ciężar osiada ci na
sercu.
- Ja nie pozwalam, by moje problemy przejęły kontrolę nad
moim życiem. - Dodajesz, mając nadzieję, że twoje słowa jakoś zmotywują
kobietę.
W odpowiedzi uzyskujesz przeciągłe, pełne frustracji
prychnięcie.
- Bo masz, co chronić. Ja nie mam absolutnie niczego.
- Masz siebie.
- Daruj sobie. Nie wszyscy są tacy jak ty. Nie każdy może
zostać mistrzem.
Ebeling wstaje z miejsca. Nie wiesz, czy przegiąłeś, czy
brunetka tylko próbuje uciec od trudnych tematów i uzewnętrzniania czegokolwiek.
Chciałbyś dotrzeć do setna sprawy, miejsca zapalnego całej sytuacji, w której kobieta się znalazła.
Chciałbyś rozebrać ją z chłodu, cynizmu oraz nieczucia, zobaczyć bezbronną
istotę, jaką chowa i dać jej coś, co pomoże jej odbić się od dna.
Bo, na dobrą sprawę, to wszystko wydaje ci się łatwiejsze
niż prostowanie własnych ścieżek.
No właśnie, to nie tak, że jesteś wyjątkowy. Elena się
myli, jesteś zupełnie ludzki, taki jak wszyscy, z tą różnicą, że na twojej
ścianie wisi kilka medali.
Również podnosisz się, w międzyczasie krzyżując spojrzenie z jej
wzrokiem. Jest przerażona, zdystansowana, chłodna, rozżalona, wściekła. Tyle różnych
emocji odbija się w jej oczach, jakiś czysty paradoks. Intryguje cię, jak to
możliwe, że w jednej osobie może kryć się tyle odczuć. Coś niesamowitego w tym całym smutku.
- Wiele o mnie nie wiesz. - Mówisz cicho, choć wiesz, że
nic jej nie przekona. - Też jestem tylko człowiekiem.
Brunetka uśmiecha się kpiąco, ale jakby z mniejszą
pewnością niż wcześniej.
- Powiedz to swoim kibicom, na pewno ci uwierzą. Co ty
możesz wiedzieć o świecie, który nagle wali ci się na głowę? No powiedz, jak to
jest przegrać, co?
To nie fair. Zagryzasz
policzki od wewnątrz, zaciskasz dłonie w pięści tak mocno, że czujesz jak
paznokcie wbijają ci się w skórę. Jak to jest przegrać? Kurewsko niefajnie.
Jakby ktoś wbił ci w plecy nóż, po czym orientujesz się, że to ty sam zadałeś
sobie samobójczy cios. Jakby wszystko wokół się rozpadało, najbliższy odwracali
się od ciebie, a pewność siebie, kiedyś taka silna, oscylowała gdzieś w
okolicach zera. Jakby znikąd nie było ratunku, żadnej pomocnej ręki, która
wyciągnie cię z dna, poklepie po głowie i powie, że będzie dobrze. Bo nikt nie
wie, czy jeszcze będzie dobrze.
Może nie ma już czego zbierać?
Jednak niczego takiego nie mówisz na głos. Zresztą Elena
nie czeka na twoją odpowiedź, w pośpiechu opuszcza to miejsce, nie oglądając
się za sobą i zapewne zapominając o wszystkim, co jej powiedziałeś. Przecież i
tak wie lepiej.
Wzdychasz. Dlaczego nic nie może się poukładać?
***
stop and stare
i think i'm moving but i go nowhere
yeah i know that everyone gets scared
but i've become what i can't be
***
Ugh,
pisanie z dwóch perspektyw to jednak uciążliwe jest. Ale ale, nie mam ochoty napisać, ze rozdział to dno, masakra i beznadzieja, więc jakiś sukces jest. :)
Taka mała prośba ode mnie, jeśli tutaj jesteś i czytasz, proszę o jakiś odzew w komentarzu. Naprawdę, wystarczy jedno słowo i wcale nie musi być ono pozytywne. Konstruktywna krytyka zawsze się przyda!
I oczywiście zapraszam na nowe opowiadanie, Austria Team czeka: another-lonely-night.blogspot.com
Taka mała prośba ode mnie, jeśli tutaj jesteś i czytasz, proszę o jakiś odzew w komentarzu. Naprawdę, wystarczy jedno słowo i wcale nie musi być ono pozytywne. Konstruktywna krytyka zawsze się przyda!
I oczywiście zapraszam na nowe opowiadanie, Austria Team czeka: another-lonely-night.blogspot.com